Coraz dalej idą ataki na przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. PiS-owi zdaje się chyba, że jest bliska pozbawienia Polaka tego stanowiska. Na zakończonej wczoraj Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa przedstawiciele "dobrej zmiany" w Polsce poszli więc dalej i zasugerowali, że krytykowanie ich przez Zachód grozi rozpadem Europy. Europejska rzeczywistość wygląda jednak inaczej niż im się wydaje... Wiele wskazuje na to, że wkrótce może przypominać wręcz ziszczenie najgorszych koszmarów aktualnie rządzących.
Takie wieści przynosi w poniedziałkowy poranek "La Repubblica". Z ustaleń jednego z najbardziej renomowanych włoskich dzienników wynika, iż koszmarne dla Prawa i Sprawiedliwości decyzje personalne na szczytach unijnej władzy mają zapaść jeszcze na długo przed reelekcją Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Okazuje się bowiem, że gotów do rezygnacji w ciągu kilku tygodni ma być już przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker.
Kontynuować kadencji miało mu się odechcieć przez to, jak do budowania wspólnoty podchodzi część państw... I nie chodzi mu o unijne enfants terribles ze Wschodu, a głównie Niemcy i Holandię. Przywódcy tych państw mają wywierać na Junckerze presję w sprawie wstrzymania prac nad planami reformy integracji europejskiej ze względu na trwające u nich kampanie wyborcze. Decydujące w sprawie przyszłości Junckera ma być zaplanowane na środę spotkanie z kanclerz Niemiec Angelą Merkel.
Cóż w tym złego dla ekipy "dobrej zmiany"? Chodzi o nazwiska osób, które brane są pod uwagę jako następcy Luksemburczyka. "La Repubblica" twierdzi, że faworytem w oczach rozgrywających w Unii Europejskiej jest były premier Finlandii, 45-letni Jyrki Katainen. Co jeszcze tak bardzo ciśnienia w gmachu przy Nowogrodzkiej pewnie nie podnosi... Jednak pada jeszcze jedno nazwisko, które ostatecznie może lepiej wpisać się w przetasowania na europejskich salonach.
Inny z faworytów do zastąpienia Junckera to bowiem obecny pierwszy wiceprzewodniczący KE, czyli znienawidzony przez PiS Holender Frans Timmermans. To człowiek, który prowadzi w Komisji sprawę polskich kłopotów z zachowaniem praworządności i który zaledwie kilka dni temu urządził Witoldowi Waszczykowskiemu na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa publiczne upokorzenie zakończone stanowczym apelem, by PiS szanował polską konstytucję.
Gra na Tuska
Za Katainenem przemawia młodość i popularność. Timmermans ma jednak silniejszą pozycję partyjną. Młody Fin to chadek z Europejskiej Partii Ludowej. Podobnie, jak ustępujący szef KE Jean-Claude Juncker, nowy przewodniczący Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani i czekający na reelekcję przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.
W unijnej polityce nie przyjęło się tymczasem, by jedna frakcja obsadzała wszystkie najważniejsze stanowiska. Pojawiały się informacje, iż tym razem europejscy socjaliści się na to wyjątkowo zgodzili, by pomóc Polakowi w utrzymaniu fotela szefa RE, ale teraz otwiera się szansa na utrzymanie starych zasad. "Należne" im stanowisko frakcja socjalistów może otrzymać forsując kandydaturę Fransa Timmermansa, który w Holandii należy do tamtejszej Partii Pracy.
W ciągu najbliższych kilku miesięcy rozstrzygnięcia na szczytach unijnej władzy mogą przybrać kształt czegoś, co politykom PiS nie śniło się nawet w najgorszych koszmarach. Donald Tusk pozostający na czele RE i Frans Timmermans przyglądający się poszanowaniu prawa z fotela szefa KE to wróżba samych kłopotów.