"DGP" ujawnia: Marian Banaś złożył dymisję, ale nie została ona przyjęta.
"DGP" ujawnia: Marian Banaś złożył dymisję, ale nie została ona przyjęta. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

"Dziennik Gazeta Prawna" podkreśla, że jest w posiadaniu kopii dokumentów – zarówno pisma Mariana Banasia, jak i odpowiedzi Elżbiety Witek. Nie ma zatem wątpliwości, że prezes NIK dymisję złożył, a marszałek Sejmu jej nie przyjęła. Centrum Informacyjne Sejmu twierdzi, że takie pismo do marszałek nie wpłynęło. Gazeta podaje, że owszem, wpłynęło, ale drogą nieformalną.

REKLAMA
Politycy PiS przyznają, że sprawa Mariana Banasia kompletnie wymknęła się im spod kontroli. – Na razie temat rezygnacji jest zamknięty – mówi "Dziennikowi Gazecie Prawnej" informator z PiS. Wszystko dlatego, że prezes NIK "utwardził się" i po raz drugi dymisji składać nie zamierza.
Bo przecież w piątek Marian Banaś przekazał marszałek Sejmu pismo z rezygnacją. Ważna kwestia – uczynił to nieformalnym kanałem, za pośrednictwem zaufanego kierowcy. Witek Banasiowi odesłała oryginał pisma wraz z projektem nowej rezygnacji – opisują dziennikarze "DGP" Grzegorz Osiecki i Bartek Godusławski.
Informator gazety wskazuje, że gdyby pismo od Banasia przeszło przez Kancelarię Sejmu, dokument musiałby zostać zarejestrowany i rezygnacja stałaby się faktem. A tak teraz CIS zaprzecza, jakoby jakaś rezygnacja dotarła.
– Szkoda, że marszałek nie pokazała pisma dziennikarzom od razu. Mogła powiedzieć, że dymisja została przyjęta, ale prezes NIK musi jednak ją uzupełnić o wskazanie osoby pełniącej jego obowiązki – mówi anonimowo polityk PiS.
Z informacji gazety wynika, że Marian Banaś usztywnił swoje stanowisko – tym bardziej po tym, jak zwolniony został z banku Pekao jego syn, a prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie jego majątku.
Widać wyraźnie, że PiS-owi zupełnie wymknęła się spod kontroli sprawa dymisji prezesa NIK, o którym od dawna było wiadomo, że jego oświadczenia majątkowe budzą poważne wątpliwości. Posłanka PO Izabela Leszczyna już rok temu pytała o sprawę Banasia. PiS to zbagatelizował, a obecny bohater afery awansował na coraz wyższe stanowiska. Aż w końcu trafił na takie, z którego nie bardzo jest jak go odwołać.