Na zakończonej w niedzielę Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa goszczący w Europie wiceprezydent USA Mike Pence znalazł czas dla wielu sojuszników, ale niestety zabrakło mu go dla prezydenta Andrzeja Dudy. Na całe szczęście Polska całkiem nie straciła w ten sposób okazji do zawiązana kontaktu z nową amerykańską administracją. Dziś Mike Pence spotkał się bowiem szefem Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem w Brukseli. – W obliczu rosyjskich prób zmiany granic siłą, będziemy nadal wspierali działania w Polsce – oznajmił.
Ostatnie dni nie były dla polskiej dyplomacji najlepsze. Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa to zawsze świetna okazja zarówno do oficjalnych, jak i kuluarowych spotkań z najważniejszymi światowymi przywódcami, ale delegowani w tym roku do Bawarii prezydent Andrzej Duda, minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski i minister obrony Antoni Macierewicz jej nie wykorzystali.
Nie najlepiej sprawy rozegrała też polska głowa państwa. Andrzej Duda pozwolił, by na panel dyskusyjny z jego udziałem delegowano jedynie amerykańskiego senatora (wielce szanowanego, ale już niezbyt znaczącego w Białym Domu Johna McCaina) i nie miał szans na spotkanie z wiceprezydentem USA Mikem Pencem, który wizytę w Monachium wykorzystywał jako okazję do nawiązana relacji nowej amerykańskiej administracji z najważniejszymi partnerami w Europie.
"Co Tusk zrobił dla Polski...?"
Na szczęście Mike Pence nie odleci ze Starego Kontynentu bez spotkania z jakimkolwiek wpływowym Polakiem. Zastępca Donalda Trumpa spotkał się bowiem z przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem. W poniedziałkowe południe szef RE wrzucił na Twittera zdjęcie z tej rozmowy, podpisane komentarzem, iż "pogłoski o śmierci Zachodu były mocno przesadzone". Wyraźnie widać bowiem, że atmosfera spotkania Tusk-Pence była bardzo dobra.
Co niektórych zaskakuje, gdyż kilkanaście dni temu stojący na czele Rady Europejskiej Polak wystosował stanowczy apel o jedność Europejczyków w czasach wzrastającego dla nas zagrożenia. Powody do obaw Donald Tusk wymienił bardzo konkretnie. Wspomniał o "asertywności Chin", "agresywnej polityce Rosji", czy inspirowanych radykalnym islamem wojnach, terrorze i anarchii na Bliskim Wschodzie oraz w Afryce. Na koniec tego wyliczenia Polak wspomniał także o "niepokojących deklaracjach nowej administracji USA".
Za te ostatnie słowa wylała się na niego fala krytyki. Głównie ze strony aktualnie rządzący w Polsce, którzy od dawna wybór prawicowego Donalda Trumpa przedstawiali jako rzekomo lepszy dla Polski scenariusz od zwycięstwa liberalnej Hillary Clinton. Tę ocenę rząd PiS utrzymywał nawet, gdy nowy prezydent USA nie tylko ciepło wypowiadał się o partnerach z Kremla, ale i zlecił amerykańskim służbom zbadanie, czy Polska dokonuje agresji na Białoruś.
Donald Tusk z nową ekipą w Białym Domu postanowił jednak z takiej pozycji wasala nie rozmawiać. I jak widać, teoria mówiąca, iż, Amerykanie z szacunkiem traktują tylko tych, którzy im nie ustępują, chyba się sprawdza. – Potrzebowaliśmy tej rozmowy, bo za dużo się wydarzyło w Unii Europejskiej i w USA. Za wiele wyrażono opinii na temat naszych relacji i bezpieczeństwa, by udawać, że wszystko jest po staremu – komentował szef RE po dzisiejszej rozmowie w Brukseli.
Amerykański wiceprezydent odpowiedział natomiast stwierdzeniem, iż Europę i Amerykę "łączą wspólne dziedzictwo, te same wartości i przede wszystkim ten sam cel". I dodał bardzo konkretne zobowiązanie. – Musimy być zdecydowani w obronie suwerenności i integralności terytorialnej państw w Europie. W obliczu rosyjskich prób zmiany granic siłą, będziemy nadal wspierali działania w Polsce i krajach bałtyckich związane ze wzmocnioną wysuniętą obecnością NATO na Wschodzie – oznajmił zastępca Truma po spotkaniu z Tuskiem.