Spotkałem jakiś czas temu kolegę z dawnych lat. Zapytał mnie, czy w związku z tym, co dzieje się ostatnio w Europie, nie czuję się przypadkiem zagrożony. Po ostatnich zamachach w Paryżu i pobiciu Syryjczyka w Poznaniu wielu znajomych zadaje mi podobne pytania coraz częściej. W pełni ich rozumiem – w końcu jestem w połowie Egipcjaninem.
Adam nie brzmi wprawdzie zbyt arabsko, ale rekompensuję to swoim nazwiskiem. Gaafar, w niektórych dialektach również Jafar, jest bowiem popularnym na Bliskim Wschodzie imieniem. Było nawet takich dwóch bardzo znanych Gaafarów. Jednym z nich jest czarnoksiężnik z bajek o Aladynie. Nieprzyjemny typ, typowy zły Arab, chciałoby się rzec.
Posiadaczem tego imienia był również niejaki Nimeiry, który przez 16 lat piastował stanowisko prezydenta Sudanu. Ten to był dopiero wstrętny. Najpierw chciał stworzyć laickie państwo, w którym religia miała ograniczać się do wyłącznie prywatnej sfery każdego obywatela. Potem jakoś mu się odwidziało i wprowadził w kraju prawo szariatu. Na dodatek był komunistą i trzymał sztamę z takimi osobnikami jak Kaddafi czy Nasser. Nie ma co, lubię swoje nazwisko, ale przyjemnie to się ono nie kojarzy.
Czas się bać ?
W Polsce mieszkam od dnia swych narodzin. Mam silne poczucie tożsamości narodowej, której bliżej jest do biało-czerwonych barw. Nie sposób mi się jednak odciąć od korzeni, w końcu z tak nielubianego dziś kręgu kulturowego pochodzi rodzina od strony mego ojca. Nie mam też najmniejszego zamiaru tego robić. Ojciec przyjechał do Polski w 1986 roku. Poznał tu innych Egipcjan, których i ja miałem okazję spotkać.
Grubą kreską oddzielam Arabów od muzułmanów, bo nie zawsze te dwie grupy są ze sobą tożsame. Wśród wielu dobrych przyjaciół mojego ojca są też egipscy chrześcijanie. Może dla niektórych będzie to dużym zaskoczeniem, ale Arabowie stanowią obecnie tylko jedną czwartą wyznawców islamu na całym świecie. Poza tym istnieli już w starożytności.
Nigdy nie czułem się dyskryminowany z powodu swojego pochodzenia, ale ostatnie wydarzenia potęgujące niechęć Europejczyków do Arabów, która notabene udziela się także Polakom, skłaniają mnie do przemyśleń, czy niedługo nie odczuję tej wrogości również na własnej skórze. Nie jestem uchodźcą, nie jestem nawet muzułmaninem. Na dodatek nie znam języka arabskiego. Coraz bardziej czuję jednak, że ten problem dotyczy także i mnie.
Nic nowego
Kiedyś śmiałem się, że dogaduję się nawet z panami w ortalionowych dresach, a jedyne uwagi z ich strony, jeśli miały już miejsce, dotyczyły mojego szalika z logiem AC/DC, który niefortunnie posiadał akcenty kolorystyczne zbliżone do herbowych barw Polonii. Czy teraz, gdy cała Europa zieje złością wywołaną przez radykałów z parapaństwa, którzy tchórzliwie wymachują szabelką, powinno nie być mi już do śmiechu?
Przy tej okazji warto dodać, że niechęć do ludzi z Bliskiego Wschodu nie jest w naszym kraju żadną nowością, która pojawiła się wraz z problemem migracyjnym i zamachami we Francji. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że dziś ta fala nienawiści w polskim internecie jest jedynie bardziej zauważalna. Gdy publicyści porównywali nie tak dawno rasistowskie komentarze wymierzone w stronę muzułmanów do retoryki stosowanej przez nazistów, przypomniałem sobie pewien artykuł, który czytałem zanim pojawiło się ISIS i problem migracyjny.
Tekst dotyczył trzech gimnazjalistek, które pobiły Sauda za to, że upomniał je, by nie spożywały alkoholu w bramie. Niektóre z komentarzy pod tekstem: „Brawo dziewczyny! Nie będzie żaden brudas pouczał polskich kobiet!; „Z reguły nie popieram bójek...no chyba, że pobicie dotyczy ciapatego, wtedy jestem za”; „To nie arabowo, tu w Polsce to kobieta daje w ryj jak jej jakiś obcy „kebab” rozkazuje. Niech wyp** do siebie!”.
