Mamy najdroższy prąd w Europie. Wyjaśniamy: tym razem to nie wina Tuska

Konrad Bagiński
26 listopada 2024, 11:22 • 1 minuta czytania
Media społecznościowe zalewa lament: mamy drogi prąd, najdroższy w Europie! To na pewno wina rządu Tuska. Jeśli w sprawie cen prądu coś jest jasne, to fakt, iż to nie obecny rząd odpowiada za jego ceny. Największą winę ponosi PiS, który dziś najgłośniej krzyczy o drogiej energii. Ale do obecnej sytuacji przyczyniła się bierność wszystkich dotychczasowych ekip rządzących.
Kto ponosi winę za drogi i drożejący prąd? Tym razem nie Donald Tusk Fot. Bartlomiej Magierowski/East News

To fakt: na tle Europy i świata mamy wyjątkowo drogi prąd. Powodów jest kilka. Pierwszym i podstawowym grzechem są opóźnienia wszystkich dotychczasowych rządów w rozwoju energetyki jądrowej i odnawialnej. PiS rządził 8 lat, w tym czasie nie dorobiliśmy się ani elektrowni jądrowej, ani porządnego systemu odnawialnych źródeł energii, ani chociażby prób magazynowania tejże. Straciliśmy czas i dosłownie setki miliardów złotych.


PiS przehulał jakieś 90 mld złotych

Zacznijmy od ETS. Słyszeliście pewnie, że w cenach za energię zaszyta jest specjalna opłata. To pieniądze za emisję dwutlenku węgla. Dlaczego są pobierane? Bo CO2 to jeden z gazów cieplarnianych. Redukcja jego emisji może pomóc w spowolnieniu tempa ocieplania się naszej planety.

Przypomnijmy: UE ustala limit ilości CO2, który może być emitowany. Firmy emitujące dwutlenek węgla muszą mieć certyfikat na każdą tonę. Państwa mają przyznane różne limity emisji i sprzedają je firmom.

Te pieniądze trafiają do polskiego budżetu. One nie są jakąś daniną dla Unii Europejskiej, nimi dysponuje polski rząd. A jak dysponuje? Przynajmniej połowa z nich – a nic nie stoi na przeszkodzie, by całość – musi iść na transformację energetyczną.

U nas wszystko stanęło na głowie i wedle raportu Najwyższej Izby Kontroli za 94 miliardy złotych pobranych na ETS tylko 1,3 proc. poszło na cele klimatyczne. Co się stało z resztą? To słodka tajemnica rządów PiS.

Kasa trafiła do budżetu, ale poszła na bieżące wydatki. A dlaczego to tajemnica rządów PiS? Bo prawie 90 proc. tej kwoty uzyskano wyłącznie w latach 2019-2023 (do 30 maja).

Przypomnijmy jeszcze, że obecnie koszt budowy elektrowni atomowej jest szacowany na 115 miliardów złotych. Gdyby nie przehulano kasy z ETS, mielibyśmy już pieniądze na jedną.

Z czego powinniśmy czerpać energię?

Idealnie byłoby pokrywać całe zapotrzebowanie kraju na energię z "zielonych" źródeł. To mało realne, bo słońce nie zawsze świeci a wiatr nie zawsze wieje. W naszych warunkach uznano więc, że podstawą będą elektrownie jądrowe uzupełniane przez OZE (odnawialne źródła energii).

Dodajmy tu, że wbrew popularnemu mitowi mocą elektrowni atomowej można sterować i to dość płynnie. Czyli kiedy produkujemy dużo prądu z wiatru i słońca, elektrowni można ściągnąć cugle.

Polska postawiła na amerykańskie reaktory AP1000, w których w ciągu dwóch godzin można zmniejszyć moc o połowę i w ciągu kolejnych dwóch godzin znów podnieść do 100 proc.

Węgiel ciągnie nas w dół

Tymczasem w polskiej energetyce króluje węgiel. Węgiel, który kosztuje nas coraz więcej. Tak, to prawda, że w teorii mamy go dużo. Ale jego wydobywanie jest coraz droższe. Im głębiej jest węgiel, tym więcej czasu i energii trzeba poświęcić na wyciągnięcie go na powierzchnię. A nasze górnictwo notuje obecnie dramatycznie niskie wyniki produktywności.

