To właśnie narracja PiS, która została narzucona po uruchomieniu przeciwko Polsce "atomowego" artykułu 7 jest największym zagrożeniem dla przyszłości Polski w Unii Europejskiej. Lekceważenie całej sytuacji, uderzanie w tony godnościowe, albo wręcz jątrzenie przeciwko Wspólnocie mogą nas kosztować dużo więcej niż mało prawdopodobne sankcje finansowe. Choć już pozbawienie Polski wielu funduszy w nowej perspektywie budżetowej UE jest niemal pewne.
Politykom i publicystom zbliżonym do PiS wydaje się, że ewentualny Polexit, to tylko histeria opozycji i że ich rząd ma wszystko pod kontrolą. Że nikt nas nie może wyrzucić z UE jeśli sami nie zdecydujemy się z niej wyjść - tak zrobili to Brytyjczycy. Ale podobnie myślenie dominowało za zapleczu rządu Davida Camerona, a potem Wielka Brytania obudziła się nagle z "ręką w nocniku".
Cameron myślał tak jak PiS Brexit był skutkiem samonakręcającej się spirali społecznej frustracji i gniewu, zarówno na UE jak i na rząd. Wykorzystali to radykałowie tacy jak Nigel Farage, którzy zaczęli umiejętnie podsycać antyeuropejskie nastroje. Grali tym gniewem i frustracją wyzwalając antyimigranckie lęki. PiS ma to zresztą świetnie przećwiczone.
Ale po kolei. W styczniu 2013 r. brytyjski premier David Cameron zapowiedział, że jeśli jego partii uda się wygrać wybory parlamentarne w 2015 r., zostanie ogłoszone referendum, w którym Brytyjczycy zdecydują, czy chcą opuścić Wspólnotę.
Wybory wygrał. Wtedy nie pozostało mu nic innego jak doprowadzić do realizacji swojej wyborczej obietnicy. Przeprowadzenie referendum zapowiedział pod naciskiem członków swojej macierzystej partii konserwatywnej. Dla Camerona straszak Brexitu był bowiem użytecznym narzędziem w walce politycznej. Ale niczym więcej.
Nikt nie wierzył, że Wielka Brytania wyjdzie z UE. Ale antyeuropejska i egoistyczno-narodowa retoryka była sączona do głów Brytyjczyków wystarczająco długo, by przekonać większość z nich do zagłosowania w referendum za opuszczeniem wspólnoty.
W referendum 23 czerwca 2016 roku 52 proc. Brytyjczyków opowiedziało się za Brexitem. Wynik był wstrząsem dla rządzącej Partii Konserwatywnej. Premier Cameron, do ostatniej chwili zakładał, że wynik będzie inny. Do dymisji podał się godzinę po jego ogłoszeniu.
Nikt nie wierzył w Brexit
Wyglądał jak zbity pies. - Uważam, że Wielka Brytania byłaby silniejsza w UE. Brytyjczycy jasno wypowiedzieli swoją decyzję. Zrobiłem wszystko, co mogę jako premier, aby sterować krajem w tych miesiącach. Nie byłoby zasadne, żebym uzurpował sobie bycie kapitanem, który wpłynie do kolejnego portu – mówił na gorąco.
Brytyjskie media – zarówno te, które agitowały za Brexitem jak i przeciw – opublikowały szokujące informacje. Okazało się, że wielu Brytyjczyków, którzy głosowali w referendum za Brexitem, nie zdawało sobie sprawy z tego, że ich głos może zaważyć na tym, że Wielka Brytania opuści UE. Ze swojego mało odpowiedzialnego podejścia do głosowania w referendum tłumaczyli się tym, że… nie wierzyli tak naprawdę w to, że może dojść do Brexitu.
Mleko się jednak rozlało. Nowemu konserwatywnemu rządowi premier Theresy May, która była zwolenniczką pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie, nie pozostało nic innego jak uruchomienie przewidzianej w art. 50 traktatu z Lizbony procedury wyjścia z UE. Negocjacje w tej sprawie wciąż trwają. Ale, jak pokazują sondaże, obecnie dominuje na Wyspach wielki żal po Brexicie, który jest oceniany jako wielki błąd.
Czy Polsce może grozić taki scenariusz? Poza coraz bardziej spiskowymi teoriami dotyczącymi powodów uruchomienia przeciwko Polsce art 7. na zapleczu PiS dominuje przekonanie, że przecież nic takiego się nie stało, że bronimy tylko swojej suwerenności, na którą zamachnęła się Komisja Europejska, że opozycja histeryzuje, bo przecież Victor Orban nas obroni więc UE może nam naskoczyć; wreszcie, że nieprzejednana i twarda postawa działa na naszą korzyść.
PiS sprzyja Polexitowi
Z drugiej strony nie brakuje tam jątrzenia przeciwko Wspólnocie by pokazać naszą wyższość moralną, udowodnić że "nie możemy ulec szantażowi”, że właściwie to Unia niewiele może nam już dać, że "znajduje się n krawędzią rozpadu"; wreszcie, że nie musimy być w niej za wszelką cenę. Żadnej samokrytyki i szukania błędów po swojej stronie.
Taka niby godnościowa postawa jest nie tylko głupia, ale kłóci się z uzależnieniem przyszłości Polski w UE od widzimisię pragmatycznego i cynicznego premiera Węgier (choć pojawiają się uspokajające tony że nie tylko od niego). Ale przecież dla Orbana liczą się tylko interesy, a potrafi je robić nawet z Putinem.
To bardzo niebezpieczne myślenie przypominające znany z psychologii mechanizm wyparcia. Założenie, że Polsce nie grożą żadne sankcje, a tym bardziej Polexit buduje odpowiedni klimat dla eurosceptycznych nastrojów.
Takie nastroje nakręca także paradoksalnie straszenie Polski sankcjami co pokazał casus Austrii gdzie po ich wprowadzeniu przez wspólnotę bardzo wzrosły nastroje antyeuropejskie.
Pozostaje mieć nadzieję, że 70 proc. Polaków, którzy deklarują w sondażach, że są zadowoleni z członkostwa w UE to solidny fundament, który trudno będzie skruszyć retoryką PiS i wymachiwaniem szabelką Brukseli.