
Przykład z listopada 2010 r.: weekend jak weekend, Tusk wybywa z Warszawy w piątek, wraca w poniedziałek po południu. W papierach oba przeloty są opatrzone dopiskiem „wizyta w województwie pomorskim”. Jaka wizyta? Kancelaria na swojej stronie internetowej nie donosi o żadnych spotkaniach ani uroczystościach, wygląda na to, że premier cały weekend miał wolny. Sprawa wyjaśnia się dopiero w poniedziałek. Tuż przed wylotem do Warszawy szef rządu zjawia się na sesji sejmiku województwa pomorskiego. CZYTAJ WIĘCEJ
– On uważa, że rządowy samolot po prostu mu się należy. Dlatego nie ma problemu z tym, żeby kręcić się w tę i z powrotem – mówi rozmówca "Newsweeka". Inny dodaje natomiast, że premier bywa zdziwiony, że oburzają tylko jego loty, a ze służbowego samolotu korzysta przecież także prezydent Bronisław Komorowski.
Zdarza się tak, że z Okęcia startuje samolot LOT-u, a pół godziny później w powietrze wzbija się maszyna rządowa. Jaki w tym sens? Pewnie taki, że latanie własnym samolotem jest po prostu wygodne. Nie trzeba pilnować godziny wylotu, można wziąć kogoś na pokład. A chętnych nigdy nie brakuje, w otoczeniu Tuska jest sporo osób z Pomorza: szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, szef gabinetu premiera Łukasz Broniewski, minister transportu Sławomir Nowak czy były poseł, dziś pracujący u prezydenta, Sławomir Rybicki.
I tak "Newsweek" wyliczył, że skoro godzina lotu embrerem 175, z którego korzysta polski rząd to koszt ok. 35 tys. zł, to tylko w ciągu ostatniego roku i tylko na trasę Warszawa-Gdańsk Donald Tusk wydał z publicznych pieniędzy co najmniej 1,3 mln zł. A w jeden gorący w polityce weekend równowartość luksusowego mercedesa.