"Nie chcę w niedalekiej przyszłości dożyć czasów, w których przy 1 respiratorze i 2 pacjentach wymagających respiratoroterapii, będę zmuszony decydować, kogo do niego podłączyć" – napisał w apelu opublikowany na Facebooku lekarz, specjalista w dziedzinie reumatologii Bartosz Fiałek. Nasz rozmówca ostrzega, że lekceważenie obostrzeń i zasad może skończyć się tragicznie.
Obawia się pan, że dojdzie do takiej sytuacji, w której będzie trzeba decydować, kogo podłączyć do respiratora?
Często zdarzają się sytuacje, kiedy brakuje nam sprzętu, możliwości przerobowych, kadry. Oczywiście szczęśliwie możemy położyć pacjenta do oddziału innego niż docelowy. Jeśli przyjeżdża np. pacjent kardiologiczny, a na kardiologii nie ma miejsca, wówczas podejmuje się decyzję, że idzie on choćby na internę.
Jednak tak działo się w czasach pokoju. Natomiast w czasach zarazy, kiedy liczba hospitalizacji jest znacznie zwiększona, istnieje duża obawa, że nie będziemy mieli możliwości, aby takiego pacjenta położyć gdziekolwiek. Wtedy będzie trzeba wybierać, kogo leczyć w szpitalu, a kogo poza nim.
Oczywiście pomoc medyczna będzie udzielana wszystkim potrzebującym, ale możemy stać się niewydolni lokalowo. Poza tym wiemy również, że mamy niezbyt duże zapasy respiratorów. Wiemy skądinąd, że miały zostać zakupione, ale pojawił się jakiś problem i cała pula do Polski nie dotarła. A liczba zajętych respiratorów wzrosła w ciągu kilku dni o ponad 100 proc., z 86 na 191.
Widzimy także, jak szybko zmniejsza się liczba dostępnych tzw. łóżek "covidowych". Jesteśmy w przededniu sezonu epidemicznego paragryp, wirusów grypy, które będą wzmocnione nowym koronawirusem.
Jeżeli jako społeczeństwo nie będziemy chcieli dostosować się do podstawowej zasady DDM, czyli dezynfekcja, dystans społeczny, noszenie maseczek ochronnych, jeśli będziemy lekceważyć zagrożenie płynące z epidemii szalejącej na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, to faktycznie, z powodu braku miejsc w szpitalach, zbyt dużego nakładu pracy dla obecnego personelu medycznego czy niewystarczającej liczby respiratorów, może być bardzo niebezpiecznie.
Takie sytuacje działy się na świecie na początku pandemii, przede wszystkim w Hiszpanii i we Włoszech, gdzie przyrost zakażonych z ciężkim przebiegiem COVID-19 był tak szybki, że pracownicy ochrony zdrowia zwyczajnie się nie wyrabiali się z pracą. Później zaczęło brakować i sprzętu, i miejsc w placówkach leczniczych.
Jeżeli nie będziemy w Polsce stosować restrykcji, wskazanych powyżej obostrzeń i zasad, to możemy mieć powtórkę z tamtych krajów. I my, medycy, musimy o tym głośno mówić, ponieważ wiemy, że ruchy "antycovidowe" są bardzo silne. Niestety szybko i skutecznie docierają do polskiego społeczeństwa.
Głos nauki powinien być słyszalny i jednoznaczny. Należy polskiemu społeczeństwu wytłumaczyć, że sytuacja z Włoch, czy z Hiszpanii, kiedy będziemy musieli decydować komu pomóc, a kogo ewentualnie zostawić – i liczyć na to, że jego organizm sam zwalczy zakażenie nowym koronawirusem, jednocześnie mając świadomość, że brak tej pomocy może skutkować utratą zdrowia, a nawet życia – może zdarzyć się i u nas.
To jest realny scenariusz. Taki, w którym personel medyczny musi decydować, czy intensywnie leczyć seniora, a może młodszego, młodego z chorobami współistniejącymi, czy może starszego bez nich. Nie możemy do tego dopuścić.
