Za te role pokochali ją Polacy. Zającówna wystąpiła nie tylko w "Vabank" i "Seksmisji"
Elżbieta Zającówna zapisała się na kartach historii jako znana i lubiana aktorka. Miała na swoim koncie naprawdę wiele ról: tych odgrywanych na deskach teatralnych, ale także na planach filmów i seriali.
Debiutowała jeszcze w czasie studiów aktorskich na krakowskiej PWST. Karierę aktorki zaczęła od roli w musicalu "Cabaretro" w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego na scenie Teatru Na Targówku w Warszawie.
Natalia w komedii kryminalnej "Vabank" Juliusza Machulskiego
Później Zającówna dostawała pracę przy filmach, które z czasem zyskiwały status kultowych. Zaledwie rok po swoim debiucie w teatrze zagrała Natalię w komedii kryminalnej "Vabank" Juliusza Machulskiego. Jej postać była narzeczoną Moksa (Jacka Chmielnika), czyli drobnego przestępcy, wciągniętego w skomplikowany plan napadu na bank.
– W filmie Juliusza Machulskiego zagrałam w czasie studiów na krakowskiej PWST. Wtedy, jako bardzo młoda i niedoświadczona osoba, byłam zachwycona tym, że mogę pracować z tak fantastycznymi artystami. W tamtych czasach nie było castingów. Producenci filmu wyłowili mnie po prostu na korytarzu szkoły i tak trafiłam do 'Vabanku' – opowiadała w wywiadzie dla Onet Kobieta.
Zającówna jako Natalia wniosła do filmu element romantyczny i kobiecy wdzięk. Jej rola, choć nie kluczowa dla głównej intrygi, to zapadła w pamięci wielu widzów.
Artystka po latach przyznała, że nie spodziewała się, iż będzie to tak duży hit, ale – jak dodała – była wtedy bardzo młoda i nie znała się jeszcze na scenariuszach. – Przeczytałam go pierwszy raz i mówię: "o jej, jak tam mało jest tej Natalii", inni tak dużo tam mówią, a ja tylko kilka zdań, trzy dni zdjęciowe. Ale później zrozumiałam, że tam było wszystko tak dobrze poukładane – wyznała.
Potem gdy Machulski zaczął pracę nad "Vabank II, czyli riposta" też zaangażował Zającównę.
Strażniczka Zajacanna w "Seksmisji"
Na kolejny "złoty strzał" w swojej karierze nie musiała długo czekać. W 1983 roku widzowie zobaczyli ją w kolejnym dziele Machulskiego, który stał się jednym z najpopularniejszych polskich filmów wszech czasów. Chodzi o "Seksmisję".
Aktorka miała wtedy 25 lat i stworzyła postać strażniczki mężczyzn, Zajaconny. Zagrała u boku Hanny Mikuć, która także była tam strażniczką (Lindą).
Kiedy film "Seksmisja" prezentowano na festiwalu na Filipinach, Zającówna została wywołana przez prowadzącego. Padło wówczas: "Elizabeth Zajaconna" (czyt. Zadżakonna), co było "angielską interpretacją pisowni nazwiska aktorki". Dlatego później wszyscy mówili o jej postaci jako o: "Zajaconnie – strażniczce w blokhauzie".
Aktorka w jednym z wywiadów, zapytana o swój udział w "Seksmisji", powiedziała ze skromnością: – Miałam dużo szczęścia w życiu zawodowym. Nigdy nie należałam do osób, które desperacko szukają zajęcia, bo kiedy kończyłam pracę nad jednym filmem, od razu dostawałam propozycję kolejnej roli. Debiutowałam tuż przed wybuchem stanu wojennego. Kolegom, którzy wchodzili w życie zawodowe parę lat później, było dużo trudniej.
Alicja Krawiec w filmie "Nadzór"
W latach 80. Zającówna dołączyła do obsady filmu pt. "Nadzór" w reżyserii Wiesława Saniewskiego. To produkcja psychologiczno-obyczajowa, której akcja toczy się w więzieniu.
Główna bohaterka Klara (w tej roli Ewa Błaszczyk) dostaje karę dożywocia za udział w aferze gospodarczej. Zającówna także była tam więźniarką (Alą), która dostaje karę (od strażniczki Wali) za intymne stosunki z inną skazaną, Danusią (Gabriela Kownacka).
Gwiazda bardzo polubiła się z Gabrielą Kownacką. Na cześć swojej koleżanki dała nawet tak samo na imię swojej córce.
– Kiedyś razem z Krzysztofem Kolbergerem brałam udział w telewizyjnej debacie o seksie. Zapytany o to, jak aktorzy radzą sobie z odtwarzaniem scen intymnych, Kolberger powiedział, że to tylko kreacja, warsztat aktorski, odtworzenie pewnych emocji. Krzysztof dodał, że to nie ma nic wspólnego z życiem osobistym aktora. Odpowiedziałam mu wtedy, że zagrałam w "Nadzorze" scenę nazwijmy ją miłosną, z Gabrysia Kownacką i uwielbiam ją do dziś! – żartowała w jednym z wywiadów.
