Ci, którzy liczą na to, że w "Don Stanislao. Postscriptum" usłyszą, jak kard. Stanisław Dziwisz choć częściowo odniesie się przed kamerą do zarzutów tuszowania przemocy seksualnej kleru i brania łapówek, srogo się zawiodą. Kontynuację głośnego reportażu TVN24 warto jednak obejrzeć – pokazuje on, że hierarchowie tacy jak Dziwisz są wytworem patologicznego systemu.
"Niezależna komisja" to zwrot odmieniany przez wszystkie przypadki po tym, jak dwa tygodnie temu ukazał się materiał Marcina Gutowskiego. Mimo wielu próśb "jego ekscelencja" Stanisław Dziwisz nie ustosunkował się do żadnego z ponad 30 pytań o ukrywanie procederu krzywdzenia dzieci i wymuszania pieniędzy za dostęp do Jana Pawła II. "Niezależna komisja" miałaby pomóc uzyskać odpowiedzi na te pytania.
Polska czy Watykan?
Tu jednak pojawia się duży problem, na który zwraca udział jeden z występujących w dokumencie mężczyzn, były dominikanin Thomas Doyle: czyja komisja? Polska czy watykańska, jak chce tego przewodniczący episkopatu abp Stanisław Gądecki?
Bo jeśli przywódcy kościelni będą sami dochodzić do prawdy o samych sobie, to istnieje poważne ryzyko, że nigdy tam nie dotrą. Jeśli zaś komisja ma być polska, to jej członkinie i członkowie nie będą mieli dostępu dokumentów, które są w watykańskich archiwach.
Mówiąc krótko: z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że komisja kościelna będzie kryła Dziwisza, a komisja świecka nie będzie miała na czym pracować.
Na marginesie jest ten drobny szczegół, że nawet komisja państwowa mogłaby być żartem, a nie organem powołanym do wyjaśnienia czegokolwiek. Wystarczy spojrzeć na komisję antypedofilską, którą PiS z ociąganiem skompletował po demaskatorskich filmach braci Sekielskich. I oczywiście dodał do niej Ordo Iuris.
Na tym polega watykańska tragedia przedstawiona w 30–minutowej kontynuacji "Don Stanislao". Kościół za mocno trzyma Państwo w lepkim uścisku, by ściganie przestępczości na szczytach kościelnej władzy było możliwe. Biskupi to już nawet nie jest lepszy sort, lecz nad–Polacy. Nie odpowiedzą jak każdy inny obywatel za swoje czyny. Praktycznie są nietykalni.
Widać to choćby po tym, jak Dziwisz reaguje na pierwszą część reportażu. Proszony tygodniami i w bardzo grzeczny (aż zbyt grzeczny) sposób o rozmowę, jest ponad to.
Po emisji wydaje standardowe oświadczenie dla polskich mediów, z którego po wyżęciu wodolejstwa nie zostaje nic, a zamiast tego wypowiada się dla włoskiej agencji ANSA, by trafić ze swoim przekazem do Watykanu. A w nim kategorycznie zaprzecza, by brał łapówki.
Dealer papieża (i przysług)
Okazuje się jednak – to nowe fakty przedstawione w "Don Stanislao. Postscriptum" – że po premierze reportażu do TVN24 zgłosiły się dziesiątki osób, które twierdzą, że kard. Stanisław Dziwisz wymuszał pieniądze za załatwianie różnych rzeczy. Redakcja właśnie weryfikuje te sygnały, jednak samo to, jak jest ich dużo, daje do myślenia.
To jest ten moment, gdy widz nie związany emocjonalnie z PiS może sobie zadać pytanie, czy pochówek prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu wynikał z odruchu serca kardynała czy był zwykłą transakcją. A jeśli to drugie, to kto i ile zapłacił.
Sporo w materiale o Dziwiszu jest mowy o tym, że Watykan jako monarchia absolutna jest bardzo podatny na wszelkiego rodzaju patologię. Oczywiście to słowo nie pada, ale jasne jest, że zdegenerowany dwór Jana Pawła II mógł liczyć na bezkarność.
Tu duży plus dla dziennikarza, który nie daje się wkręcić w narrację, że biedny, niedołężny pod koniec życia papież był marionetką swoich podwładnych. Słusznie zwraca uwagę na to, że to nie zwalnia głowy Watykanu z odpowiedzialności, a tuszowanie gwałcenia dzieci przez kler ma znacznie dłuższą historię niż te kilka ostatnich lat życia Jana Pawła II.
Bezwzględni politycy
"Don Stanislao. Postscriptum" pokazuje, że kard. Stanisław Dziwisz przewidująco kazał usuwać swoje nazwisko z niewygodnych dokumentów. Odpada więc kolejna narracja osób usprawiedliwiających hierarchów (część z nich to dziennikarze), które z biskupów – cynicznych polityków kościelnych na najwyższym szczeblu – robią dzieci we mgle.
Dziwisz dobrze wiedział co robi, gdy wyświadczał przysługi przestępcy seksualnemu kard. Theodorowi McCarrickowi.
Świadomy swoich czynów jest także zakonnik Tadeusz Rydzyk, który w reakcji na medialne doniesienia o Dziwiszu utyskuje, że takie "sprawy załatwia się w domu, w rodzinie”. Materiał Gutowskiego pokazuje, że to już nawet nie jest rodzina dysfunkcyjna, ale patologiczna. A Dziwisz to tylko jeden z wielu niby dobrotliwych, ale przerażających wujków.