Kościół do tej pory niewiele robił sobie z zagrożenia epidemicznego.
Kościół do tej pory niewiele robił sobie z zagrożenia epidemicznego. Fot. Mikołaj Kuras / Agencja Gazeta
Reklama.
O tym, jak Kościół reagował w sprawie koronawirusa można by napisać oddzielny artykuł. I w sumie zrobiła to Eliza Michalik w swoim felietonie o księżach i ich podejściu do epidemii.
Wystarczy wspomnieć, że propozycją części duchownych było... organizowanie większej ilości mszy. No bo czemu nie? Kraj zamyka się na cztery spusty, ogranicza się zgromadzenia, ale modlić się można, bo przecież w Kościele nie można się zakazić.
Błąd!
Można i przekonali się o tym boleśnie w Wielkopolsce, gdzie jednym z zakażonych koronawirusem okazał się szafarz, który rozdawał komunię podczas jednej z mszy. Episkopat w końcu wystosował specjalne wytyczne w sprawie zagrożenia (m.in. zasady higieny czy dyspensy od uczestnictwa w nabożeństwie), ale nie zmienia to faktu, że niektórzy duchowni wygadują głupoty, jak np. abp Depo. Stwierdził on, że większym zagrożeniem od koronawirusa jest ideologia gender.
Ogłoszony w piątek wieczorem stan zagrożenia epidemicznego znacząco zmienia jednak frywolne podejście księży do tej sprawy.
Poza serią zakazów, wprowadzono także ograniczenie zgromadzeń publicznych do 50 osób. Jak potwierdził minister zdrowia Łukasz Szumowski, dotyczy to wszystkich wydarzeń, także tych o charakterze państwowym i religijnym.
Oznacza to, że jakiekolwiek msze powyżej 50 osób będą niezgodne z przepisami stanu zagrożenia epidemicznego i nie będą mogły się odbywać. Nie wiadomo jednak jeszcze, w jaki sposób będzie to kontrolowane. Niektóre portale i telewizje poinformowały wcześniej, że m.in. z tego powodu będą transmitować niedzielne msze w telewizji.