„No bo ile można pić tylko te warzywne koktajle?” - rzuciła jakby retorycznie, a jakby na usprawiedliwienie bardzo atrakcyjna pani do ekspedientki w pewnej dobrej cukierni, po czym zamówiła porcję mięsistego czekoladowego tortu przełożonego wiśniami i masą migdałową.
Uśmiechnęłam się w duchu – bo w zasadzie i mi przyszedł na myśl podobny tekst, coś w stylu: „po takim cross-ficie taka przekąska to jak sałata” (oczywiście nie ma i nie było żadnego cross fitu, podobnie – jak przypuszczam – tych hektolitrów szpinakowo-pietruszkowych smoothies, którymi rzekomo na co dzień żywiła się rzeczona pani. A gdyby nawet, to co?!
I tak sobie myślę – całkiem już na poważnie – że jakoś tak jest, że zanim pozwoli sobie człowiek (czytaj kobieta) na tę chwilę zapomnienia, na ten romansik z tym przecież apetycznym ciachem, na tę perwersyjną przyjemność, jaką jest zatopienie się od czasu do czasu w ekstremalnie dobrej czekoladowej fantazji, na ten chwilowy związek z milionem kalorii, tłumaczy się przed sobą i przed całym światem, biczuje wręcz swoją słabą wolę, męczy się okrutnie, po czym nawet jeśli ulega – to zamiast rozpływać się w rozkoszy, na prędko liczy, ile dni teraz jeść nie będzie.
A ja lubię od czasu do czasu zapomnieć o kaloriach, o fałdkach na biodrach i niebezpiecznym drganiu wskazówek na wadze. I jeśli nie mam ochoty, by robić ciasto w domu (a znam przepis na takie grzechu warte), wyruszam do moich ulubionych cukierni.
To przewodnik warszawski i bardzo subiektywny – wiem, że wielu z was może mieć inne zdanie. Możecie więc śmiało uzupełniać listę, dodając do niej także miejsca spoza stołecznej mapy. A może zrobimy nominacje? Oto moje cukiernie, w których często tracę rozum...
Słodki
O królowo! Możecie mówić, co chcecie, ale uwielbiam Magdę Gessler za jej nieprzyzwoitą nieprzyzwoitość w kwestii słodkiego (tak po prawdzie, lubię ją też za kilka innych…wad). Kaloryczne, kosmicznie drogie, ale i orgazmicznie pyszne ciasta, torty, a nawet drożdżówki, z których wręcz wylewa się nadzienie (moje ulubione to te z serem) – niemal wszystkie idealnie trafiają w mój smak, choć na co dzień zdecydowanie stronię od tak przypakowanych węglowodanami i tłuszczem słodyczy.
Był taki moment, gdy miałam Słodkiego po drodze i czas ten dla mnie był jak biblijne kuszenie Jezusa na pustyni. A że nie jestem święta… Cóż. Świadomość tego, ile masła, jaj, smalcu, śmietany, orzechów i wszelkiego rodzaju serów mają w sobie te wypieki – jest dość zatrważająca, w zasadzie po wizycie w Słodkim długo się biczuję i odczuwam wyrzuty sumienia.
Nie pomaga niestety w tym przypadku także pewność, że to produkty bez wątpienia najlepszej jakości. No i to paskudne dodatkowe uczucie, gdy za kawałek tortu – a cena ta dotyczy akurat moich ulubionych, muszę zapłacić… 30 złotych. Powiadają wszak, że za grzechy się płaci. Śmiało, domyślam się, co możecie pomyśleć, wierzę jednak, że znajdę wśród was także przyjacielskie wsparcie.
Póki co, nic nie poradzę, że moi słodcy ulubieńcy – czarny, przystojny książę Kir Noir (z kwaśną czarną porzeczką, aksamitnym Crème de casis, chrupiącymi orzechami laskowymi, kawą i bezą) oraz czerwona seksowna Rumba (z mascarpone, orzechowym biszkoptem z wyraźnie wyczuwalnymi kawałkami orzechów włoskich, wiśniówkowym nasączeniem oraz oczywiście wiśniami) mają w sobie diabelską moc.
Ostatnio zauważyłam, że pojawił się tam Boski Damian – niczym zazdrosny paź królowej, który łypał na mnie pożądliwym wzrokiem. Na razie jednak odrzucam jego zaloty, choć nie powiem, dostrzegam pewien (niebezpieczny) potencjał.
Żarty, żartami – ale w Słodkim skosztujecie naprawdę wyśmienitych wypieków – takich, których nie powstydziłyby się nasze babcie. Szarlotka na kruchym cieście i budyniowym podszyciu przykryta bezą (z tą końcówką mam pewien problem – beza niestety bardzo szybko przemięka) albo doskonałe makowce czy „zwyczajne” drożdżowe baby. Skusicie się od święta. Ja na razie mówię: A kysz… Oszczędzam!
Na Mokotowie znajdziecie wiele cukierni, które dogodzą wybrednym podniebieniom. Od kiedy otworzyło się jednak to niewielkie Sweet Moments, Puławska przestała mnie tak bardzo drażnić i stała się częstym (nie powiedziałam tego) przystankiem w drodze, do pracy.
