
Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej
Przez koronawirusa świat sportu się posypał
Kiedy koronawirus zaczął rozprzestrzeniać się w Chinach, nikt nie myślał, że trzeba będzie z jego powodu przełożyć Igrzyska Olimpijskie w Tokio lub EURO 2020. Można powiedzieć, że tak jak kapela na Titanicu grała do samego końca, tak też sportowcy uczestniczyli w zawodach i meczach do samego wybuchu pandemii.Brak planu awaryjnego?
Wydaje się, że nie cały świat sportu był przygotowany na taką sytuację. Reakcje i poczynania poszczególnych związków sportowych w tym wybitnie trudnym czasie zmieniały się z dnia na dzień, a w niektórych dyscyplinach nawet z godziny na godzinę. Zaskakującym wyjątkiem są organizatorzy Wimbledonu, którzy od 17 lat co roku płacili 2 mln dolarów składki ubezpieczeniowej, by dziś dostać z tytułu odwołania turnieju astronomiczną kwotę 141 mln dolarów odszkodowania.Podobnie sytuacja wygląda w Formule 1. W marcu przed startem sezonu w Australii nastawiono się na restrykcyjne obostrzenia, ale nie rezygnowano z rozpoczęcia rywalizacji. Obstawano przy tej decyzji do czasu, aż wykryto koronawirusa u dwóch członków teamu Haasa i jednego McLarena. Start sezonu odwołano, a jego ponowne rozpoczęcie z pewnością odbędzie się bez udziału publiczności.