Codziennie trafiamy na informacje, że np. pielęgniarki z jednego oddziału trafiają na kwarantannę, a pacjentami nie ma kto się zajmować. Rąk do pracy brakuje bardziej niż zwykle?
W Polsce mamy najmniejszą liczbę lekarzy na tysiąc mieszkańców (2,4) w całej UE. Podobnie jest z pielęgniarkami. Już wcześniej byliśmy niewydolni kadrowo. Trzeba mieć świadomość, że brakuje także diagnostów laboratoryjnych, ratowników medycznych i pracowników innych zawodów medycznych.
Tak więc kadr medycznych zawsze było mało, jednak teraz może być nas zdecydowanie niewystarczająco. Zwiększa się zapotrzebowanie na kadry, bo pracy jest więcej, ale jednocześnie zmniejszają się zasoby kadrowe z uwagi choćby na to, że pracownicy ochrony zdrowia trafiają na kwarantannę z powodu kontaktu z osobą zakażoną koronawirusem. I te braki będą się jeszcze pogłębiać.
Ja codziennie pracuję w szpitalu, nie mam potwierdzonego kontaktu z żadną osobą zakażoną, ale nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. Nie wiem, czy jutro nie dostanę telefonu z informacją, że któryś z moich pacjentów jest zakażony SARS-CoV-2. Wtedy możliwe, będę zmuszony iść na kwarantannę. Pojawia się jednak pytanie, kto zajmie się wówczas moimi pacjentami, skoro w oddziale pracujemy we dwójkę?
Jako społeczeństwo, globalnie, musimy robić wszystko, aby niepotrzebnie nie narażać personelu medycznego na zachorowanie. Wypadanie kolejnych pracowników ochrony zdrowia może zwyczajnie zabić ten system.
Już rok temu lekarze mówili o śmierci ochrony zdrowia, a niewiele się zmieniło od tamtego czasu, nie ma rozwiązań systemowych. Czy nie jest więc tak, że odpowiedzialność za to, aby utrzymać wydolny system, spadła na społeczeństwo?
Musimy mieć świadomość, że od 1989 roku ochrona zdrowia dla nikogo nie była priorytetem. To nie jest tak, że tylko obecnie rządzący są źli. Poprzednicy też nie mieli w tym kontekście zbyte wiele do powiedzenia, nie byli tym zainteresowani.
Ponad 30-letnia zła organizacja, brak priorytetyzacji tej gałęzi gospodarki na rzecz obywateli, sprawiła, że odkąd pamiętam problemy istniały. To wszystko jakoś funkcjonuje tylko dlatego, że pracujemy w wymiarze 2 równoważników etatu. A czasami i więcej.
Wieloletnie zaniedbania doprowadziły do tego, że rządzący, w tym nowy minister zdrowia Adam Niedzielski, nie są w stanie w ciągu kilku miesięcy, ani nawet kilku lat, sprawić, że ta organizacja z fatalnej, chaotycznej, nagle stanie się świetną.
I właśnie z tego powodu, że decydenci nie są w stanie tej zmiany dokonać w tak krótkim czasie, odpowiedzialność spada tak naprawdę na społeczeństwo.
To od społeczeństwa będzie zależało, jak długo system opieki zdrowotnej będzie jakkolwiek wydolny. Niewydolność możemy stopniować (jak np. w niewydolności serca czy nerek). My jesteśmy niewydolni, ale nie doszliśmy jeszcze do ostatniego stadium – niewydolności schyłkowej, krytycznej.
Tylko od nas zależy, czy staniemy się niewydolni schyłkowo, czy jednak pozostaniemy w głębokiej niewydolności, ale takiej, która pozwala systemowi opieki zdrowotnej jakoś jeszcze funkcjonować. Jako społeczeństwo musimy stanąć na wysokości zadania tak, jak zrobiliśmy to podczas narodowej kwarantanny.
Radzimy sobie z tym zadaniem?
Naukowcy stwierdzili, że kłamstwo w mediach społecznościowych rozprzestrzenia się około 6 razy szybciej niż prawda. Trzeba wziąć pod uwagę także i to, że wiele osób nie ma wykształcenia medycznego, nie ma żadnego pojęcia o naukach przyrodniczych. Biologię mieli 30 lat temu i niekiedy nie wiedzą, po której stronie znajduje się serce. Przy okazji, nie mamy w szkołach przedmiotu, jakim jest edukacja zdrowotna, stąd mało wiemy o naszym organizmie.
