Są seriale, o których panowie nikomu się nie chwalą, a na pewno nie swoim kolegom. Bez obrazy, ale utarło się, że kiedy widzimy w gatunku słowa kluczowe "obyczajowy", "kostiumowy" lub "romans", a w głównej obsadzie są głównie aktorki, to przeczuwamy, że nie znajdziemy w nich nic dla siebie. Przez długi czas żyłem w takim stereotypowym przekonaniu. I przez to straciłbym wiele sztosów, o których piszę w niniejszym artykule.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Co to znaczy, że serial jest "kobiecy" lub "męski"? Czy chodzi tylko o płeć głównych bohaterów? Znam jednak wiele dziewczyn jarających się "Breaking Bad" i "Narcos". Oglądałem też "Homeland" z kapitalną Claire Danes, któremu daleko było do klasycznej telenoweli, ale i... nie przypominam sobie innych przykładów. Najwyraźniej trzeba iść innym tropem.
Istnieje wiele produkcji, które odpychają mężczyzn, bo z góry zakładamy, że kobieca tematyka i perspektywa będzie dla nas mało interesująca i nie będziemy mieli z kim się identyfikować. Wystarczy jednak dodać trochę pazura i czerpać z wątków zarezerwowane dla typowo "męskich" produkcji, by tytuł spodobał się niemal każdemu. Bez względu na płeć.
1. Orange is the New Black (Netflix)
Do tego serialu, w którym komedia miesza się z prawdziwymi dramatami, nikt mnie nie musiał przekonywać. To popularna, znana i polecana produkcja oryginalna Netflixa. W tym przypadku zaważyła u mnie nie czysta ciekawość lub owczy pęd, ale zamiłowanie do kina więziennego. "Papillon", "Skazani na Shawshank", "Prison Break", "Symetria" – zawsze mnie ciągnie do takich tytułów, bo staram się wczuć w postacie i wyobrażać sobie, co sam zrobiłbym na ich miejscu. Do tej pory nie dane nam było zbytnio zerkać przez kraty zakładów dla kobiet.
I choć we flagowym serialu Netflixa nie od razu trafiamy do więzienia o zaostrzonym rygorze, to i tak jest emocjonująco, bo twórcy kładą duży nacisk na ukazanie codzienności osadzonych bez owijania w bawełnę. I wcale nie jest tam tak różowo, jak może się wydawać. Kobiety też potrafią być brutalne, ale ich relacje i potrzeby różnią od tych z męskich cel (i nie chodzi mi wyłącznie o sferę seksualną). I właśnie to jedna z bardziej pociągających cech tego serialu, patrząc z perspektywy fana męskich filmów więziennych.
Mamy wrażenie, że każdy kolejny sezon (łącznie jest ich 7) jest dokręcany na siłę, ale realną siłą całej produkcji są postacie. Z każdej możliwej grupy społecznej i narodowości, idealnie napisane i zagrane (aktorom grającym klawiszy również należą się brawa). Obserwujemy je również przed zamknięciem w pace – w retrospekcjach, które potrafią totalnie zmienić o nich zdanie. Rozwój bohaterek idzie często w takim kierunku, że początkowe przywiązanie przeradza się w czystą nienawiść. I na odwrót.
2. Obsesja Eve (HBO GO)
Po takim przebłysku geniuszu jak komediowy "Fleabag" (można obejrzeć na Prime Video do czego gorąco zachęcam), wiedziałem czego się spodziewać po Phoebe Waller-Bridge, która w "Obsesji" co prawda nie występuje, ale jest jego scenarzystką. I oczywiście się przeliczyłem, bo było jeszcze lepiej.
Myślałem, że to będzie serial o zakazanym romansie, a tymczasem dostałem rasowy thriller szpiegowski, który przypominał mi nieco serię gier "Hitman", a lekko surrealistycznym klimatem kultową "Utopię". Czarny, brytyjski humor, nieprzewidywalne i zakręcone zwroty akcji, a także perfekcyjna gra aktorska sytuują ten serial naprawdę wysoko w topie XXI wieku. Wątek kobiecego romansu też się pojawia, ale jest kompletnie nieoczywisty i przez to bardzo elektryzujący.
Jeśli więc lubisz krwiste produkcje z mordercami na zlecenie i agentami wywiadu, to poczujesz się jak w domu. Jestem też spokojny o 25. Bonda, którego Waller-Bridge również jest współscenarzystką. I nie martwcie się, że nową agentką 007 będzie kobieta. "Obsesji Eve" niczego nie brakuje, a jej odważne rozwiązania fabularne, w tym pasja do bezceremonialnego uśmiercania postaci, dadzą nam z pewnością niesztampowy i wyjątkowy film (data polskiej premiery to 20 listopada).
