Chcecie w końcu obejrzeć dobry, nowy film? No to wybierzcie się do kina. W innym przypadku będziemy skazani na niskobudżetowe szmiry, bo żadne studio nie zaryzykuje nakręcenia i wypuszczenia blockbustera dla garstki widzów. Ja pierwszy post-pandemiczny seans mam z głowy i przyznam szczerze, że tęskniłem za tym.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Nie nastawiajmy się na nowe, wakacyjne blockbustery. Teraz w repertuarze ich nie znajdziecie. Lato było zawsze sezonem na "epickie", niewymagające widowiska pokroju kolejnej części "Transformersów". Obecnie kina - zarówno te studyjne, jak i multipleksy (oprócz Cinema City, które wciąż jest zamknięte) - odgrzewają głównie pre-pandemiczne premiery i stare hity.
Kiedy tylko zobaczyłem, że w Multikinie puszczany "Interstellar", nie zastanawiałem się dwa razy nad wieczornymi planami. Wahałem się jeszcze nad... "Gwiezdnymi wojnami: Imperium Kontratakuje" (pisałem, że klasyki też są w ofercie), ale postawiłem na mój ulubiony film XXI wieku. Jeśli już mam wydawać pieniądze na coś, co widziałem, to niech to będzie sprawdzone (w moim rankingu) arcydzieło, idealne na duży ekran.
Można też iść na coś zupełnie w ciemno. Obecnie bilety do kina są tanie jak barszcz. Przynajmniej jeśli porównamy je z cenami z przeszłości. W Multikinie bilet normalny kosztował mnie 16,90 zł, czyli ponad dwa razy mniej niż wcześniej, ale są też tańsze seanse - szczególnie w kinach studyjnych (tych, które zdecydowały się na ponowne otwarcie). Np. w kinie Luna można iść na "Dżentelmenów" lub "Boże ciało" za dychę.
Jak wygląda seans w kinie w czasie pandemii?
Pierwszym zaskoczeniem, oprócz korytarza z taśmy jak na dworcu, był moment wyboru miejsc. Kiedy pani przy kasie wyświetliła podgląd sali, przypominał szachownicę. Można było zajmować tylko co drugie miejsce. Rzecz jasna nikt w czasie seansu za przesiadkę nie ganiał - zwłaszcza, że 90 proc. miejsc była wolna. Nie wyobrażam sobie też, bym na praktycznie pustej widowni (było ok. 15-20 osób), siedział z dziewczyną w jednofotelowym odstępie. Żaden koronawirus nas nie rozdzieli!
Po raz drugi zdziwiłem się, gdy chciałem kupić coś do przekąszenia. – Na sali możliwe jest jedzenie popcornu tylko w przyłbicy. Może pan ją kupić u nas za 2,50 zł – usłyszałem od ekspedientki. Podziękowałem, bo już i tak mam wystarczająco dużo plastiku w domu. W czasie seansu nikt już nie kontrolował, czy mamy na twarzach maski. Możliwe, że byłoby inaczej, gdyby na sali był komplet. Wszyscy obecni jednak mieli zachowane kilkumetrowe odległości - z wyjątkiem par, o czym pisałem wcześniej.
Poza tym wszystko jest tak, jak było - ponad kwadrans reklam, szepczący i chrupiący ludzie, a przede wszystkim ten niezastąpiony klimat, który kochamy i którego mi bardzo brakowało. Problem w tym, że wielu osób chyba zapomniało na czym polega magia kina.
Filmy i seriale online nas rozleniwiły
Idąc do sklepu lub jadąc komunikacją miejską widzimy, że ludzie już są zmęczeni pandemią. Coraz mniej ludzi zakłada maseczki lub zachowuje odstęp. Apogeum koronawirusosceptyzmu osiągnięto w czasie wieców wyborczych, gdzie praktycznie wszyscy wyglądali, jakby ryzyko zakażenia mieli w głębokim poważaniu. Dlaczego więc tak mało ludzi rusza do kina? Takich pustek w Multikinie w Złotych Trasach nie widziałem bowiem nigdy.
Myślę, że pandemia nas rozleniwiła pod względem oglądania filmów i seriali. Odkryliśmy, że wcale nie trzeba "tracić" całego wieczoru i góry pieniędzy. Żeby obejrzeć "coś", można odpalić Netflixa lub inny serwis streamingowy/VOD. Jestem też przekonany, że wiele osób zainwestowało w czasie lockdownu w wypasione kino domowe, czy nawet projektor. I przyzwyczaiło się do takiej formy, niezobowiązującej rozrywki. Po co więc iść do kina, kiedy mamy je w salonie? A za cenę dwóch biletów można kupić przecież miesiąc abonamentu.
Początkowo perspektywa pustej sali "tylko dla nas" wydawała się kusząca. Jednak jeśli tak dalej pójdzie, to skończą się dobre filmy ze znanymi i uznanymi nazwiskami, ambitnymi scenariuszami, czy zniewalającymi efektami. Po co je kręcić, skoro ludzie przestawili się na internetowe produkcje, które rządzą się innymi prawami? Na palcach jednej ręki możemy jednak policzyć dobre filmy powstałe z myślą o streamingu.
Wszyscy musimy zacząć znów chodzić do kina
To niestety błędne koło. Widać to na przykładzie "Tenet" Christophera Nolana, którego premiera jest ciągle przekładana. A to właśnie ten blockbuster ma przywrócić świetność kinom. Producenci i dystrybutorzy boją się jednak frekwencyjnej klapy. Podejrzewam, że Nolan, który kręci filmy typowo pod kina, również blokuje swój film. Nie chce, by premiera jego kolejnego, potencjalnego hitu, odbyła się w na małym ekranie.
Żadna wytwórnia nie odważy się też wyłożenia pieniędzy na film klasy A, który się nie zwróci. Kina napędzają ten biznes - nawet jeśli tylko niewielka część zysków z biletów trafia do producentów, to jednak sprawiają, że cała machina się kręci i ludzie robią i mogą robić filmy. Nie wiadomo zatem, kiedy znów zaczną powstać wysokobudżetowe tytuły. Bardziej opłaca się przecież wypuszczać średnio i nisko budżetowe filmy dla platform streamingowych (te z kolei są zwycięzcami pandemii), które też muszą coś wrzucać do bibliotek.
Sytuacja robi się moim zdaniem coraz bardziej dramatyczna, bo teoretycznie pandemii już "nie ma", a widzowie nie powrócili do dawnych zwyczajów. Jeśli więc jesteś kinomanem i nie chcesz oglądać gniotów bądź staroci w internecie, musisz się przełamać i pójść na jakikolwiek seans - zachowując przy tym podstawowe zasady bezpieczeństwa. Robisz to praktycznie dla siebie. Dajesz wtedy producentom sygnał, że jesteś głodny nowych, dobrych filmów.