Między innymi, z tych właśnie powodów, kiedy dzieje się coś, co ma związek ze zdrowiem, ludzie nie wiedzą, co robić i szukają informacji, a wiadomo, że najłatwiej znaleźć je w Internecie. A jak już wspominałem, istnieje sześciokrotnie wyższe prawdopodobieństwo, że poszukujący odpowiedzi pandemii COVID-19 ludzie dotrą do informacji wadliwej, nienaukowej i uznają, że jest ona prawdziwa.
W społeczeństwie możemy spotkać ludzi, którzy są pronaukowi, rozumieją naukę, wiedzą, że zjawiska takie, jak pandemia są naturalne. To nie jest ani pierwsza, ani ostatnia zaraza. Łatwiej jednak wierzy się w teorie spiskowe.
Ponadto, rządzący nie przyczynili się do wytłumaczenia Polkom i Polakom zagrożenia epidemiologicznego. Strategię, którą mieliśmy na pierwszą falę zachorowań, nie można nawet nazwać strategią. Kiedy u Czechów pojawił się pierwszy potwierdzony przypadek zakażenia, wszystko zaplanowano i rozpisano od A do Z. Później tylko modyfikowano ten plan, bo sytuacja była dynamiczna.
Z kolei w Polsce żyliśmy od konferencji do konferencji, na których raz zamykano lasy, a raz je otwierano. Trzeba to jasno powiedzieć, ludzie zgłupieli. Efektem tego jest tak duża liczba ludzi wrogo nastawionych do obecnych rozwiązań. Widzę to w komentarzach pod moimi wpisami, czy pod wpisami innych kolegów lekarzy, którzy mówią, że pandemia jest i trzeba zwiększyć obostrzenia, restrykcje.
Dużym problemem jest to, że wielu ludzi, którzy mają przebicie w mediach, neguje pandemię. Mówią, że jest to plandemia, odwołują ją, następnie, że to jakaś operacja wojskowa, że będą nam wszczepiać chipy, kiedy pojawi się szczepionka.
Gdy napiszę w swoich mediach społecznościowych coś o COVID-19, to od razu ktoś mnie atakuje, pyta ile mi za to płacą itd. Są zarzuty, nieprawdziwe oskarżenia, jest hejt. Hejt wynika jednak z lęku, który jest spowodowany z kolei niewiedzą, a niewiedza wynika z tego, że po transformacji nie postawiliśmy na edukację, w tym edukację zdrowotną. Dodatkowo, na początku epidemii państwo nie zadbało o to, żeby wszystko było jasne i transparentne, żeby nie podejmować chaotycznych i niezrozumiałych ruchów.
Tak jak jesteśmy spolaryzowani politycznie, tak jesteśmy też spolaryzowani w kwestii pandemii. Dzielimy się w tym zakresie na tzw. covidiotów i covidian. Inaczej mówiąc, na koronasceptyków i osoby, które w pandemię nowego koronawirusa wierzą.
Kłamliwa teoria jest prostsza. Kłamstwo nie musi mieć fundamentu, po prostu rozprzestrzenia się niepohamowanie po mediach społecznościowych. Ktoś gdzieś wklei link, z którego nikt niczego nie rozumie, przetłumaczony zupełnie inaczej niż brzmi to w źródle, a podatni na teorie spiskowe ludzie na tym bazują.
Prawda jest trudna do zrozumienia. Musi mieć jakieś podstawy, najczęściej są to podstawy naukowe, które są trudne do przyswojenia, zrozumienia, a poza tym zdecydowanie mniej ciekawe od teorii spiskowych.
Ludzie drwią pytając, czy ktoś widział koronawirusa. Ja odpowiem, że niezbyt rozumiem fizykę kwantową, o której pisał Stephen Hawking. O czarnych dziurach też niewiele wiem. I nie widziałem czarnych dziur, ale wierzę, że istnieją, bo jestem osobą, która wierzy w naukę.