Hanka Trzebuchowska w serialu "Matki, żony i kochanki"
Na "usta wszystkich" Zającówna wróciła w 1996 roku za sprawą premiery serialu "Matki, żony i kochanki". Grana przez nią bohaterka Hanka Trzebuchowska rozwiodła się mężem, a do tego wdała się w romans z dużo młodszym od niej mężczyzną.
W tamtych czasach wywoływało to skrajne emocje wśród oglądających. Zającówna błyszczała na ekranie i można powiedzieć, swoją rolą przełamywała obyczajowe tabu. Dla Polek była przykładem bizneswoman, która odnosi sukcesy dzięki życiowej zaradności. Serial cieszył się dużą popularnością, aż w 1998 roku zrealizowano jego drugi sezon.
– To był zupełnie nowy rozdział w mojej pracy. Wtedy ludzie zaczęli rozpoznawać mnie na ulicy. W latach 90. nie było jeszcze plotkarskich magazynów i paparazzi, którzy gotowi są oddać wszystko, żeby zrobić celebrycie kompromitujące zdjęcie. Dopiero wtedy się to zaczęło – opowiadała po latach aktorka.
Ostatnia rola Zającówny w filmie "Szczęścia chodzą parami"
Zającówna zagrała w jeszcze mniej lub bardziej znanych filmach. Widzowie mogli ją zobaczyć w "C.K. Dezerterzy" jako zezowatą prostytutkę, czy w "V.I.P" jako Krystynę.
Pojawiała się też w serialach m.in. w "13 posterunku" (instruktorka), "Marzeniach do spełnienia" (była szefową agencji reklamowej), "Samym życiu" czy "Daleko od noszy".
Przypomnijmy też ostatni występ Zającówny w większej produkcji. Aktorka dostała angaż do komedii romantycznej "Szczęścia chodzą parami". Film powstał w 2020 roku, jednak ze względu na pandemię koronawirusa premiera odbyła się dwa lata później, w 2022 roku. Zającówna odegrała w komedii postać matki Brunona (Michał Żurawski), czyli głównego bohatera.
– Ogromnym szczęściem jest dla mnie to, że zagrałam (tę rolę – przyp. red.). Jeszcze długo będę się tym żywić. Uważam, że jestem od śmiechu i dlatego tak bardzo lubię występować w lżejszym repertuarze – przyznała na premierze.
Jej filmowym mężem był Piotr Machalica. Po jego śmierci w 2020 roku Zającówna tak go wspominała: – Ostatnie dni zdjęciowe za jego życia spędziliśmy razem. Z Piotrem pracowało się fantastycznie. Znamy się od szkoły teatralnej, co prawda on kończył ją w Warszawie, ja w Krakowie, ale nasze drogi jakoś się krzyżowały. Graliśmy kilka razy małżeństwo i parę narzeczeńską w Teatrze Telewizji.
– Przy filmie "Szczęścia chodzą parami" spotkaliśmy się na planie i to spotkanie było fantastyczne, bo wiele lat się nie widzieliśmy. Mieliśmy wspólny kamper. Dużo rozmawialiśmy. (...) Był spokojny i bardzo szczęśliwy. I to było bardzo miłe. Przez gardło Piotra nie przechodziły brzydkie wyrazy ani złe słowa o żadnym z ludzi. Był pozbawiony złości i zawiści – opowiadała o koledze z branży.
Śmierć Elżbiety Zającówny
Artystka w wywiadach sprawiała wrażenie osoby bardzo empatycznej, wesołej i ciepłej. O tym, że taka właśnie była wspomniał Związek Artystów Scen Polskich, który 29 października 2024 roku, przekazał przykrą wiadomość o śmierci Elżbiety Zającówny.
"Z wielkim smutkiem i niedowierzaniem żegnamy naszą koleżankę członkinię ZASP-u, absolwentkę krakowskiej PWST" – wspomniano w poście pożegnalnym i dodano również, że aktorka występowała na deskach teatrów: Syrena, Na Targówku, Komedia i Bajka, Teatru Nowego w Łodzi, czy Teatru Miejskiego w Lesznie".
Nie podano do publicznej wiadomości przyczyny śmierci Elżbiety Zającównej. Wiadomo jednak, że u aktorki zdiagnozowano nieuleczalną chorobę von Willebranda (zaburzenia krzepliwości krwi).
Zającówna na przestrzeni ostatnich lat wycofała się z tak intensywnego życia publicznego, jakie prowadziła kiedyś. Skupiała się na pomocy charytatywnej. Swego czasu pełniła funkcję wiceprezeski Fundacji Polsat. Ponadto założyła firmę producencką "Gabi", spod której wyszły m.in. sitcomy "Ale się kręci!" i "Synowie".