Przez pandemię koronawirusa świat sportu kompletnie się zatrzymał. Obecnie jedynie w niektórych krajach odbywają się pomniejsze wydarzenia sportowe, ale jak na razie nie ma optymistycznych perspektyw na ich powrót na normalną i masową skalę. Zapytaliśmy komentatorów sportowych, jak ich zdaniem wygląda obecnie sytuacja w sporcie i jak będzie się kształtowała w najbliższym czasie? Ich odpowiedzi nie napawają optymizmem.
Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej
Przez koronawirusa świat sportu się posypał
Kiedy koronawirus zaczął rozprzestrzeniać się w Chinach, nikt nie myślał, że trzeba będzie z jego powodu przełożyć Igrzyska Olimpijskie w Tokio lub EURO 2020. Można powiedzieć, że tak jak kapela na Titanicu grała do samego końca, tak też sportowcy uczestniczyli w zawodach i meczach do samego wybuchu pandemii.
Lekarze we Włoszech i Hiszpanii od razu zauważyli skutki tego działania. To właśnie mecz Ligi Mistrzów między Atalantą a Valencią na stadionie San Siro w Mediolanie napędził epidemię koronawirusa w ich krajach. Światowa Organizacja Zdrowia nazwała go "meczem zero".
Jako pierwszy tego określenia użył lekarz ze szpitala w Bergamo – Fabiano Di Marco. – 40 tysięcy mieszkańców Bergamo pojechało do Mediolanu na stadion San Siro. Autobusem, samochodem, pociągiem. To była bomba biologiczna – powiedział w rozmowie z "Corriere dello Sport". Ale nie tylko mecz w Mediolanie przyczynił się do rozprzestrzenienia koronawirusa w Europie.
– W Liverpoolu wszczęte zostało śledztwo dotyczące marcowego spotkania Ligi Mistrzów Liverpoolu z Atletico Madryt – mówi naTemat.pl Tomasz Zimoch, wieloletni komentator sportowy, a obecnie także poseł na Sejm RP. – Okazało się bowiem, że mecz meczem, emocje emocjami, ale całe spotkanie okazało się ogromnym ogniskiem koronawirusa – dodaje.
Brak planu awaryjnego?
Wydaje się, że nie cały świat sportu był przygotowany na taką sytuację. Reakcje i poczynania poszczególnych związków sportowych w tym wybitnie trudnym czasie zmieniały się z dnia na dzień, a w niektórych dyscyplinach nawet z godziny na godzinę. Zaskakującym wyjątkiem są organizatorzy Wimbledonu, którzy od 17 lat co roku płacili 2 mln dolarów składki ubezpieczeniowej, by dziś dostać z tytułu odwołania turnieju astronomiczną kwotę 141 mln dolarów odszkodowania.
Ale to kropla w morzu imprez i dyscyplin. W bardzo krótkim czasie należało postanowić, co zrobić z rozpoczętymi sezonami sportowymi i jak dbać o bezpieczeństwo sportowców i samych kibiców?
To dlatego cały czas zmieniały się plany między innymi w piłce nożnej. Najpierw próbowano grać pomimo zagrożenia. Potem zrezygnowano z kibiców na trybunach, aż w końcu zdecydowano się zawiesić rozgrywki ligowe do końca marca. Na chwilę obecną rozgrywki Ekstraklasy powrócą pod koniec maja, ale bez udziału kibiców.
Podobnie sytuacja wygląda w Formule 1. W marcu przed startem sezonu w Australii nastawiono się na restrykcyjne obostrzenia, ale nie rezygnowano z rozpoczęcia rywalizacji. Obstawano przy tej decyzji do czasu, aż wykryto koronawirusa u dwóch członków teamu Haasa i jednego McLarena. Start sezonu odwołano, a jego ponowne rozpoczęcie z pewnością odbędzie się bez udziału publiczności.
Niektórzy woleli nie czekać na odgórne obostrzenia i sami postanowili wprowadzić swoje zasady ograniczające rozprzestrzenianie się wirusa w sporcie. Jednym z nich był prezydent Valencii Anil Muthy, który po powrocie ze wspomnianego meczu LM rozgrywanego we Włoszech wprowadził liczne środki bezpieczeństwa, uprzedzając decyzje władz Hiszpanii.
Przede wszystkim pierwsza drużyna klubu została odizolowana i nie miała kontaktu z kibicami. Wszystkie wywiady, nawet te w ramach umowy telewizyjnej, zostały odwołane. Klub zamknął strefy mieszane, a na stadion Valencii wpuszczani byli tylko ci pracownicy, którzy byli niezbędni.
Wówczas Hiszpanie szydzili z szefa Valencii i zarzucali mu paranoję. Szybko jednak zmienili zdanie i zaczęli stawiać go jako przykład zachowania w sytuacji kryzysowej. Docenił go nawet amerykański dziennik "The New York Times", który stwierdził, że "żaden inny zespół w Hiszpanii nie odważył się nałożyć tak surowych obostrzeń".
Jak się zmieni świat sportu?
Jeśli świat sportu zacznie znowu funkcjonować, to czy będzie ograniczony właśnie takimi restrykcjami? A może zostaną one jeszcze bardziej zaostrzone i na przykład wszystkie wydarzenia sportowe będą odbywały się bez udziału kibiców?
– Mam nadzieję, że nie, bo sport bez kibiców jest jak podziwianie kwiatów bez ich wąchania. Nie wyobrażam sobie takiego scenariusza – odpowiada Zimoch. Złudzeń nie ma natomiast inny komentator sportowy, Andrzej Twarowski. – Przynajmniej do końca roku sport, jeśli w ogóle odbędą się jakieś wydarzenia, będzie do obejrzenia w mediach i bez udziału kibiców – stwierdza.
Jego zdaniem trudno powiedzieć, kiedy sport powróci do stanu sprzed pandemii koronawirusa. Być może będzie to niemożliwe. Dużą szansę upatruje jednak w testowaniu zawodników i we współpracy federacji sportowych ze służbami medycznymi.
– W organizacji meczu piłkarskiego bierze udział około 200 osób. Z tego względu można przed każdym spotkaniem testować je komercyjnymi testami, jeśli dawałyby wynik na przykład po 30 minutach. Już teraz mówi się, że piłkarz z koronawirusem będzie traktowany jak kontuzjowany – twierdzi nasz rozmówca.
Podaje przykład Polski, gdzie PZPN już zapowiedział, że będzie płacił za komercyjne testy na obecność koronawirusa, które będą wykonywane na potrzeby rozgrywek piłkarskich. Inny pomysł zmiany przepisów zaprezentował tydzień temu Polski Związek Tenisowy. Zwrócił się do rządu z konkretnymi propozycjami zasad, dzięki którym od maja zawodnicy mogliby wrócić na korty.
Związek Tenisowy zaproponował treningi tylko na obiektach otwartych, z których wyjątek stanowiłyby hale mające rozsuwane ściany boczne. Na korcie mogłyby przebywać maksymalnie trzy osoby, czyli dwóch zawodników i trener. Oprócz tego wspomniano o nakazie noszenia maseczki przez trenera, dezynfekowaniu piłek i rezygnacji z podawania sobie dłoni po meczu. Z podobnymi propozycjami do rządu zwrócił się Polski Związek Jeździecki i Polski Związek Golfa.
W brytyjskiej Premier League także planowane są zmiany. Ligowi i klubowi lekarze chcą, żeby gracze, którzy w maju powrócą do treningów, nie używali wspólnych pryszniców, jedli w odosobnieniu i ćwiczyli w systemie zmianowym. Zbiór nowych zasad ma trafić do władz klubów do końca kwietnia.
⦁ Pierwszy etap polegający na możliwości trenowania w parkach i lasach został już wdrożony.
⦁ Drugi etap zacznie się od 4 maja. Wtedy będzie można korzystać z boisk i uprawiać sport na otwartej przestrzeni (na orlikach i boiskach), jeśli nie będzie na nich przebywać więcej niż 6 osób.
⦁ Trzeci etap zakłada możliwość korzystania z sali szkolnych, hali sportowych oraz obiektów zamkniętych "z maksymalnie 6-osobowym składem osób uprawiających daną dyscyplinę przy utrzymaniu rygorów sanitarnych" – zapowiedział premier.
⦁ Czwarty etap pozwoli na otwarcie siłowni, sal fitness, sal tanecznych oraz kręgielni.
A co będzie z meczami i zawodami? Tutaj też mamy już kilka konkretów z Polski i zagranicy. Jak wcześniej wspomnieliśmy, 29 maja odbędzie się pierwszy mecz PKO Ekstraklasy, a 12 czerwca rozgrywki wznowi żużlowa Speedway Ekstraliga. Żaden mecz ani wyścig nie będzie jednak dostępny dla kibiców, ponieważ rząd zakazał organizacji wydarzeń oraz imprez masowych i nie podał terminu, do kiedy zakaz będzie obowiązywał.
Podobnie sytuacja wygląda w innych krajach. To rządy decydują, kiedy kibice będą mogli wejść na stadiony i hale. Według ekspertów i lekarzy może to być odkładane do momentu, kiedy na rynek trafi skuteczna szczepionka przeciwko koronawirusowi, czyli najwcześniej za rok lub nawet półtora roku. Możliwe, że przez ten czas będziemy skazani na oglądanie zmagań sportowców jedynie w telewizji. A tych szykuje się całkiem sporo.
Wiadomo już, że Formuła 1 rozpocznie swój sezon od GP Austrii w weekend 3-5 lipca. Tour de France został przesunięty o dwa miesiące i rozpocznie się 29 sierpnia. Bundesliga wznowi rozgrywki 9 maja, liga hiszpańska i włoska też już mają zielone światło na grę, ale ustalają jeszcze terminy. Konkretny plan ma natomiast UEFA, która przeniosła finał Ligi Mistrzów na sobotę 29 sierpnia, a finał Ligi Europy na 26 sierpnia.
Zresztą, w czasie kwarantanny można było obserwować wyścigowe zmagania kierowców F1 w grach online, a kolarze ścigali się interaktywnie na rowerach stacjonarnych porozstawianych w swoich domach.
Co do samych rozgrywek, rozważane są cały czas dwa scenariusze. Jednym z nich jest normalne rozegranie ćwierćfinałów i półfinałów jako dwumeczowych pojedynków w lipcu oraz w sierpniu. Drugim wariantem są miniturnieje, które rozgrywano by na stadionach finałowych po zakończeniu sezonów krajowych.
Ale zacząć rozgrywki to jedno. Trzeba je jeszcze skończyć. Tomasz Zimoch nie pała w tej kwestii optymizmem. Nie jest do końca pewny, czy uda się rozegrać w Polsce i na świecie wszystkie spotkania do końca sezonu. Podobnie jego zdaniem może być z innymi dyscyplinami.
– Nie wiadomo, czy w przyszłym roku odbędą się Igrzyska Olimpijskie, bo to, że je przeniesiono, wcale nie oznacza jeszcze, że ten termin nie jest zagrożony. Nie można także powiedzieć, że w tym roku rozpoczął się sezon kolarski, o ile w ogóle mieliśmy z nim do czynienia. Pod znakiem zapytania stoją także mistrzostwa Europy w lekkoatletyce. Niedawno słyszałem pozytywne pogłoski, że otworzono drogę akredytacyjną na czerwiec, ale szybko je zdementowano – wymienia Zimoch.
A co, jeśli nie uda się dociągnąć sezonów do końca? Jak wtedy wyłonić zwycięzcę i co z kwalifikacjami do przyszłorocznych turniejów?
– W takim wypadku zostaną zapewne utrzymane te tabele, które będą obowiązywały w momencie zakończenia rozgrywek. Wtedy z automatu w tych najsilniejszych ligach awansują do Ligi Mistrzów pierwsze cztery drużyny. Problemem będą natomiast eliminacje do przyszłorocznych pucharów – zauważa Twarowski.
Czy transmisje to tylko tymczasowy kompromis?
A może przyszłością sportu będą same transmisje w mediach? Ostatnio taki pomysł wysunął prezydent USA Donald Trump. W ten sposób widzi sportowe zmagania przez najbliższy czas. W końcu dzięki transmisjom telewizyjnym wszystko widać o wiele lepiej. Tomasz Zimoch nie podziela tego zdania, chociaż zdaje sobie sprawę, że brak sportu oznacza duże straty finansowe klubów i sponsorów.
– Trzeba pamiętać, że sport to biznes, to powiązania finansowe, niezależnie, czy to dyscyplina uprawiana na hali, czy na zewnątrz. Osobiście nie wyobrażam sobie, żeby transmisje sportowe miały wyprzeć w dłuższej perspektywie kibicowanie na trybunach. Mona Lisę też możemy sobie obejrzeć w telewizji lub internecie, ale inne wrażenie robi na człowieku ten obraz, kiedy widzimy go na żywo w Luwrze.
Jego zdaniem ten, kto choć raz nie był na meczu na Stadionie Narodowym, nie wie, jakich emocji nie doświadczył. – Nawet jeśli transmisja sportowa pokaże każdy detal danego widowiska sportowego, to nie odda tej atmosfery, która panuje na stadionie. A meczów przy pustych trybunach mieliśmy już kilka w Lidze Mistrzów i nie były to widowiska godne zapamiętania – zaznacza nasz rozmówca.
Zimoch twierdzi, że nie jest zwolennikiem pośpiechu, jeśli chodzi o powrót sportu do stanu sprzed pandemii. Jak dodaje, lepiej poczekać lub zrobić krok w tył, niż zbyt wcześnie coś wprowadzić. Jego zdaniem transmisje z wydarzeń sportowych bez udziału kibiców mogą być trudnym kompromisem między dostarczeniem namiastki sportu jego fanom a wielkim biznesem, który łączy się z każdą dyscypliną.
Stacje sportowe na razie tracą widzów
Nadawcy na razie także borykają się z problemami. Odwołanie imprez sportowych natychmiast wpłynęło na ogromny spadek oglądalności kanałów sportowych, które niemal z dnia na dzień zostały zmuszone do zaprzestania transmisji na żywo. To z kolei nie przekłada się na zbyt wysoką oglądalność.
Bazując tylko na danych z marca widać, że TVP Sport straciło przez miesiąc prawie 60 proc. widzów, Polsat Sport – 30 proc., Eurosport 1 – 96 proc., Canal+ Sport – 94 proc., a Eleven Sports – 93 proc.
Z kolei niższa oglądalność to oczywiście mniejsze wpływy z reklam. Dlatego nadawcy na całym świecie ze zniecierpliwieniem wypatrują rozpoczęcia zmagań sportowych. W tym czasie ponownie oceniają wartość obecnych ofert i modeli biznesowych, które w głównej mierze opierają się na sporcie na żywo, aby utrzymać widzów i subskrybentów.
Trzeba jednak zauważyć, że niektórzy z nich, pomimo zagrożeń finansowych, zdecydowali się na dość nieszablonowe rozwiązania. Przykładem jest turecka platforma Digiturk, która ogłosiła, że daje telewidzom opcję zamrożenia płatności za kanały sportowe na dwa miesiące.
Branża osłabła i nieprędko się podniesie
Cała branża sportowa traci pieniądze i patrząc na prognozy, będzie je traciła jeszcze przez długi czas, nawet jeśli sport będzie pokazywany tylko w telewizji. W tym roku, według szacunków agencji marketingu sportowego Two Circles, odbędzie się zaledwie 53 proc. wydarzeń sportowych. To oznacza, że branża wygeneruje zaledwie 73,7 miliarda dolarów przychodów w 2020 roku. To o 61,6 miliarda dolarów mniej niż przewidywane przychody przed pandemią SARS-CoV-2.
Wszystko zależy jeszcze od decyzji sponsorów, ale oni z niepokojem patrzą na zbliżający się kryzys gospodarczy. Ich niepewność odbija się na klubach sportowych, które bez przychodów z transmisji i ze sprzedaży biletów, są na skraju możliwości finansowych. Siedmiokrotny mistrz Słowacji w piłce nożnej – MSK Żylina oraz Amerykański Związek Rugby już ogłosiły bankructwo. Najgorzej, zdaniem Twarowskiego, mają jednak mniejsze kluby.
– W Premier League kluby dadzą sobie radę. Każdy z nich prowadzi miliarder i one jeszcze jakiś czas wytrzymają, ale im niżej w hierarchii, tym większe kłopoty finansowe. Małe kluby są po prostu na granicy upadku – ocenia.
Na wartości stracą nie tylko kluby, ale także zawodnicy. Portal Transfermarkt.de policzył niedawno, że wartość rynkowa niemal wszystkich piłkarzy spadła średnio o 20 proc., czyli o łączną kwotę ponad 9,2 miliarda dolarów. Przykładowo Robert Lewandowski przed pandemią był wyceniany na 70 mln euro, a teraz jest wart 56 milionów.
Mniej pieniędzy w branży to także niższe pensje. Już teraz prawie każdy sportowiec musiał zrezygnować z części swojego wynagrodzenia. Na przykład w NBA niemal wszyscy stacili połowę swoich wypłat. Według ekspertów sytuacja jeszcze długo się nie zmieni, a niektórzy z nich zapowiadają, że możemy mieć do czynienia nawet z rewaloryzacją wynagrodzeń sportowców.
Technologie już zmieniają oblicze sportu
Warto także wspomnieć o pewnym pozytywnym aspekcie kryzysu. Na "uziemieniu" sportu korzysta jego "młodszy brat" – e-sport. Branża przeżywa obecnie rozkwit, bo jako jedna z nielicznych z dziedziny rozrywkowej, może działać względnie normalnie w czasie pandemii koronawirusa. Bo choć fizycznie imprezy z kibicami są odwoływane, to sama rywalizacja może trwać. Dzieje się tak, ponieważ opiera się głównie na wydarzeniach online, które mogą być swobodnie organizowane. Ponadto jest ciekawą alternatywą dla sportowych powtórek w telewizji.
I chociaż pierwszą z ofiar koronawirusa była ogromna impreza e-sportowa IEM w Katowicach, na którą nie wpuszczono widzów, nie zaburzyło to popularności tej dziedziny sportu. Mało tego, zaczęła się prężnie rozwijać. Do kanonu popularnych lig gier: CS:GO, League of Legends, Fortnite czy FIFA 20 dołączyła ostatnio na przykład liga F1.
Ale to nie wszystko, bo e-sport w czasie pandemii zaczął przyciągać na swoje łono nie tylko celebrytów takich jak Pitbull, sportowców w osobach Mesuta Oezila czy Garetha Bale'a, ale co najważniejsze – nowych sponsorów. Jednym z nich stał się ostatnio KitKat. Według wyliczeń firmy Newzoo z 2019 roku wartość globalnego rynku e-sportu w 2022 roku miała wynosić prawie 1,8 miliarda dolarów. Patrząc jednak na najnowsze wyniki tej dziedziny sportu z czasów pandemii, można śmiało włożyć te założenia między książki i oczekiwać znacznie lepszego rezultatu.