Nie wszystkie zwierzęta w gospodarstwach udało się uratować z powodzi. "One nie miały szans"
Niektórzy rolnicy do końca wierzyli, że fala ich nie dosięgnie
Choć rozsyłane alerty RCB o zbliżającej się fali powodziowej i ulewnych deszczach dotarły niemal do wszystkich gospodarstw, wielu rolników nie zdecydowało się od razu ewakuować hodowanych przez siebie zwierząt. Do końca wierzyli, że uda im się przejść przez to suchą stopą. Niestety tegoroczna powódź okazała się bardzo groźna. Woda przyszła niespodziewanie i bardzo gwałtownie wdarła się na tereny, które dotychczas były bezpiecznym schronieniem dla wielu istot.
Przedstawiciele Opolskiej Izby Rolniczej od razu podjęli działania, aby pomóc potrzebującym. Wśród nich był Marek Dambiec, który opowiedział nam o sytuacji, którą zastał w powiecie prudnickim.
Byłem zaskoczony sytuacją, tak samo, jak większość rolników. Nikt nie był przygotowany na to, że ta woda tak szybko będzie się podnosić. W wielu rejonach służby nie określiły dokąd dojdzie fala powodziowa. Mieszkańcy mówili, że jest znacznie gorzej niż w 1997 roku.
Walka trwała do ostatniej chwili. Nie wszystkie zwierzęta udało się uratować
Kiedy w wielu miejscach w powiecie prudnickim na bezpieczną i spokojną ewakuację zwierząt gospodarskich było już za późno, na pomoc rzucili się strażacy OSP oraz rolnicy, których niszczycielski żywioł ominął dzięki wyżej położonym zabudowaniom. Rozpoczęła się heroiczna walka o zwierzęta, lecz niestety napierająca fala powodziowa nie miała zamiaru czekać, aż uda się je wszystkie zapakować na przyczepy. Przedstawiciel OIR ramię w ramię z gospodarzami, mimo przelewającej się przez zabudowania ogromnej ilości wody pomagał ratować bezbronne istoty.
Przy pomocy sąsiadów ładowaliśmy tuczniki i przewoziliśmy wyżej, tam gdzie były miejsca. Akcja odbywała się w ogromnej, rwącej wodzie. Podczas pierwszego transportu woda sięgała do połowy kalosza, przy drugim wlewała się do butów i sięgała do połowy uda. Wielu z nas narażało życie, aby wywieźć zwierzęta.
Mimo poświęcenia rolników i strażaków nie wszystkie zwierzęta udało się uratować. Pozamykane w kurnikach i zagrodach kury, perliczki i indyki w starciu z wielką wodą nie miały szans na przeżycie. W ich przypadku pomoc nadeszła zbyt późno.
Agata Geilke, prezeska Fundacji Instytut Empatii, która przyjechała na zalane tereny ratować zwierzęta, w rozmowie z nami opowiada, że "choć rolnikom udało się ewakuować wiele zwierząt, to w najgorszej sytuacji są kury, drób". – One w kontakcie z gwałtowną wodą nie miały szans na przeżycie – zaznacza.
Dla wielu gospodarzy śmieć zwierząt jest tragedią porównywalną do utraty domostw i doznanych zniszczeń.
Widziałem, jak jedna gospodyni nie zdążyła wynieść z kurnika kurczaczków. Gdy zobaczyła, że się potopiły, długo płakała. To często są gospodarstwa żyjące z pokolenia na pokolenie. Rolnicy kochają te zwierzęta, nie mogą bez nich żyć.
Pomoc płynie ze wszystkich stron. Często jednak jest już za późno
Na pomoc zwierzętom uwięzionym na zalanych terenach oprócz prezeski Fundacji Instytut Empatii prowadzącej Schronisko Pegasus ruszyli również inni ochotnicy. Podzieleni na mniejsze grupy wciąż przedzierają się do zalanych gospodarstw w poszukiwaniu potrzebujących pomocy stworzeń. Mając świadomość, jak ogromny teren został objęty powodzią, zorganizowali oni potrzebny sprzęt oraz przygotowali schronienie dla poszkodowanych zwierząt gospodarskich w Starym Resku w woj. zachodniopomorskim.
Fundacja zapewnia nie tylko ratunek, ale również transport, opiekę oraz potrzebne wyżywienie. Najgorsze jest jednak to, że często nie mają już kogo ratować.
Już ich nie ma, a wiemy, że w danym gospodarstwie zwierzęta były. Prawdopodobnie zostały porwane przez rwący nurt. Najgorsze, co można zrobić, to zostawić je przypięte lub zamknięte. Wypuszczone oraz ewakuowane odpowiednio wcześniej bez problemu sobie poradzą, nawet bez dachu nad głową. Trzeba jednak dać im szansę, aby zdążyły uciec w bezpieczne miejsce.
To jeszcze nie koniec
Polska zmaga się z powodziami, które dotknęły głównie południowo-zachodnie regiony kraju, takie jak Dolny Śląsk, Opolszczyzna i Śląsk. Główne przyczyny to intensywne opady deszczu związane z niżem genueńskim "Borys", który doprowadził do gwałtownego wzrostu poziomu rzek, szczególnie Odry i jej dopływów. W wyniku tego doszło do podtopień oraz przerwania wałów przeciwpowodziowych w wielu miejscowościach, m.in. w Kłodzku, Lądku-Zdrój i Stroniu Śląskim, gdzie pękła tama, powodując niewyobrażalne szkody.
Najciężej dotknięte skutkami powodzi są obecnie województwa dolnośląskie i opolskie. Miasta takie jak Nysa i Brzeg zostały ewakuowane ze względu na ryzyko przerwania wałów i zalania. Na miejscu działają służby ratunkowe, wojsko i wolontariusze, próbując zabezpieczyć wały i pomóc mieszkańcom. Rzeka Odra przekroczyła stany alarmowe w wielu punktach, co powoduje dalsze zagrożenie dla wielu miejscowości.