3. Wielkie kłamstewka (HBO GO)
Kiedy widziałem promocyjne kadry z tego serialu, myślałem, że to będzie coś w stylu "Gotowych na wszystko" lub "Seksu w wielkim mieście". Piękne, znane aktorki i tytuł też sugerowały produkcję obyczajową o temperamentnych, samodzielnych kobietach uwodzących mężczyzn. Czyli nie dla mnie. Postanowiłem jednak dać szansę, bo skusiła mnie kryminalna intryga serialu.
"Wielkie kłamstewka" od razu zaczynają się od mocnego uderzenia, a właściwie morderstwa. W kolejnych odcinkach próbujemy się dowiedzieć, kto zabił i kim jest ofiara. I czy rzeczywiście jest ofiarą. I wierzcie mi lub nie, ale nic nie jest oczywiste, a fabuła trzyma nas za gardło przez cały pierwszy sezon. I świetnie się zgrywa z wątkami obyczajowymi. Wspaniały jest ten kontrast pomiędzy lekko oderwanymi od rzeczywistości nowobogackimi a ich zakłamaniem i przyziemnymi problemami w domach.
W drugim sezonie jest równie dobrze, bo do tak doskonałej i mocnej obsady z Reese Witherspoon, Nicole Kidman, Shailene Woodley, Zoe Kravitz czy Laurą Dern, dołącza Meryl Streep i... wszystkie ustawia, pokazując swój arcytalent aktorski. Kontynuacja jeszcze bardziej pogłębia postacie matek i ich partnerów, a także pokazuje konsekwencje "pamiętnej nocy". Warstwa techniczna: muzyka, montaż i zdjęcia – też robią swoje i nie pozwalają oderwać oczu i uszu od ekranu i głośników.
4. Wspaniała pani Maisel (Amazon Prime Video)
Podejrzewałem, że to będzie mdły serial kostiumowy skupiający się na tym, jak wyglądało życie ponad pół wieku w Stanach (i poniekąd trochę tak jest), ale postanowiłem dać mu szansę. Tyle nominacji i nagród Emmy i Złotych Globów jednak nie mogło być przypadkiem. Zachęciła mnie do niego też redakcyjna koleżanka Ola Gersz, która rekomendowała ten serial na każdym kroku (wcześniej tak samo mnie przekonała do "Fleabag"). I zupełnie się zatraciłem.
Serial pokazuje niedawne, ale równocześnie zupełnie odległe czasy. Przede wszystkim pod względem równouprawnienia. Tytułowa bohaterka powinna być kurą domową, ale postanowiła spełnić swoje marzenie i zostać komiczką – wtedy ta gałąź rozrywki była zdominowana przez facetów. Cukierkowa otoczka serialu, cudne stroje, nostalgiczna muzyka, to tylko pretekst do pokazania szowinizmu, homofobii i rasizmu, na którym stały USA lat 60. Jednak spokojnie, nie ma w tym przesadzonej propagandy.
Podobne rzeczy mogliśmy zobaczyć już w "Mad Men", ale to jednak omawiany serial przyciągnął mnie na dłużej niż dwa odcinki. Wszystko za sprawą błyskotliwego, często wulgarnego humoru, czasem po bandzie. Bohaterowie sypią ripostami jak z pepeszy lub starych filmów Woody'ego Allena. Nie da się też nie polubić odtwórczyni głównej roli – Rachel Brosnahan. Nieraz się łapałem na mentalnym trzymaniu kciuków za jej karierę stand-uperki. Z chęcią wybrałbym się na jej występ na żywo – w roli pani Maisel.
5. Glow (Netflix)
"Glow" to siostra "Orange is the New Black", ale mająca gorsze stopnie w szkole. Zamiast więzienia bierze na klatę tak napakowany testosteronem sport jak wrestling, ale bohaterki nie są już tak wielowymiarowe i nie poświecą się wszystkim tyle uwagi. Nie zmienia to faktu, że ich perypetie na ringu i poza nim będziemy śledzić z entuzjazmem i nerwowością.
Twórcy nie przejmują się poprawnością polityczną i pokazują seksistowski i stereotypowy humor, który był nieodłączną częścią tamtych czasów (i nie tylko ich). Niech za przykład posłuży walka czarnoskórych kobiet, w których jedna ma ksywę Królowa Zasiłków, z zawodniczkami w białych kapturach KKK (co ciekawe, było to inspirowane autentycznym pojedynkiem). Szykujmy się na multum takich niespodzianek i napadów śmiechu.
Najbardziej w "Glow" podoba mi się gęsty retro-klimat lat 80., który jest obecny nawet w napisach na początku i końcu odcinka. Neony, gadżety, fryzury, kiczowate wdzianka i muzyczka podejdzie szczególnie fanom "GTA: Vice City" czy "Policjantów z Miami". I oczywiście wrestlingu. I to na razie tyle co mogę napisać, gdyż jestem dopiero po pierwszym sezonie serialu, a przede mną jeszcze do nadrobienia dwa kolejne. Już nie mogę się ich doczekać.