Czytałem i słuchałem, lecz starałem się nie wchodzić w jałowe dyskusje. Gdy kilku znajomych zaczęło spamować własne tablice na Facebooku filmikami z Arabami, którzy „ukulturalniali” innych przez dekapitację, to po prostu wyłączałem powiadomienia od tych osób. Ale ile można. Chcąc nie chcąc, w moich żyłach płynie nie tylko polska, ale i arabska krew. Dlatego nie mogę stać z boku ani udawać, że jest mi obojętna sytuacja Arabów i muzułmanów, którzy chcą po prostu spokojnie żyć i pracować w Europie. Podkreślam – pracować, a nie żerować na świadczeniach socjalnych.
Wiem, że dla ludzi z zewnątrz sam mogę uchodzić za „obcego”, który przyjechał po socjal. Dla mnie obca była przez długi czas kultura arabska, z którą wielu mogłoby mnie utożsamiać. Wychowywany w niej nie rozumiałem w młodości również niektórych polskich zwyczajów. Dziś znam dosyć dobrze obie te kultury. Wymagało to czasu i zrozumienia – elementów, których tak wielu nie chce obecnie przyswajać. W istocie dżihadystę, fanatyka, islamofoba oraz rasistę łączy jedno – wszystkie te osoby szafują jedynie wygodnymi do ich tez wycinkami rzeczywistości.
Oczami dziecka
Mój ojciec jest muzułmaninem, ale nigdy nie wychowywał mnie jakoś specjalnie w swojej wierze. Uważał, że z czasem sam zdecyduję, czy islam jest religią, z którą chcę się utożsamiać. Oczywiście nie zapominał, że zgodnie z islamem dzieci przyjmują religię ojca, dlatego starał się wpajać mi pewne elementy swojej kultury. Jednym z takich elementów był zakaz jedzenia wieprzowiny. Jako dziecko nie do końca rozumiałem, dlaczego nie mogę jej spożywać, ale sprawę traktowałem bardzo poważnie. Pewnego razu poczęstowałem się nieświadomie kanapką z boczkiem przygotowaną przez rodziców kolegi, który mnie ugościł. Pamiętam, że mięso mi smakowało. Gdy dowiedziałem się jednak co przed chwilą zjadłem, poczułem się bardzo dziwnie - była to mieszanina strachu i zakłopotania.
Nieco liberalny stosunek ojca do mojego wychowania religijnego sprawiał, że nigdy nie czułem się mocno związany z islamem. Religia ta od najmłodszych lat budziła jednak u mnie pewną ciekawość. Dość wcześnie dowiedziałem się, że Allah nie jest imieniem muzułmańskiego Stwórcy, a jedynie arabskim słowem, które znaczy „Bóg Jedyny”. Według nauk islamu, jest to dokładnie ten sam Bóg, który miał ukazać się Abrahamowi, Mojżeszowi i Jezusowi.
Pamiętam, że bardzo ciężko znosiłem czas Pierwszych Komunii Świętych. Nie chodziłem na lekcje religii, ale zazdrościłem innym dzieciakom prezentów, które wtedy dostawały: wypasionych rowerów, komputerów czy gameboyów. Wcześniej zazdrościłem im również trochę Gwiazdki i upominków pod choinką. Rodzice tłumaczyli mi tylko, że to nie moje święta i gdy przyjdzie czas, będę obchodził własne. – Wtedy też dostaniesz prezenty – pocieszał mnie ojciec.
W wieku 11 lat wyjechałem z rodziną na ferie zimowe do Egiptu. Była to dziwna sytuacja, bo ostatni raz byłem tam, gdy miałem niecały roczek. Chociaż rodzina od strony ojca była mi zupełnie obca, nie czułem stresu. Pierwsze dni po przyjeździe spędziliśmy w hotelu w Hurghadzie. Pamiętam, że miasto mnie jakoś specjalnie nie zachwyciło, trochę się też nudziłem. Inne odczucia towarzyszyły mi, gdy odwiedziłem Kair. Była to ogromna metropolia, która w oczach dziecka urastała do rangi Nowego Jorku. Nie mniejszą ekscytację czułem również wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłem na własne oczy piramidy.
Podczas poznawania rodziny miałem okazję przekonać się, jak mało wiedziałem o arabskiej kulturze. Miało to miejsce podczas przywitania z familią. Kiedy wujkowie, którym podawałem rękę całowali mnie w policzek, byłem z początku trochę zdziwiony, ale nie zastanawiałem się nad tym. Gdy jednak polskim zwyczajem pocałowałem w policzek jedną ze szwagierek mojego ojca, zaczęły się nieporozumienia. Ciotka odskoczyła jak oparzona krzycząc coś po arabsku. Domyślałem się, że jest na mnie bardzo zła, choć nie wiedziałem dlaczego.
