W kolejnych odsłonach afery taśmowej kluczowa jest odpowiedź na pytanie, kto jest "dilerem” taśm? Bo to, że wiele z nich ujrzy jeszcze światło dzienne i zamiesza na polskiej scenie politycznej, jest pewne. Tym bardziej, że przed nami cztery kampanie wyborcze: samorządowa, parlamentarna, europejska i prezydencka.
We wszystkich tych kampaniach kolejne taśmy mogą zostać użyte w charakterze broni o dużej sile rażenia, ale - jak pokazują ostatnie wycieki - krótkofalowym efekcie. Chyba że w archiwum taśm jest jeszcze jakaś "bomba”, szykowana na którąś z kampanii wyborczych.
Służby, prokuratura, maskirowka
Kto jest dysponentem i "dilerem" nagrań? Czy jest to ta sama osoba? Czy ośrodek jest jeden, czy może jest ich już kilka, a może jeszcze więcej? Tropy w tej sprawie prowadzą do prokuratury i ministerstwa sprawiedliwości, którymi zawiaduje Zbigniew Ziobro, do polskich tajnych służb kontrolowanych przez Mariusza Kamińskiego i do… Rosji, bo np. mec. Roman Giertych wskazuje wprost na służby rosyjskie i Maskierowkę.
– Zwróciłbym uwagę na regularność pojawiania się tych taśm. I nie chodzi o to, że taśmy wyciekają co dwa, czy trzy miesiące, ale zawsze wtedy, gdy obóz rządzący ma jakieś problemy – tłumaczy w rozmowie z naTemat dr Marek Migalski, politolog.
– A to oznacza, że dysponentem tych taśm jest ktoś związany z władzą - to może być prokurator, to może być tajny agent - osoba, która udostępnia te taśmy prorządowym mediom. A one to upubliczniają by odwrócić uwagę od kłopotów rządu. Taki jest mechanizm i taka jest regularność. To jest tak zorkiestrowane, żeby pomagać rządowi i szkodzić opozycji – dodaje.
Według niego mechanizm jest dokładnie taki sam, jak w przypadku "wrzutek" smoleńskich. – Co jakiś czas słyszymy o jakichś kolejnych rewelacjach dotyczących Smoleńska, które to rewelacje podgrzewają atmosferę polityczną w Polsce i można się domyślać, że dysponentami tych rewelacji są Rosjanie. To by oznaczało, że zarówno ośrodek rządowy jak i Rosjanie mają zdolność do takiego gospodarowania tajnymi materiałami, żeby wpływać politycznie na sytuację i nastroje społeczne w kraju. To jest bardzo niepokojące – podkreśla nasz rozmówca.
Czyli po prostu ktoś mu te taśmy przekazał, a później TVP Info cały dzień "grzała” na swojej antenie nagraniami, by wieczorem w głównym wydaniu „Wiadomości” ukazały się nowe taśmy. Co ciekawe, materiał otwierający "Wiadomości" przygotowała Ewa Bugała - powracająca "gwiazda" tego programu. Cała ta polityczna akcja wyglądała więc na skrupulatnie zaplanowaną, podobnie zresztą jak wszystkie poprzednie.
–Taśmy, jakie ujawnił serwis TVP info, publikowane są w miarę docierania do nich. Nie ma w tym żadnej taktyki, a źródło musi pozostać utajnione – przekonywał sam Pereira.
Ale opozycja nie daje wiary tym słowom. – Nie jest przypadkowe zdjęcie umieszczone na Twitterze, które pokazuje redaktora portalu TVP Info (Samuela) Pereirę razem z ministrem Mariuszem Kamińskim. To jest prowokacja, którą oceniam jako dramatyczną próbę ze strony PiS odwrócenia tej sytuacji, która jest dzisiaj. Polityka PiS doprowadza rzeczywiście do wielkich problemów. Stwierdzili pijarowcy i doradcy pisowscy, że trzeba przykryć to czymś sensacyjnym – komentował wyciek ostatnich taśmy lider PO Grzegorz Schetyna.
A poseł PO Michał Szczerba zastanawiał się, skąd TVP ma dostęp do taśm. – Czy pozyskali to od tych, którzy popełniali przestępstwo i realizowali jakieś zamówienie, czy też pozyskali w sposób nielegalny od prokuratury. Jeżeli pozyskali w sposób nielegalny od prokuratury, to mamy do czynienia z wielkim przestępstwem, o wiele bardziej kontrowersyjnym aniżeli to, czy dwóch panów - czy dwie panie - rozmawiali w jednej z warszawskich restauracji" - stwierdził Szczerba.
Kto za tym stoi, czyli komu to służy?
