Cofnięcie się w czasie pozwala głębiej przyjrzeć się temu, co dziś dzieje się na Dolnym Śląsku. I nie, nie chodzi tylko o powódź tysiąclecia w 1997 roku. Chodzi o to, co działo się tam ponad sto lat wcześniej. Czyli o moment, gdy zauważono, jak bardzo region ten narażony jest na zagrożenia powodziowe. I jak bardzo postawiono wtedy na walkę z nim.
Do dziś mamy tego świadectwo. Obecna walka z żywiołem rozgrywa się przecież na potężnych zaporach z początku XX wieku. To w dodatku najstarsze tego typu tamy w Polsce. Co więcej, zbudowane właśnie po takich kataklizmach, jaki południe Polski przeżywa dziś.
A zatem cofnijmy się w czasie, bo wtedy w tym regionie wszystko się zaczęło. Stąd wzięły się te kolosalne tamy, które dziś bronią tysiące ludzi przed tragedią.
Jest lipiec 1897 roku. W Karkonoszach i Kotlinie Jeleniogórskiej nagle zaczynają się ulewne deszcze. Pada 28 lipca, całą noc i kolejny dzień. Stacja niedaleko Bogatyni notuje rekord, którego nie pobito do dziś – spadło 345 mm deszczu, czyli połowa rocznej średniej sumy opadów w tym miejscu. Rzeki zaczynają występować z brzegów. Żywioł jest bardzo gwałtowny i niespodziewany.
Rzeka Jedlica, która teraz szaleje w Kowarach, wtedy w tym samym mieście zrywa kilkanaście mostów, zatapia kilometry dróg, paraliżuje linie kolejowe. Miasto Wleń, w którym dziś burmistrz alarmuje: "Przegraliśmy walkę z wielką wodą", wtedy też jest w dramatycznej sytuacji – na rynku woda ma 2 metry i utrzymuje się przez trzy dni.
Piechowice, Cieplice i inne miejscowości, o których słyszymy dziś, wszystkie cierpią. Zniszczenia i straty są gigantyczne, wcześniej niespotykane. "Jedlica zabrała ze sobą stajnię z końmi, zniszczyła fabrykę porcelany oraz zdetonowała ściany i dachy domów" – opisuje "Gazeta Wrocławska".
Oczywiście – powodzie w tym regionie zdarzały się wcześniej, ale do tej pory nikt aż tak się nad nimi nie pochylał. Dopiero ta, z 1897 roku, zmieniła wszystko. Od niej zaczęła się budowa całego antypowodziowego systemu z zaporami wodnymi i sztucznymi zbiornikami, który na Dolnym Śląsku istnieje do dziś.
Jak pisano, to tamta powódź stała się impulsem dla niemieckich inżynierów. Podobno była też pierwszą tak dobrze fotograficznie udokumentowaną.
A głównego projektanta, Otto Intze, ściągnięto z Akwizgranu.
Portal historyczno-turystyczny Dolnego Śląska e-DolnyŚląsk.info tak opisuje ten okres:
"Zazwyczaj pozostałością po tragicznych wydarzeniach, powodziach, pożarach czy wojnach są pamiątkowe tablice i pomniki. Powódź z 1897 roku pozostawiła po sobie coś znacznie bardziej trwałego i imponującego – wzniesione ogromnym kosztem zapory wodne i sztuczne zbiorniki, wybudowane jako odpowiedź na niszczycielską siłę żywiołu".
Jako pierwsza rusza budowa zapory na Jeziorze Leśniańskim – w 1901 roku. Na rzece Kwisie w miejscowości Leśna. Została ukończona w 1905 roku.
Po niej, w 1902 roku, ruszyła budowa zapory na Jeziorze Pilchowickim na rzece Bóbr, która dziś tak dramatycznie walczy z naporem wody. Otwarto ją w 1912 roku, a na uroczystość specjalnie przyjechał cesarz Wilhelm II.
Co ciekawe, na miejsce kataklizmu w 1897 roku udała się cesarzowa Prus Augusta Wiktoria. I co nie bez znaczenia – zrobiła to ponownie w 1903 roku, gdy wielka powódź nawiedziła ten region. Wtedy odwiedziła Jarnołtówek i Głuchołazy, by na własne oczy zobaczyć skutki kataklizmu.
A te były porażające. Portal Historia.org opisuje, że woda ze Złotego Potoku przekroczyła koryto, zalewając domy, ulice i gospodarstwa. Doszczętnie zniszczony został miejscowy kościół św. Bartłomieja, woda wypłukała też dziesiątki grobów na cmentarzu, zwłoki zostały zaś porwane przez nurt rzeki.
Woda zalała też m.in. Prudnik. A Wrocław wyglądał tak:
I teraz uwaga – to cesarzowa Prus ufundowała wielką zaporę przeciwpowodziową w Jarnołtówku, która została otwarta w 1909 roku i istnieje do dziś.
To ta zapora również stoczyła potężną walkę z naporem wody podczas obecnej powodzi.
Na stronie Historia.org, czytamy: "Zaangażowanie cesarzowej Augusty Wiktorii w pomoc dla ofiar powodzi miało ogromne znaczenie dla realizacji projektu budowy zapory w Jarnołtówku".
I dalej: "Nie tylko wspierała ofiary, ale także zaangażowała się w działania mające na celu zapobieganie przyszłym klęskom. Dzięki jej inicjatywie i wsparciu finansowemu możliwe było rozpoczęcie budowy zapory w Jarnołtówku".
Wysoka na 29 metrów zapora w Międzygórzu, która w niedzielę znalazła się poza kontrolą operatorów i cała Polska widziała na nagraniach, jak przelewa się przez nią woda, została zbudowana w latach 1906-1908. Również, jak podkreślają liczne źródła, po serii katastrofalnych powodzi, które wystąpiły na tych terenach pod koniec XIX i na początku XX wieku.
Tama w Stroniu Śląskim, która z kolei pękła podczas obecnej powodzi, powstała w podobnym czasie.
I takich obiektów, które jednocześnie stały się atrakcją turystyczną, jest tu więcej.
Czytaj także: