W resorcie rodziny, pracy i polityki społecznej znaleziono kozła ofiarnego. Pełną odpowiedzialność za nowelizację przepisów o przemocy domowej wzięła na siebie wiceminister Elżbieta Bojanowska. "Ta wersja projektu nie powinna była wyjść poza mury resortu" – oświadczyła, jakby chodziło o niegotowy projekt. Odnalezione dokumenty obalają jednak wersję resortu.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Ostatniego dnia 2018 r. na stronach Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt zmian w ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Dokument wraz z uzasadnieniem trafił do konsultacji społecznych.
W Nowy Rok opisywaliśmy, co resort Elżbiety Rafalskiej chce w ustawie zmienić. Logiczną zmianą wydawała się korekta samego tytułu ustawy – nie "o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie", lecz "o przeciwdziałaniu przemocy domowej". Jasne bowiem, że należy zapobiegać przemocy domowej i pomagać jej ofiarom także wtedy, gdy nie jest to rodzina w sensie prawnym.
W ustawie dostrzeżono jednak dwa niepokojące punkty – o tym, że zgodę na procedurę "Niebieskiej Karty" musiałaby wyrazić ofiara przemocy domowej oraz o zmianie definicji ofiary przemocy.
Art. 2. 1. przemoc domowa
Ilekroć w ustawie jest mowa o: osobie doznającej przemocy domowej - należy przez to rozumieć osobę, której
prawa lub dobra osobiste zostały naruszone przez powtarzające się umyślne działanie
lub zaniechanie, w szczególności narażające tę osobę na niebezpieczeństwo utraty życia
lub uszczerbek na zdrowiu, dokonane przez osobę najbliższą w rozumieniu art. 115 § 11
ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. - Kodeks karny (Dz. U. z 2018 r. poz. 1600 i 2077)
albo inną osobę wspólnie z nią zamieszkującą i gospodarującą;
Ustawa o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz niektórych innych ustaw (projekt)
Obecnie w ustawie mowa jest o "jednorazowym lub powtarzającym się" stosowaniu przemocy.
W komentarzach aż zawrzało – właściwie wszyscy odczytali to jako zgodę na "jednorazowe" bicie. Premier Mateusz Morawiecki zareagował tuż po Nowym Roku. Stwierdził, że prawo musi w pełni chronić ofiary i w związku z tym "podjął decyzję, że projekt ustawy wróci do wnioskodawców", czyli do resortu Elżbiety Rafalskiej.
Sama minister wystąpiła w TVP, przekonując, że tak naprawdę to ten projekt był jeszcze w fazie roboczej i wcale z ministerstwa nie wyszedł.
Jakby tego nie ubierać w słowa – pani minister po prostu kłamała, co ewidentnie wychodzi na jaw w świetle tego, co znaleziono w internecie. Projekt był opracowywany w ministerstwie od półtora roku – wskazuje dr Paweł Kubicki ze Szkoły Głównej Handlowej.
Jeszcze istotniejszym dowodem na to, że wbrew słowom Elżbiety Rafalskiej dokument opuścił ministerstwo, jest... jej własny podpis pod pismem kierującym projekt do konsultacji.
Dokument datowany jest na 28 grudnia. 31 grudnia znalazł się na stronach RCL.
Dr Kubicki komentuje, że ministerialny dokument "stał się 'pomyłką' i 'przedwczesnym projektem' TYLKO I WYŁĄCZNIE ze względu na oburzenie opinii publicznej, do 2 stycznia projekt był ok i szedł normalnym trybem legislacyjnym po dopięciu prac na ostatni guzik. Dopiero po uznaniu tego faktu można zacząć polować na czarownice".
Projekt nie wyszedł jeszcze z ministerstwa i bardzo dobrze, bo wymaga on istotnych zmian. Wyraźnie mówię, że jego umieszczenie w Biuletynie Informacji Publicznej było przedwczesne. To się nie powinno też na tym etapie zdarzyć.