Ładny gest Andrzeja Dudy. Ale tłumaczenie jego ministry kuleje

Konrad Bagiński
16 września 2024, 13:51 • 1 minuta czytania
Andrzej Duda mógł pojechać do powodzian, mógł wesprzeć zbiórki pieniędzy dla powodzian. Wybrał jednak dożynki w swojej kancelarii. Jego ministra tłumaczy, że pojedzie, ale nie teraz, bo tylko by przeszkadzał. Prezydent oddał jednak swój dworek w Wiśle uczniom z zalanych terenów.
Andrzej Duda przekaże zalanym w powodzi szkołom prezydencki ośrodek w Wiśle Fot. Pawel Wodzynski/East News

Prezydent Duda jest obecnie krytykowany za to, że w momencie powodzi, gdy tysiące ludzi walczą z żywiołem, tracą dorobek życia, zdecydował się nie jechać na zalane tereny. Zamiast tego wziął udział w organizowanych przez swoją kancelarię uroczystych dożynkach.


Dziś jego zachowanie postanowiła wytłumaczyć jedna z jego współpracownic, ministra Małgorzata Paprocka.

– Odwoływanie uroczystości, na którą przyjeżdżają ludzie przygotowani z całej Polski, na kilka godzin przed, myślę, że spotykałby się z taką samą krytyką. Powiem szczerze, to był gest podziękowania dla polskich rolników, polskich twórców i myślę, że on był potrzebny – stwierdziła na antenie Radia Zet.

Dodała, że prezydent pojawi się na zalanych terenach, odpowiedziała jednak, że stanie się to wtedy, gdy jego obecność nie będzie "kolidowała z działaniami służb".

Ładny gest prezydenta

Jednocześnie poinformowała, że prezydent planuje przekazać prezydencki ośrodek w Wiśle małym szkołom. Plan jest taki, że niewielkie ośrodki, które ucierpiały w powodzi, mogą się przenieść do dworku w Wiśle. To tzw. prezydencka rezydencja, ale jest też wykorzystywana do organizacji konferencji. Ten ośrodek idealnie nadaje się do prowadzenia zajęć przez jakiś czas. Jest też w miarę dogodnie położony.

– Aby dzieci mogły przyjechać, uczyć się w tej części Polski, tam nie ma zagrożenia w tej chwili. Tak, aby były właśnie możliwe szybkie działania osuszenia szkół, przygotowania budynków na następną część roku szkolnego – wyjaśniała Paprocka w radiu.

Duda jest na bieżąco

Tłumaczyła też, że prezydent jest na bieżąco z informacjami na temat powodzi i aktualnej sytuacji. Na zalane tereny udaje się szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera. Dodajmy, że Siewiera akurat może się doskonale przydać. Jest prawnikiem i lekarzem, ma doświadczenie wojskowe wyniesione z licznych misji. Aż prosi się, by wykorzystać jego umiejętności w sytuacji kryzysowej.

– Prezydent jest w stałym kontakcie właśnie via Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Rozmawiał wczoraj z komendantem Państwowej Straży Pożarnej. Ma pełen ogląd sytuacji – zapewniła Paprocka.

Przekazała też, że dziś prezydent podpisze pismo do ministra finansów Andrzeja Domańskiego o przekazaniu środków z rezerwy na pomoc ofiarom powodzi.

W podobnym do Paprockiej tonie wypowiada się też samo BBN.

"Prezydent @AndrzejDuda jest informowany o sytuacji, również w godzinach nocnych. Będziemy zastanawiać się nad dalszymi działaniami, natomiast przede wszystkim w krytycznej sytuacji trzeba pozwolić działać służbom. Limuzyny i konwoje na miejscu nie ratują ludzi. Nasze służby mają wielkie, międzynarodowe doświadczenie i nie ma potrzeby nikomu patrzeć na ręce" – wpis tej treści pojawił się na profilu BBN w serwisie X.

Dla PiS nienawiść do Tuska jest ważniejsza niż "jakaś tam powódź"

Ale już szef największej opozycyjnej partii nawet nie zająknął się na temat powodzi, która nawiedziła południe Polski. W zamian za to w sobotę 14 września Jarosław Kaczyński, wraz z całą wierchuszką PiS, zebrał się przed gmachem Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie. I protestował przeciwko "patowładzy" – pisał wczoraj wieczorem w naTemat.pl Mateusz Przyborowski.

Na niewielkiej scenie politycy tej partii zachowywali się jak kibole, którzy na stadion piłkarski przychodzą nie po to, żeby dopingować swoją drużynę, ale wyłącznie po to, żeby kogoś obrazić. Od kiboli różniło ich tylko to, że mieli na sobie garnitury, a nie dres.

"Donald, matołku, będziesz siedział na dołku" – odśpiewał do mikrofonu, nieco przy tym fałszując, poseł Zbigniew Bogucki. A publikę przed sceną do tej przyśpiewki zachęcał europoseł Dominik Tarczyński.

"Tuska trzeba zabić" – to z kolei słowa jednego z uczestników imprezy skierowane do Mariusza Kamińskiego. Europoseł PiS przyjął je z kiwaniem głową i wielkim uśmiechem.

W tym samym czasie w Głuchołazach w województwie opolskim i w Kłodzku na Dolnym Śląsku było już jasne, że nadchodzi kataklizm podobny do powodzi tysiąclecia z 1997 roku.

Czytaj także: https://natemat.pl/569774,ja-sie-prezydentowi-dudzie-nie-dziwie