Całą tę sytuację załagodził ojciec. Szwagierce wytłumaczył, że w Europie tak w rodzinie wita się kobiety, mi zaś, że w arabskiej kulturze niedozwolone jest witanie się z kobietą, która nie jest twoją żoną lub narzeczoną inaczej, niż poprzez uścisk dłoni. Pamiętam, że po interwencji ojca ciotce szybko minął gniew i zaczęła się nawet śmiać z całej tej sytuacji.
Poza tym drobnym incydentem nie dostrzegłem znaczących różnic kulturowych. Moi starsi kuzyni mieli dziewczyny (nie były one ich narzeczonymi), grali ze mną na PlayStation, a nawet, po kryjomu, pozwalali mi palić z nimi sheeshę. Jedynym problemem było dogadanie się, gdyż mój angielski nie był wtedy na zbyt wysokim poziomie.
Egipt fascynował mnie w tamtym okresie czymś jeszcze. Był to czas, gdy dzieci na całym świecie ogarnęła mania Pokemonów oraz specjalnych kapsli z wizerunkami tych stworków, tzw. tazo, które można było znaleźć w paczkach chipsów. Egipskie tazosy były inne niż w Polsce – wykonane z nieco lepszego materiału, z większymi postaciami, no i przede wszystkim miały arabskie napisy. Mało tego, podczas gdy w moim rodzimym kraju zdarzały się puste paczki, w Egipcie każda posiadała jeden, a czasem nawet trzy lub cztery żetony. W ten sposób w dwa tygodnie zebrałem około 40 kapsli.
Te kawałki plastiku okazały się dla mnie i mojej siostry czymś, co pozwalało przekraczać językowe bariery. Podczas powrotu autokarem na lotnisko zaczepiliśmy miejscowego chłopca, na oko naszego rówieśnika. Nie rozumieliśmy jego mowy, ale nie przeszkadzało nam to w zrobieniu intratnej wymiany żetonowej. Na egipskich Pokemonach zrobiliśmy też dobry interes w Polsce.
W naszej podstawówce arabskie żetony zrobiły prawdziwą furorę - to dzięki nim nauczyłem się, co dzieje się z wartością przedmiotu, gdy popyt na niego jest dużo wyższy od podaży. Przebitka była spora – za jedno egipskie tazo dzieci były skłonne dać 10 polskich. Z czasem żetony, które przywiozłem z kraju nad Nilem stały się w szkole prawdziwą legendą – każdy o nich słyszał, niektórzy nawet widzieli, ale nikt już nie pamiętał kto je właściwie wprowadził do obiegu.
Oczami nastolatka
Gdy skończyłem 14 lat, ojciec uznał, że jako osoba dojrzała muszę zacząć obchodzić muzułmański post Ramadan. Pościć miała również moja o rok młodsza siostra. Ciężko znosiliśmy ten okres. Nie tylko nie mogliśmy nic jeść, ani pić od wschodu do zachodu słońca, których godziny wyznaczał specjalnie przygotowany kalendarz, ale również korzystać ze wszelkich rozrywek. Zakazane były imprezy ze znajomymi, a nawet słuchanie głośnej muzyki. Nakazana była też czystość w trakcie trwania postu, co oznaczało, że kobiety nie mogły pościć w trakcie menstruacji. Moja siostra była bardzo niezadowolona z tego powodu, „bezpostowe” dni trzeba było bowiem „odpracować” w ciągu roku przed kolejnym Ramadanem.
Po zakończeniu miesięcznego postu dostaliśmy z siostrą po discmanie. – Mówiłem, że przyjdzie czas gdy będziecie obchodzić swoje święta i wtedy też będą prezenty – przypomniał nam wtedy ojciec. Chociaż upominek bardzo mnie ucieszył, to moje związki z islamem stawały się wówczas coraz słabsze. Dużo czytałem i miałem spory szacunek do tej religii. Wiedziałem jednak, że samo obchodzenie Ramadanu nie sprawi, że poczuję się muzułmaninem. Ostatni post obchodziłem w wieku 16 lat.
Rok później znów odwiedziliśmy naszą rodzinę w Egipcie, tym razem na dłużej, bo był to okres wakacyjny. Wtedy patrzyłem na ten kraj pod jeszcze innym kątem. Byłem w okresie dojrzewania, więc moją uwagę zaczęły przyciągać arabskie kobiety. Wyglądały jednak nieco inaczej niż je sobie wyobrażałem – oprócz pań w hidżabie spotkać można było na ulicy również takie, które miały odsłonięte nie tylko swe hebanowe włosy, ale i pępki, w których dumnie prezentowały kolczyki z cyrkonią. – Nie masz się czemu dziwić – przekonywał mnie ojciec. – To jak z noszeniem krzyża na szyi. Te kobiety mają wolny wybór w tym kraju, bo hidżab jest tylko przejawem ich religijności. Jest pożądany, ale nikt im nie narzuca by go nosiły – tłumaczył.
