Blanka Lipińska rozstała się z Baronem, ale nie chciała zdradzać szczegółów
Blanka Lipińska rozstała się z Baronem, ale nie chciała zdradzać szczegółów Fot. Instagram/alekbaron

Kiedy są szczęśliwi, a na ich niebie mieni się tęcza, bombardują fanów relacjami ze swojego życia. Jendak kiedy wszystko nagle się sypie... o tym już mówić nie chcą. Proszą o "poszanowanie prywatności" i ignorują pytania zaniepokojonych internautów. Celebryci nie potrafią mówić o porażkach i cierpieniu – co pokazało rozstanie Blanki Lipińskiej z Baronem – i powinni się tego w końcu nauczyć. Internauci chcą smutku. Chcą poczuć, że nie są sami w bólu.

REKLAMA
– To dla mnie bardzo trudny czas, który na moje szczęście spędzam z bliskimi osobami w pięknym miejscu. Wielka prośba do mediów i fanów, nie róbcie z tego sensacji, dostatecznie dużo jest we mnie bólu, który staram się ukryć. Związek dwóch osób publicznych siłą rzeczy był medialny, mam nadzieję, że rozstanie takie nie będzie – takie oświadczenie Blanka Lipińska wydała w "Gali" po zakończeniu 8-miesięcznego związku z Baronem.
Autorka erotyku "365 dni" podkreśliła, że "lubi się dzielić z ludźmi pozytywną energią, natomiast cierpienie chce przeżywać tylko w otoczeniu przyjaciół".
– Niech każda osoba, która będzie chciała zabrać głos w tej sprawie (zwłaszcza dziennikarze) przypomni sobie jakie to uczucie, kiedy kończy się związek. Liczę i Alek zapewne również, na odrobinę empatii z Waszej strony. Jest to mój jedyny oficjalny komentarz zarówno dla mediów, jak i dla osób obserwujących mnie w social mediach – dodała Lipińska.
Pisarka ma do swoich słów prawo w tym bolesnym dla niej czasie. Rozumiemy to. Jednak z jej oświadczeniem jest jeden problem. Problem, który celebrytom jest bardzo dobrze znany i który można podsumować słowami: "jestem szczęśliwy, więc o wszystkim wam powiem, ale jak będzie mi smutno, dajcie mi spokój".

Blanka Lipińska i szczęście na Instagramie

Lipińska chętnie dzieli się swoim życiem na Instagramie, a szczęściem z Baronem chwaliła się regularnie. Relacje na InstaStory, czułe zdjęcia, intymne opisy, wyznania miłości... Niektórzy jej fani mieli przesyt jej opowieściami o "Barusiu", inni chłonęli jej szczęście jak gąbka. Medialny ekshibicjonizm Lipińskiej nikogo zresztą w dobie social mediów nie szokował – takie czasy.
I nagle stop. Lipińska rozstała się z Baronem, ale o tym już mówić nie chciała. Nagle fani i dziennikarze stali się sępami, którzy odzierają ją z prywatności. Prywatności, z której odsłanianiem pisarka jeszcze chwilę temu nie miała problemu. A teraz? "Jedyny oficjalny komentarz", "odrobinę empatii", "mam nadzieję, że rozstanie nie będzie medialne".
Niestety, trudno, żeby nie było medialne. Medialny – do czego przyczynili się Lipińska i Baron w social mediach – był sam związek. Gdyby autorka "365 dni" nie była tak wylewna w mediach na temat swojego związku, mogłaby teraz leczyć złamane serce w ciszy i spokoju. Każdy człowiek ma do tego święte prawo.
Jednak pisarka przekroczyła granicę prywatności i nie można jej nagle wymazać, ot tak. Niestety. Sama podjęła decyzję o swojej aktywności w internecie dawno temu. Kiedy osoby publiczne decydują się dzielić swoim życiem w social mediach, muszą być gotowi na wzloty i upadki. Oraz na to, że ich rozstania czy kryzysy będą, chcąc nie chcąc, medialne.
Lipińska podała jednak jasny i szczery powód, dlaczego nie chce mówić o rozstaniu. Wytłumaczyła, że "lubi się dzielić z ludźmi pozytywną energią, natomiast cierpienie chce przeżywać tylko w otoczeniu przyjaciół". I tutaj tkwi sedno problemu.