Sweet nie oznacza tu wcale „słitaśnie” i przaśnie. Od wejścia bije włoska, bezpretensjonalna elegancja. Wysokie wnętrze, biel przełamana romantycznym amarantem. Od progu wita zawsze uśmiechnięta obsługa, która – co dla mnie wyjątkowo ważne – wie, co sprzedaje, i co z czego się składa. Mam czasem w zwyczaju podręczyć sprzedawców, zadając wnikliwe pytania o receptury. Tu się nie dało przyłapać uroczo ubranych – nomen omen – babeczek.
Nie wiem, jak długo trwało szkolenie, wiem jednak jedno, że pracujące tam panie, zdały je celująco. Zapytane tylko o mąkę, wyrecytują cały skład tortu czy ciastka. A ten zdecydowanie odchudza poczucie winy z powodu ochoty na słodkie zło.
Co więcej – w Sweet Moments niemal uwierzysz, że możesz jeść sernik codziennie na śniadanie. Wszystko, z czego robione są tutejsze słodkości, pochodzi od lokalnych dostawców, dodatki są sezonowe (kiedyś spóźniłam się na sernik z dynią) i świeże podejście do tradycyjnych receptur. Naturalna wanilia, pistacje z Bronte, polskie jabłka, mąka z wielopokoleniowego młyna na Podlasiu, mleko niepasteryzowane.
Ale znajdziecie tu także desery bezglutenowe – z mąki kasztanowej lub migdałowej. Moje ulubione sweet ciacho to oprócz serników, zdecydowanie beza – chrupka, cienka, rozpływająca się w ustach, z nieprzesłodzonym mascarpone w środku, z kwaskowatą żurawiną i delikatnym karmelowym akcentem. Eh… naprawdę słodkie chwile.
A że przyjemności chodzą parami – wypijecie tu także naprawdę dobre włoskie espresso. Zajrzyjcie na profil cukierni na Facebooku – może znajdziecie tam kod na jakieś słodkie gratisy (to uzależniające). A jeśli nie – na pewno już czeka tam wielkanocna oferta. O słodka babo miej litość!
Właśnie sobie uświadamiam, że każda z cukierni, które tu przedstawiam, to inny etap w moim życiu. Smaki Warszawy w wersji na słodko (na słono również polecam) odkryłam kilka lat temu, gdy redakcja gazety, w której pracowałam, mieściła się przy ulicy Nowogrodzkiej.
Umówiłam się tam z pewną przesympatyczną aktorką na wywiad i chyba właśnie dlatego, że była sympatyczna, zaproponowałam do kawy słodką przegryzkę. Nie pamiętam, co zamówił mój gość, ale ja do tej pory pamiętam ten pierwszy gryz mojej szarlotki.
Niewiele miała wspólnego z klasycznym babcinym wypiekiem. Ależ to była wyborna Antonówka (tak właśnie, po prostu, nazywa się to ciasto). Wyraźna, ale nienarzucająca się cynamonowa mgiełka, nad nią pianka o mleczno-kawowym smaku, do tego świeże (!) – jakby przed chwilą starte – jabłka, na których rozlana była aksamitna czekolada. Po prostu idealna! I niby nic, ot, szarlotka, a jednak jeszcze tego samego dnia pobiegłam do Smaków i wzięłam na wynos trzy ostatnie kawałki.
Nieco później odważyłam się zdradzić „moje” ciasto z innymi i dużo bardziej egzotycznymi: figą z makiem oraz pieprzem i wanilią, budując w ten sposób dość ciekawy i pełen intryg smakowych trójkąt. Nie ukrywam, że zdarzało mi się zabierać do domu wszystkie trzy.
Was też namawiam do świątecznej dyspensy. Który smak bardziej was skusi: połączenie słodkiej, dojrzałej figi (ja uwielbiam pod każdą postacią), miękkiego makowego biszkoptu nasączonego syropem z odrobiną boskiego Cointreau – czy może marcepan nasączony Advocatem, przełożony waniliową masą z dodatkiem świeżo tłuczonego, czerwonego pieprzu? Sami widzicie, że chciałoby się mieć oba ciacha na raz.
Restauracja & Cukiernia Smaki Warszawy, ul. Żurawia 47/49 oraz ul. Felińskiego 52, www.smakiwarszawy.pl
La Vanille
To dla mnie synonim lekkości i radości. Moje wielkie objawienie i lekcja, że nie wszystko, co się tak samo nazywa, musi tak samo smakować. Generalnie nie przepadam za muffinami, cupcake’ami, a już mierzi(ł) mnie widok tych kremowych czapek, które im się nakłada. Szczerze? Pierwszy cupcake z LaVanille został na mnie wymuszony – sytuacja, w której się znalazłam, nie pozwalała na odmowę. Czasem jednak, jak widać, trzeba spróbować czegoś na siłę (szkoda że metoda ta nie działa na zbuntowanych pięciolatków).