Dodał, że ciekawi go również, kiedy TVP Info ujawni rozmowy wicepremierów Mateusza Morawieckiego i Jarosława Gowina. "Bo przecież wiemy, że te rozmowy zostały nagrane" - powiedział poseł PO.
Przy każdym takim wycieku wraca pytanie o to, kto za tym stoi, bo to że "studio nagrań” zorganizował biznesmen Marek F. wiedzą wszyscy. Tyle tylko, że śledztwo w sprawie afery podsłuchowej m.in w restauracji "Sowa i Przyjaciele”, afery która zatrzęsła dwoma gabinetami rządowymi, zakończyło się dwa lata temu, F. usłyszał zarzuty, a taśmy cały czas wyciekają i obrzucają błotem kolejne osoby publiczne. Niemal pewne jest, że taśmy mogą znaleźć się na wszystkich czołowych polityków.
Duża fala wycieków nagrań nastąpiła przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi oraz zaraz po wyborach. Na "rynku” są podobno gorące kąski, czyli np rozmowa Donalda Tuska z nieżyjącym biznesmenem Janem Kulczykiem. Ale czy jakaś polityczna "bomba” - gdyby rzeczywiście istniała - nie zostałaby już odpalona?
Aby odpowiedzieć na pytanie, kto za tym stoi należałoby zapytać komu to służy. A więc na pewno służy to PiS, bo taśmy uderzają w obecną opozycję, pozwalają ją rozgrywać i odwracają uwagę od problemów z rządzeniem. Politycy partii rządzącej mogą komentować: oto prawdziwa twarz polityków Platformy i mówić, że poprzednie rządy to była Sodoma i Gomora.
- Bez względu na to jaka jest treść tych taśm sam fakt, że ujawnia się jakieś tajne rozmowy, że politycy przeklinają ma świadczyć jak najgorzej o politykach którzy wypowiadają te słowa. Polityczny efekt jest więc osiągany choć z taśm nic nie wynika – mówi Migalski. – Z każdym odpaleniem siła tych taśm maleje – dodaje.
Ale według niego na pewno są ukryte taśmy, które czekają na kolejne wybory. – Musiałaby być tam jednak jakaś niewiarygodna bomba, żeby miała taką siłę rażenia jak taśmy odpalone w 2014 roku – zaznacza. – Intuicja podpowiada mi, że archiwum taśm znajduje się wielu rękach i nie tylko polskich.
Dilerów może być wielu
O tym, że są różne źródła i dysponenci taśm świadczą ujawnione niedawno przez TVP Info nagrania z ks. Kazimierzem Sową. One nie były częścią tzw. afery taśmowej. O ich istnieniu nie wiedziała prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie podsłuchów w restauracji "Sowa i Przyjaciele". – Rozmowy VIP-ów mogła nagrywać nie tylko grupa Marka F. - sugerowała "Rzeczpospolita".
O interesującym tropie w sprawie "dilera" nagrań pisał na łamach naTemat Giertych w felietonie pt. Maskierowka. "Jest wysoce prawdopodobne, że afera podsłuchowa była pierwszą operacją rosyjską na terenie państw zachodnich, gdzie zastosowano połączenie metod szpiegowskich, gospodarczych oraz politycznych celem popchnięcia wydarzeń politycznych w zamierzonym przez Kreml kierunku. I fakt, że tym kierunkiem są rządy partii rzekomo antyrosyjskiej nie ma żadnego znaczenia. Prawica Republikańska w USA też zawsze była najbardziej antyrosyjska. Wprowadzanie w błąd jest bowiem istotą maskirowki".
Wycieki kolejnych taśm mają zawsze swoje ważne polityczne momentum. Tym razem są to niesnaski w obozie władzy PiS, weta prezydenta, wojna na linii Zbigniew Ziobro - Andrzej Duda i inne. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną prawidłowość: taśmy brudzą, ale w sensie prawnym ich bohaterowie, czyli nagrani politycy, wychodzą bez szwanku. Bo na tych kilkuset godzinach nagrań nie ma dowodów na korupcję, nepotyzm, załatwianie posad i stanowisk.
Przypomnijmy, że afera podsłuchowa w rządzie Donalda Tuska wybuchła w czerwcu 2014 roku. Tygodnik "Wprost” opublikował rozmowy polityków w restauracji "Sowa i Przyjaciele”. Do restauracji "Sowa i Przyjaciele” dołączył wkrótce potem lokal Amber Room, w którym również zamontowano podsłuchy. W sumie, podczas 66 nielegalnie nagranych spotkań, utrwalono rozmowy ponad stu osób; prokuraturze udało się ustalić tożsamość 97.