
Prawica ma Beatę Szydło, lewica – Barbarę Nowacką. Na czele rządu stoi premier Kopacz, a pieczę nad pracami Sejmu sprawuje marszałek Kidawa-Błońska. Śmiało można powiedzieć, że światem polityki władają ostatnio kobiety. Niektóre z powołania, inne pod dyktando specjalistów od PR-u. Bez względu na pobudki, kobiety mają teraz swoje pięć minut i muszą je dobrze wykorzystać.
Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział, że zamiast Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska w wieczornych programach publicystycznych będziemy obserwować starcie Kopacz-Szydło, wielu –mówiąc kolokwialnie – złapałoby się za głowę. Dziś to norma. W Faktach TVN wsłuchujemy się w słowa wiceszefowej PiS, a kilka minut później przełączamy do TVP INFO, aby przekonać się, jak odpowiada na nie premier Kopacz.
Za punkt przełomowy można uznać mianowanie Ewy Kopacz na stanowisko Prezesa Rady Ministrów. Wtedy to po raz pierwszy ekscytowaliśmy się, że jest szansa na przełamanie tzw. „szklanego sufitu”. Pani premier ową satysfakcję odczuwała zresztą równie silnie, a swoją kobiecość podkreślała w każdej możliwej sytuacji. I niejednokrotnie przynosiła sobie przez to więcej szkody niż pożytku.
Cóż, po pierwsze obraz, który stworzono publicznie pani premier Kopacz jest bardzo niedobry dla kobiet w polityce i dla pani premier w szczególności, bo powinna się wykazywać działaniem, pokazywaniem swoich planów, ich realizacją, a nie przyjaciółkami, które zasiadają w rządzie. Czytaj więcej
Mniejsze ugrupowania również stawiają na płeć piękną. Powstająca dopiero formacja Biało-Czerwoni (choć znana bardziej pod nazwą „partia Rozenka i Napieralskiego”) oficjalnie również kierowana jest przez szerzej nieznaną Aleksandrę Popławską.
Często mówi się, że popularność kobiet to efekt pewnej „mody”. Występują zamiast partyjnych liderów, którzy uświadomili sobie, że nie są w stanie zrobić tak dobrego wyniku jak one. – To decyzje marketingowe mężczyzn – komentowała doc. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz. Mają ocieplać wizerunek, stanowić dowód na to, że partia się zmienia i stawia na tzw. „nową jakość”.
To, że nagle pojawiło się w polityce tyle kobiet jest moim zdaniem konsekwencją złej jakości tzw. męskiej polityki. Panowie, którzy widzą wyniki sondaży, mają świadomość, że opinia publiczna jest już nimi i ich ciągłym sporem zmęczona. Czytaj więcej
Siła kobiety w polityce nie zależy od tego, że kobietą po prostu się jest, lecz od tego – jaką się jest i co się sobą reprezentuje. Na przestrzeni lat polska polityka poznała kobiety różne. Niestety, wyborcy często mają to do siebie, że łatwiej zapamiętują te nie do końca chlubne przykłady. Dlatego mówiąc o najbardziej charakterystycznych kobiecych twarzach często wspominają Renatę Beger i jej słynne kurwiki w oczach, Krystynę Pawłowicz – której przedstawiać nikomu nie trzeba czy ostatni polityczny eksperyment Leszka Millera, czyli Magdalenę Ogórek.
W końcu nadszedł czas, kiedy o kobietach mówi się „na serio”. Zajmują najbardziej eksponowane stanowiska i podejmują strategiczne decyzję. To zmiany w dobrym kierunku. Dlaczego? Już Francis Fukuyama pisał, że kobiety mają talent stawiania spraw publicznych ponad cele prywatne. Z kolei amerykańska antropolog Helen Fisfer udowadniała w swych badaniach, że nadają się na liderów lepiej niż mężczyźni, bo są bardziej zdecydowane. Jednocześnie nie są tak agresywnie i łatwiej dochodzą do kompromisu
Opisując „antykobiecą” kampanię Magdaleny Ogórek zwracałam uwagę na to, iż kobiety powinny trafiać do polityki nie po to, aby po prostu „być” i robić wokół siebie nic niewnoszące show, ale po to, aby konkretną pracą osiągać swoje ambitne cele.
Napisz do autora: karolina.wisniewska@natemat.pl