To była babeczka - Dark Chocolate. Miękka, wilgotna, intensywnie czekoladowa. Naprawdę długo myślałam, że to suche ciastko pokryte wdzięcznie wyglądającym, ale ździebko sztucznym kremem. A tu pomyłka i na całe szczęście, bo bardzo szybko spróbowałam też innych smaków.
Jednak do La Vanille wracam nie dla babeczek, ale dla maleńkich czekoladowych prażynek. Nic tylko czekolada - można by powiedzieć w kilku przechodzących między sobą odcieniach smaku. Podobno produkcja takiego maleństwa jest droższa niż produkcja całego tortu, stąd cena za dwa gryzy - prawie 10 zł.
ul. Krucza 16 / 22 (róg Wilczej) - tu usiądziecie i wypijecie kawę, a na otwartym na widok gości "zapleczu" podejrzycie, jak powstają te wszystkie słodkości. Punkt sprzedaży znajduje się także w C.H. Złote Tarasy. www.lavanille.pl
DESEO
Mieć ciastko czy zjeść ciastko? W przypadku tych cukierniczych majstersztyków to naprawdę fiozoficzne pytanie. Jest coś z perwersji w wyglądzie tych deserów - kuszą, a jednak nie pozwalają się dotknąć. Długo się zastanawiasz, co kryje w sobie ten zielony czy soczyście żółty bąbel. Wąchasz i przyglądasz się z każdej strony.
Właściwie w którymś momencie nawet paradoksalnie przechodzi ci ochota na zjedzenie tego cuda, a włącza pytanie: czy będzie mi pasowało np. do wystroju kuchni. Jeśli masz ją urządzoną nowocześnie i dizajnersko - myślę, że śmiało można ryzykować z takim pomysłem.
Wracając jednak do sedna. Cukiernia DESEO mnie fascynuje, frapuje wręcz. Mistrzowsko zrobione ciastka trochę onieśmielają. Za każdym razem włączają stop, który nakazuje najpierw odmówić stosowne modlitwy.
Wszystkie te cuda aż trudno uwierzyć, ale robione są ręcznie, tylko z naturalnych składników i naturalnych barwników: są tu zarówno trawa cytrynowa, maliny, tymianek i bazylia, jak i zielony pieprz, limonka czy nawet papryka jalapeno.
No dobrze - ale co w środku? Przyjemność niewątpliwa, choć w porównaniu z tym, co można było sobie obiecać, być może nieco rozczarowująca - nie są to ciastka przesadnie słodkie, za to z przyjemnie orzeźwiającym owocowym wypełnieniem, a niekiedy mięsistym, gęstym kremem.
Nie wracam do tej cukierni jednak po wszystkie smaki - choć patrzę na wszystkie z niekłamanym zachwytem. Są jednak dwa, które naprawdę chcę wam polecić: zieloną Castanę, która idealnie łączy w sobie smak kasztanowy z pomarańczą, oraz... Lovera - na pierwszy rzut oka nieco surowego niczym zimny kamień, jednak w środku czeka prawdziwe zaskoczenie: wyraźny w smaku mus czekoladowy, przyjemnie kwaśne wiśnie oraz... moim zdaniem rewelacyjnie wyostrzający zmysły ocet balsamiczny. Robi wrażenie?
Na koniec będę bardzo przewrotna. Dbasz o linię? Zjedz sobie ciastko! To moje słodkie rozgrzeszenie.
Te ciasta można jeść bez opamiętania - zwłaszcza że jedna porcja czekoladowca to tylko 180 kalorii. Wcale nie więcej mają pozostałe - zarówno torty, jak i tarty.
O co tu chodzi? Ano o to, że to wyroby bez grama cukru. I choć trzeba uczciwie powiedzieć, że dla tych, dla których ciasto to przede wszystkim prawdziwy cukier, czekolada, jajka i śmietana - nie znajdą tutaj pocieszenia, choć zapewniam z własnego doświadczenia - istnieje szansa, że uda się nawet przekonać do nich faceta.
Uczciwie powiem, że to jedne z najlepszych ciast bezcukrowych, bezglutenowych, a także wege, jakie jadłam, a jadłam ich wiele - zwłaszcza gdy byłam na diecie. To także naprawdę świetna alternatywa dla wszystkich, którzy zwyczajnie słodyczy jeść nie mogą.
Absolutnie wspaniały jest bezglutenowy tort kokosowy-truskawkowy, na biszkopcie z mąki ziemniaczanej, kukurydzianej i tapioki. W środku krem z ricotty, jajek, a na orzeźwienie mus truskawkowy i domowej roboty bezcukrowe powidła porzeczkowe Do tego kapka białego rumu. Czyż nie brzmi apetycznie. Na stronie Sugar Free zamówicie także świąteczne bezcukrowe mazurki.
Choć SugarFree na razie nie ma stacjonarnej cukierni, co niebawem ma się zmienić, zdrowe pyszności można zamawiać na stronie internetowej, a czasem znaleźć w zaprzyjaźnionych kawiarniach, np. Milion Bułek przy Rydygiera 11.