To głosowanie może przesądzić o losie Scholza. Wszystkie oczy zwrócone na Brandenburgię

Jakub Noch
22 września 2024, 12:06 • 1 minuta czytania
Choć w niedzielę 22 września do urn poszli jedynie wyborcy z jednego ze słabiej zaludnionych landów Niemiec, wyniki wyborów do parlamentu Brandenburgii mogą przesądzić o zmianie układu sił w skali całej republiki federalnej. Po zachodniej stronie Odry głośno mówi się, że jeśli SPD w swoim bastionie ulegnie AfD, losy Olafa Scholza i jego koalicji będą przesądzone.
Kanclerz Olaf Scholz po przegranej SPD w Brandenburgii może stracić wszystko. Fot. TOBIAS SCHWARZ / AFP / East News

Jeśli chodzi o całą Republikę Federalną Niemiec, w sondażach niezmiennie przewodzą chadecy z CDU/CSU, notujący kilkunastopunktową przewagę nad prawicowymi populistami z AfD, za których plecami plasują się socjaldemokracji z SPD.


W politycznej drugiej lidze w Niemczech wciąż najlepiej mają się Die Grünen, ale w siłę rośnie populizm lewicowy spod szyldu BSW. Liberałowie z FDP walczą o utrzymanie się nad progiem wyborczym, a pod niego chyba już na stałe spadła radykalnie lewicowa Die Linke.

Wybory w Brandenburgii. Lokalne głosowanie może zdecydować o przyszłości Olafa Scholza

Kompletnie inaczej wygląda jednak scena polityczna w Brandenburgii, której obywatele 22 września głosują w wyborach do landtagu, czyli parlamentu kraju związkowego. Od kiedy po zjednoczeniu Niemiec brandenburczycy nie mogli już "głosować" na komunistyczną SED (czyli twór podobny do polskiego PZPR, który wydał takie postacie jak Erich Honecker), najwyższym poparciem wśród nich zawsze cieszyła się SPD.

Dawno minęły jednak czasy, gdy lud pracujący Brandenburgii socjaldemokratom dawał nawet 54-proc. poparcie, jak to bywało w latach 90. Ostatnie wybory lokalne SPD zwyciężyła z poparciem 26,2 proc., jedynie o niespełna trzy punkty wyprzedzając AfD – której postulaty coraz lepiej trafiają do serc i umysłów mieszkańców wyludnionego wschodu, gdzie po ponad 30 latach od upadku NRD poziom życia wciąż odstaje od tego w landach zachodnich.

Długo kolejne sondaże zapowiadały więc, że tym razem brandenburski bastion socjaldemokratów upadnie. Może nie na tyle, żeby nie utrzymać władzy w rządzie kraju związkowego (w tym powinna pomóc koalicja z CDU, być może rozszerzona o ekipę Sahry Wagenknecht), ale na pewno wyraźnie utracić tytuł lidera na rzecz AfD.

Jednak badania wykonane na ostatniej prostej przed niedzielnym głosowaniem pokazały, że partia Olafa Scholza (skądinąd hamburczyka, który do brandenburskiej stolicy Poczdamu przeprowadził się specjalnie, aby zwiększyć swoje szanse zostania kanclerzem...) doznała nagłego ożywienia.

Gdy poparcie dla konkurentów w zasadzie stanęło w miejscu, SPD w ciągu ostatnich kilkunastu dni przed wyborami jakimś cudem zwiększyło elektorat o kilka cennych punktów. Według ostatniego sondażu wykonanego przez Forschungsgruppe Wahlen, AfD utrzymało 28-proc. poparcie, ale do 27 proc. wzrósł wynik socjaldemokratów. W niedzielę walka toczy się więc łeb w łeb.

Daleko za plecami tych dwóch ugrupowań mają być w Brandenburgii pozostali gracze. CDU z BSW rywalizują o trzecie miejsce, ale dzieje się to na poziomie 13-14 proc. Inne formacje w nowym landtagu być może się w ogóle nie znajdą, bo notują poparcie niedające szans na partycypację w podziale 88 mandatów.

Najbliżej przebicia się ciut powyżej 5 proc. są zieloni i lokalny komitet obywatelski. Gdyby choć jedna z tych grup nagle zwiększyła elektorat o ok. jeden punkt procentowy, prawdopodobnie stałaby się języczkiem u wagi przy tworzeniu nowej koalicji, wykluczając z niej populistów z BSW. Taki scenariusz byłby jednak sporym zaskoczeniem.

Brandenburczycy przyspieszą wybory do Bundestagu? Tak może upaść niemiecka koalicja rządząca

Zupełnie inaczej niż scenariusz, o którym już jakiś czas temu donosiło "Politico". Według informatorów tej renomowanej redakcji przegrana SPD w brandenburskiej rywalizacji z AfD może wywołać efekt domina, na końcu którego byłoby rozpisanie przedterminowych wyborów do Bundestagu.

Choć premier Brandenburgii Dietmar Woidke chciał, żeby Olaf Scholz trzymał się z dala od kampanii wyborczej w jego landzie, to właśnie kanclerz w gronie socjaldemokratów ma zostać obciążony odpowiedzialnością za kolejną klęskę. Następnie SPD ma tylko zaognić konflikty w koalicji współtworzonej z zielonymi i liberałami – tak, aby doprowadzić do upadku rządu jesienią, co oznaczałoby nowe wybory na wiosnę.

Choć Olaf Scholz zdążył już publicznie zadeklarować, że zamierza być tzw. Spitzenkandidatem w kolejnej kampanii wyborczej, jego partyjni koledzy mają go marzeń tych pozbawić – w roli kandydata na kanclerza obsadzając Borisa Pistoriusa. Znany ze zdecydowanego kursu w sprawie wojny w Ukrainie minister obrony RFN to dziś najlepiej oceniany polityk SPD.

Jednak nawet na czele z nim najstarsza partia na niemieckiej scenie politycznej (SPD założono w 1863 roku) pozostawałaby w trudnej sytuacji. Wątpliwe, aby popularność Pistoriusa wystarczyła do szybkiego nadrobienia aż kilkunastu punktów, jakie socjaldemokraci tracą do liderujących w sondażach chadeków z CDU/CSU.

A ci już są gotowi, żeby po niespełna czterech latach przerwy znów urząd kanclerski umeblować po swojemu. W ubiegłym tygodniu polityczni spadkobiercy Angeli Merkel dogadali się w sprawie swojego Spitzenkandidata. Choć w sondażach najlepsze wyniki uzyskiwał premier Bawarii Markus Söder, ostatecznie zdecydowano, że chadeckim kandydatem na kanclerza zostanie przewodniczący CDU Friedrich Merz.