W 2023 udało się wydobyć 49 milionów ton węgla. Ostatnio tak niskie wydobycie mieliśmy w 1910 roku, gdy na powierzchnię wyciągnięto 47 mln ton. W sektorze górniczym wzrosło za to... zatrudnienie. Skala wydajności polskiego sektora górniczego jest światowym ewenementem. W Polsce w latach 2002 – 2017 efektywność kopalni wynosiła około 0,29 – 0,41 tony na osobę na godzinę. To 300 – 400 kg węgla.

W tym samym czasie w USA w kopalniach podziemnych wydobywano 4,22 – 4,76 tony na godzinę. Czyli 12-14 razy więcej, w przeliczeniu na jednego górnika. A w kopalniach odkrywkowych w USA wydobywano aż 16,5 – 18,2 tony na osobę w ciągu godziny. To od 40 do 70 razy więcej.

Rządowy program (powstał za rządów PiS) dla górnictwa zakłada, że do 2049 roku utrzymanie sektora będzie nas kosztowało... 100 mld złotych. Za te 100 miliardów moglibyśmy postawić drugą elektrownię. A węgiel kupować za granicą, wyszłoby o wiele taniej.

To może chociaż rozwijamy OZE?

Nie. 8 lat rządów PiS oznaczało zastój w tej dziedzinie. Nie zrobiono nic, by ruszyć temat energii słonecznej, wiatrową zaś "zabito". Rządy PiS wprowadziły kuriozalną zasadę 10H, która dosłownie wykluczyła możliwość stawiania wiatraków w Polsce.

Nie zrobiono też nic, by ruszyć temat magazynowania energii. A to obecnie bardzo szybko rozwijająca się branża. Na całym świecie powstają banki energii składające się z wielkich akumulatorów. Naukowcy próbują też magazynować wodę w miejscach wysoko położonych, by odzyskać energię podczas spuszczania jej w dół. Rozwijają się też technologie sprężania powietrza czy nawet wykorzystania kręcących się kół, utrzymujących energię mechaniczną.

Obligo giełdowe podniosło ceny

Tzw. obligo giełdowe, czyli obowiązek publicznej sprzedaży energii elektrycznej na rynku giełdowym przez przedsiębiorstwa zajmujące się wytwarzaniem energii elektrycznej, weszło w życie w 2010 roku. Zostało zniesione jesienią 2022 roku.

I jakoś tak się złożyło, że właśnie wtedy ceny energii zaczęły rosnąć. Dokładnie tak, jak to przewidzieli eksperci. Bo umocnił się państwowy monopol. Do końca 2022 roku ceny energii ustalane były na giełdzie i to tam koncerny energetyczne kupowały ją dla swoich klientów.

Ten obowiązek został przez PiS zniesiony, koncernom nie chciało się już szukać taniej energii, skoro mogły sprzedawać swoją własną, droższą. Obrót energią na giełdzie zamarł, a ceny poszły w górę. Obecnie rząd planuje ponoć przywrócenie obliga giełdowego.

Kto zawalił sprawę?

Oczywiście nie jest tak, że tylko rząd PiS odpowiada za drogą energię. Pokazujemy po prostu, że zrzucanie winy na obecny rząd jest poważnym błędem. I że pokrzykiwania polityków PiS, którzy sami walnie przyczynili się do podwyżek, są przejawem niczym nieskrępowanej hipokryzji. PiS ma też bogatą historię dotyczącą okłamywania Polaków w sprawie cen prądu. Wystarczy wspomnieć choćby słynną kampanię żarówkową.

Problemów polskiej energetyki jest wiele. W sumie żaden poprzedni rząd nie wziął się na poważnie za budowę elektrowni jądrowej. Pierwsze poważne kroki podjął jednak Morawiecki.

Do tej pory żaden rząd nie zdecydował się na przebudowę systemu przesyłu energii. Dlatego wielu posiadaczy systemów fotowoltaicznych nie może sprzedawać prądu wtedy, gdy mają go za dużo. Po prostu sieć nie jest do tego przystosowana.

Błędem wszystkich rządów było przywiązanie do węgla i mamienie górników nierealnymi wizjami oraz miliardowymi dopłatami. I to wszystko w sytuacji, gdy Polska sama nie ma żadnych sensownych złóż paliw kopalnych.

Bo węgiel się kończy, ropy i gazu nie mamy. Konserwujemy więc coraz mniej wydajny i coraz droższy w utrzymaniu system, ale boimy się wydać pieniądze na niezbędną transformację energetyczną.

Czytaj także: https://natemat.pl/541499,polska-gotowa-na-energie-z-atomu-analityk