– Jeżeli pani ambasador w tych kwestiach wypowiada się tak jednoznacznie, to należy jej tylko przyklasnąć i cieszyć się, że Stany Zjednoczone, mimo różnych wątpliwości, wciąż pozostają krajem, który dba o prawa człowieka, o naszą wolność – tak o liście Georgette Mosbacher do polskiego premiera mówi naTemat Ryszard Schnepf, były ambasador Polski w USA.
Kryzys PiS w relacjach z ambasador USA w Polsce oznacza dyplomatyczny kryzys w relacjach Polski z USA, czy to nie idzie w parze?
Ryszard Schnepf, były ambasador Polski w USA: – Oczywiście nie jest to jeszcze kryzys w stosunkach między dwoma państwami. Niemniej jednak jest do poważny zgrzyt, który źle wróży całej polityce obecnego rządu.
Nie znam treści tego listu, więc nie mogę się ustosunkować w sprawie jego formy. Odnoszę jednak wrażenie, że opinie wyrażane na prawicowych portalach są przede wszystkim histeryczne. Wielokrotnie sam stawałem w obronie, upominałem się o polskie firmy, czy to w Hiszpanii, czy w Stanach Zjednoczonych. To jest normalna praktyka, choć uzależniona od szczebla. Na niższym szczeblu takimi sprawami zajmuje się zazwyczaj radca handlowy ambasady.
Ale niekiedy ze względu na powagę sprawy czy znaczenie firmy głos zabiera ambasador. Takie sytuacje są więc normalne. Należało po prostu spokojnie odpowiedzieć na list. Reakcja jest jednak absolutnie niestosowna i burzy pewien ład, jaki panował w kontaktach z władzami amerykańskimi. Niestety takie zadęcie, poczucie obrażonej godności, kłóci się z powszechną praktyką dyplomatyczną.
Ambasador jest hejtowana w sieci przez zawiedzionych zwolenników "dobrej zmiany”. Posłanka Pawłowicz napisała nawet, że "Mosbacher wspiera antypolskie działania TVN”.
A mnie się ambasador Mosbacher podoba (śmiech). A poza tym zarzuty, że TVN jest stacją, która szkodzi Polsce, wynikają z opacznego widzenia rzeczywistości. Nadaje się to jednak do bardziej specjalistycznej analizy. Sprawa operatora TVN Piotra Wacowskiego, który był niezwykle dokuczliwie potraktowany przez prokuraturę, świadczy o złych intencjach, jakie prawdopodobnie istnieję gdzieś na zapleczu władzy. Chodzi o to żeby go zastraszyć, żeby spowodować by inni dziennikarze nie zajmowali się problemem środowisk skrajnych. To niestety przydaje odpowiedniego koloru władzy.
Ona nie działa skutecznie i stanowczo wobec sprawców różnych incydentów, którzy wywodzą się ze środowisk nacjonalistycznych i faszyzujących. Podejmuje natomiast dokuczliwe działania wobec dziennikarza, który wykazał się niezwykłą odwagą i profesjonalizmem podczas realizacji bardzo trudnego tematu. Myślę, że pani ambasador Mosbacher ma nie tylko prawo, ale i obowiązek reagowania jeżeli następuje atak władzy na jedną ze stacji telewizyjnych.
Stany Zjednoczona dla Polaków i w okresie komunizmu, i w okresie transformacji były wzorem budowania społeczeństwa obywatelskiego. Wśród kilku filarów podtrzymujących demokrację są praworządność, wolność mediów, czy wolność jednostki w ogóle. Mieliśmy przez pewien czas takie poczucie, że być może o tych wartościach tam w Ameryce zapomniano.
Ale jeżeli pani ambasador w tych kwestiach wypowiada się tak jednoznacznie, to należy jej tylko przyklasnąć i cieszyć się, że Stany Zjednoczone, mimo różnych wątpliwości, wciąż pozostają krajem, który dba o prawa człowieka, o naszą wolność.
Co w języku dyplomacji oznaczają takie gesty jak wicepremiera Gowina, który, jak podały media, miał odwołać spotkanie z ambasador Mosbacher. Można domniemywać, że ma to związek z tym głośnym listem.
Nie wiemy czy faktycznie tak było. Niemniej praktyka odwoływania spotkań na wysokim szczeblu jako formy protestu, czy niezgody na działania drugiej strony, jest znana i powszechnie stosowana. Drugą metodą jest w dyplomacji obniżenie rangi spotkania. Jeśli wicepremier Gowin odwołał takie spotkanie z ambasador Mosbacher, to rozumiem, że zgadza się z panią poseł Pawłowicz i uznaje, iż list pani ambasador był czymś karygodnym. Cóż, mam odmienne zdanie na ten temat.
Nie pierwszy raz. Ale widzieliśmy już wcześniej jak władza wycofywała się z twardych stanowisk i z pochyloną głową udawała później, że nic się nie stało. Społeczeństwo i opinia międzynarodowa dostrzegały jednak te abdykacje. Podobną sytuację mamy teraz. Władza sama podnosi rangę listu, na który powinna być kurtuazyjna, grzeczna odpowiedź. Być może nie samego premiera, tylko np. szefa jego gabinetu politycznego. Może jednak komuś zabrakło argumentów.
Jak to się skończy?
Myślę, że rachuby obozu władzy na to, że Stany Zjednoczone będą przymykać oczy na różnego rodzaju ekscesy z jakimi mamy do czynienia w Polsce, są chybione. Najwyraźniej panowie nie rozumieją Ameryki. Nawet jeżeli słuchamy, czy czytamy kontrowersyjne opinie samego prezydenta Trumpa, to nie znaczy jeszcze, że instytucje amerykańskie przestały działać i że demokracja w Ameryce się skończyła. Widać już gołym okiem, że Stany Zjednoczone pozostaną ostoją i wzorem demokracji niezależnie od tego, że z powątpiewaniem patrzymy nieraz, na niektóre działania przywódcy tego państwa. Jest kongres, jest administracja amerykańska i one trzymają pewien poziom i standardy.