Podczas pobytu ojciec zaprowadził mnie i siostrę do pewnego urzędu – jak się okazało chciał nam wyrobić dowody osobiste. Wtedy dowiedziałem się dwóch rzeczy – że mam nie tylko polskie, ale i pełnoprawne obywatelstwo egipskie, oraz że w Egipcie pełnoletniość osiąga się dwa lata wcześniej niż u nas. Rok później, gdy wyrabiałem sobie polski dowód, przekonałem się również, że w kraju narodzin mojego ojca jest mniej biurokracji. Plastik, na który czekałem w Polsce miesiąc, w Egipcie dostałem w ciągu trzech dni.
W trakcie tamtych wakacji kuzyni często zabierali mnie do pubów, gdzie z powodu zakazu sprzedaży alkoholu, główną rozrywką było puszczanie dymków z półtorametrowej sheeshy. Podobało mi się, że w Egipcie prawdziwe życie zaczyna się dopiero nocą, co było związane z nieznośnymi upałami za dnia. Jako nałogowy prokrastynator, byłem świetnie przystosowany do takiego trybu.
Później, z różnych przyczyn, nie odwiedziliśmy już Egiptu cała rodziną. Od czasu do czasu jeździł tam za to mój ojciec, przywożąc nam drobne upominki. Niektóre zdobyły w moim liceum podobną popularność, jak wcześniej kapsle z Pokemonami. Jednym z nich był mój pierwszy telefon - Nokia z arabskimi literkami na klawiaturze. Potem były jeszcze kalkulator i zegarek z arabskimi cyframi (cyfry, które w Europie nazywa się „arabskimi” są w istocie hinduskie - w krajach bliskowschodnich wyglądają one zupełnie inaczej).
Oczami dorosłego
Po 20. roku życia zacząłem poszukiwać swojej religijnej tożsamości. Wiedziałem już wtedy, że islam nie jest tym, z czym chcę się utożsamiać. Pomimo dużego szacunku do tej religii, nie mogłem zgodzić się z pewnymi poglądami zawartymi w Koranie. Nie chodziło o żadne zakazy i nakazy, ani domniemane nawoływanie do zwalczania „niewiernych”. Powodem była kwestia Jezusa, który zdaniem muzułmanów, był jedynie prorokiem, a jako że Bóg nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić swojego posłańca, to tym samym Chrystus nie mógł zginąć na krzyżu.
Ale jak to? – zacząłem się zastanawiać. Przecież nawet Tacyt wspomina o tym wydarzeniu – Judasz Iskariota był fizycznie bardzo podobny do Jezusa. Po tym jak starał się go zdradzić, nie mógł pogodzić się ze swoim grzechem, więc postanowił zginąć na krzyżu za niego by odkupić swe winy – wyjaśnił mi ojciec. Nie byłem w stanie się z tym zgodzić.
Poszukiwanie mojego "religijnego ja" sprawiło, że zacząłem interesować się różnymi wierzeniami. Ta pasja zaprowadziła mnie na studia z zakresu religioznawstwa, które choć przerwane po roku (w tym czasie kończyłem też trzeci rok na historii), były dla mnie bardzo cennym doświadczeniem. Jednym z mych wykładowców był ksiądz specjalizujący się w islamie. Był to człowiek o niezwykłym charakterze i ogromnej wiedzy, poza tym zgadzałem się z wieloma poglądami, które przedstawiał. Ostatecznie zostałem chrześcijaninem. Ani ojciec, ani moja rodzina nie odwrócili się ode mnie z tego powodu. Chociaż nie ukrywali, że jest im szkoda, bo liczyli że przekonam się jednak do islamu.
Szczególnie zapadły mi w pamięci słowa, którymi ksiądz określił proroka muzułmanów: „Muhammadowi należy się zasłużone miejsce w historii. Z powodu swej wiary nie widzę w nim proroka, ale widzę w nim niezwykle religijnego człowieka, któremu udało się zjednoczyć arabskie plemiona i przekazać im niezwykły dar – miłość w Jedynego Boga”. Dokładnie tak to widzę.
Dziś, gdy internet pełen jest brutalnych scen egzekucji w wykonaniu dżihadystów, gdy zamachowcy strzelają do ludzi na ulicach, a osoby pokroju Anjema Choudar'ego mogą żyć na wolności, otwarcie popierając istnienie Państwa Islamskiego i stosowane przez terrorystów metody, strach mieszkańców Europy jest jak najbardziej uzasadniony. Warto postarać się jednak zrozumieć, że wielu ludzi wychowanych w krajach arabskich boi się tak samo, jak my. Czy naprawdę chcemy, by teraz bali się także i nas?