Smutek na Instagramie

Celebryci, influencerzy, gwiazdy – bo Lipińska to tylko jeden przykład z wielu – chwalą się publicznie głównie szczęściem. Nie wszyscy (o czym za chwilę), ale większość. Na ich Instagramach nie ma miejsca na smutek, łzy, złamane serca, cierpienie, ból. Nie ma miejsca na prawdziwe życie. Nagrywają 150 relacji z egzotycznych wakacji i randki w ekskluzywnej restauracji, ale rzeczywistość – taka czysto ludzka – już ich nie interesuje.
Internauci mają jednak dość tęczy, jednorożców i filtrów na Instagramie, wyretuszowanych ludzi i żyć, szczęścia na pokaz. Kiedyś tego właśnie oczekiwali od Instagrama, teraz wszystko się zmieniło. Ludzie chcą prawdy. Chcą cierpienia, smutku i szczerości. Instagram się zmienił – nie jest już tylko pokazywaniem upiększonej rzeczywistości.
Furorę robi komiczka Celeste Barber, która parodiuje pozujących na Instagramie (i nie tylko) celebrytów. Smutne, "brzydkie" instagramerki walczą z propagandą szczęścia i piękna, króluje ciałopozytywność, w tym #acnepositivity, ruch, który normalizuje cerę z trądzikiem.
Coraz więcej samych osób publicznych decyduje się na poruszanie ważnych tematów czy pokazanie zdjęć, które nie są instagramowo "ładne". Fani dziękowali za szczerość Agacie Rubik, która pokazała swoje zdjęcia z pryszczami, a Aleksandra Żebrowska przełamała tabu, gdy napisała post o swoich poronieniach. Zresztą sama Lipińska nie boi się mówić o nieudanych zabiegach upiększających, co również przełamuje wstyd, który wielu osób odczuwa jeszcze w kwestii medycyny estetycznej.
Amerykańskie gwiazdy również coraz częściej decydują się na smutną prawdę. Kim Kardashian wyjawiła, że jej mąż Kanye West cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową, a Demi Lovato szczerze opowiadała o walce z uzależnieniem od narkotyków. Obie otrzymały wtedy w internecie i mediach ogromne wsparcie. Chwalono je za poruszanie ważnych problemów – podobnie jak Rubik, Żebrowską, Barber.

Internauci chcą prawdziwego życia

Ale w ostatnim czasie nie było lepszego dowodu na to, że internauci chcą poruszania bolesnych problemów na Instagramie, niż wyznanie Chrissy Teigen. Amerykańska influencerka, modelka, żona piosenkarza Johna Legenda wyjawiła, że poroniła i wstawiła kilka mocnych, przejmujących zdjęć ze szpitala.
Niektórzy byli oburzeni. Mówili, że nie ma na to miejsca na Instagramie, że to zbyt intymne, że nie chcą tego oglądać. Ale miliony ludzi chwaliło Teigen i Legenda za odwagę i pokazanie, że poronienie jest rzeczywistością. Matki, które straciły dzieci, ze łzami w oczach dziękowały Teigen i dzieliły się swoimi historiami.
Dla samej Teigen było to zresztą pewnie naturalne. Jeśli pokazuje radosne urywki z życia, dlaczego ma nie pokazać tych mrocznych? Zwłaszcza jeśli może to komuś pomóc i przerwać bolesne milczenie wokół poronień.
Post Amerykanki – który nie jest "instagramowy" – polubiło ponad 11 milionów ludzi. A jej sympatyczniejsze zdjęcia, te, które na Instagram są jak znalazł, zwykle dostają kilkaset tysięcy polubień. Różnica jest ogromna. Zwłaszcza że już wcześniejsze szczerze zdjęcie Teigen – z 2018 roku, gdy po ciąży miała na sobie pieluchę – otrzymało ponad 2 miliony reakcji.
Wniosek? Na Instagramie jest miejsce i na radość, i na smutek. Internauci chcą prawdy i szczerości, mają dość kadzenia i retuszy. Chcą zobaczyć w internecie, że nie tylko oni, "maluczcy", cierpią i mają gorsze dni. Że nie tylko oni mają problem z cerą, wagą, dziećmi, zdrowiem. Chcą usłyszeć o bolesnych problemach od swoich idoli, które mają świetną platformę, żeby o nich mówić.
Oczywiście celebryci mają prawo do prywatności i pozostawiania pewnych elementów swojego życia dla siebie, jednak – jako osoby publiczne – mają też obowiązek mówienia o tym, co niekoniecznie jest miłe. Chociażby po to, żeby pomagać innym. Kilka zdań Blanki Lipińskiej o bólu po nieudanym związku mogłoby dodać otuchy tysiącom kobiety, które obecnie są w takiej sytuacji.
I dodało, bo Lipińska zdecydowała się na krótki post dotyczący rozstania. "Ból jest rzeczą względną... To, co jednego zabije, innego draśnie" – napisała na Instagramie (podziękowała również fankom za wsparcie). Pod postem kobiety jednoczą się i dodają jej otuchy, a sama Lipińska z pewnością czuje, że nie jest sama. Tylko tyle i aż tyle. Bo bólu nie trzeba się bać.