Moda na obcojęzyczne wstawki w języku polskim nie przemija. Najpopularniejsze są angielskie. Powszechny jest make up, shopping, lunch czy reaserch. Dla jednych to żenada, zaśmiecanie języka, a dla innych, przejaw współczesności i dowód znajomości angielskiego. Taką znajomością pochwalił się dziś Jacek Kurski, który wspomniał o "window of opportunity. Elokwencja czy snobizm?
Z językami obcymi radzą sobie coraz lepiej również nasi politycy. Znajomością angielskiego wykazał się Jacek Kurski. Polityk Solidarnej Polski stwierdził w poranku RMF FM, że kandydat PiS na premiera będzie "no name'em" lub co najmniej sfrustrowanym "outsiderem". Kurski wspominał również organizowany przez jego partię "event" pod Sejmem i mówił, że najwyższa pora, żeby ludzie poczuli, że jest jakieś "window of opportunity".
W sumie tylko się cieszyć, że nasz eurodeputowany zna angielski. Pytanie tylko, czy dumnie wtrącane pojedyncze, obcobrzmiące słowa i zwroty nie wypadają przypadkiem komicznie. Tym bardziej jeśli w jednej, krótkiej rozmowie pojawiają się aż cztery.
Polityczny snobizm
Większość słów angielski można oczywiście przetłumaczyć na polski. Zresztą sam Kurski wyjaśnił na antenie, że "window of opportunity" to "okno możliwości". Prof. Włodzimierz Gruszczyński, językoznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej uważa, że stosowanie angielskich wtrąceń to niewątpliwie moda. – To moda związana ze snobizmem. Jako społeczeństwo zrobiliśmy duże postępy w nauce angielskiego, ale nie na tyle duże, żeby wszyscy ten język rozumieli. Dla bardzo dużej grupy słowa i zwroty angielskie są nadal barierą nie do pokonania – podkreśla prof. Gruszczyński.
Największą trudność z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości językowej mają przede wszystkim ludzie starsi. – Te słowa zarówno dźwiękowo, jak i w piśmie są dla nich obce, nieznane. Dezorientują ich. Nie tylko ich nie rozumieją, ale czują również, że są obce – wyjaśnia dr Ewa Rudnicka, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
Według niej największą skłonność do wtrąceń angielskich mają osoby, które na co dzień z tym językiem obcują. – Jeśli ktoś codziennie obcuje z jakimś językiem obcym, jeździ w delegacje, to takie zapożyczenia łatwiej mu się nasuwają. Ale zależy to oczywiście również od tego, czy ktoś lubi je stosować – podkreśla dr Rudnicka i przyznaje, że nie można tu wykluczyć czynników snobistycznych i chęci "pokazania się".
Co do powodów używania obcobrzmiących zwrotów i słów przez polityków czy rzeczników prasowych, wątpliwości nie ma prof. Włodzimierz Gruszczyński. – Jest to zupełnie niepotrzebne i irytujące. To podnoszenie własnego ego, żeby nie powiedzieć, że to leczenie kompleksów: "O ja jestem światowcem. Bywam na salonach" – stwierdza językoznawca z SWPS. Jego zdaniem, największą szkodę przynoszą właśnie osoby, które używają takich zwrotów występując publicznie.
– Używanie obcobrzmiących wtrąceń w języku pisanym czy w wystąpieniach publicznych jest szkodliwe – potwierdza dr Rudnicka. Jej zdaniem, powinniśmy szukać polskich sformułowań, bo zastępowanie polskich wyrazów obcymi wchodzi w krew.
Jak je zastąpić
Według miłośników angielskich zwrotów problemem jest brak analogicznych zwrotów w języku polskim. Potwierdzają to językoznawcy.
– W polskim języku nadal nie ma np. odpowiedników do "think tank" i dlatego używamy "think tank". Nie piętnuję tego, mimo, że jako językoznawca powinnam stać na straży polszczyzny. Są jednak uzasadnione sytuacje, w których można użyć obcojęzycznych zwrotów – to brak odpowiedników i szybkość komunikacji – wymienia dr Ewa Rudnicka.
W opinii ekspertów zapożyczenia są rzadko kiedy tak naprawdę potrzebne. – Mogę usprawiedliwić specjalistę z wąskiej dziedziny np. informatycznej czy technologicznej, gdzie nawet specjaliści mają bardzo często trudność z przetłumaczeniem jakiegoś fachowego zwrotu czy nazwy. Z czasem zresztą te zwroty bardzo często są tłumaczone – podkreśla prof. Gruszczyński.
A jeśli nawet nie zostają przetłumaczone, zostają spolszczone, co zdaniem językoznawców, nie wpływa szkodliwie na nasz język. – Liczba zapożyczeń w językach eksperckich będzie się zwiększać. Nie bylibyśmy językowo wydolni, żeby wymyślać polskie nazwy dla tych wszystkich gadżetów i nowinek technologicznych. Adaptacja i spolszczanie ich nazw jest racjonalne – uważa dr Rudnicka.
Angielski czyni cuda?
I tak przestaje nas razić lunch, make up, meeting, glamour. Tę skłonność wykorzystują wydawcy książek, magazynów, producenci kosmetyków czy programów rozrywkowych, których nazwy czy tytuły zawierają słowa lub są w całości w języku angielskim. "You can dance" czy "Must be the music" można przecież przetłumaczyć na język polski, ale nikt tego nie zrobił. Stacje tłumaczą, że są to polskie wersje zagranicznych produkcji, dlatego tytuły przechodzą automatycznie.
– Obce tytuły programów są rażące. Nie potrafimy znaleźć własnej formuły i kopiujemy obce wzorce. Moglibyśmy zachować chociaż polskie pozory językowe. Tym bardziej, że są to tytuły, które można przetłumaczyć – podkreśla dr Rudnicka.
Tak samo uważa językoznawca z SWPS. – To jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Nie przemawia do mnie argument, że jest to warunek licencji komercyjnej. Wiele lat mieszkałem zagranicą i wiem, że jeśli się chce, żeby w przestrzeni publicznej było coś w języku ojczystym, da się to osiągnąć – mówi prof. Gruszczyński i dodaje: – To raczej wiara nadawców telewizyjnych, że angielski czyni cuda. To już nie te czasy. To działało w 89, 90 czy 91 roku.
Język młodych
Zdaniem ekspertów, mamy skłonność do identyfikowania się z kulturą Zachodu, a to rzutuje na nasz język. – Zakładamy, że znajomość języka i jego wykorzystywanie włącza nas w ten krąg zachodniej kultury – uważa dr Rudnicka.
Językoznawca zwraca uwagę, że w historii języka były już takie fascynacje językowe. – Mieliśmy zapożyczenia łacińskie, później francuskie. Uchodziły za przejaw elokwencji i obycia. Teraz kolej na anglicyzmy. Póki co, patrzymy na nie negatywnie i nieufnie, ale za 50 lat, kiedy przeminie moda, spojrzymy inaczej. Może tak, jak dziś na zwroty łacińskie, które wspominamy z nutką pewnej tęsknoty – stwierdza dr Rudnicka.
Używanie angielskich wtrąceń ma znacznie mniejszą szkodliwość w przypadku młodzieży i dzieci, które traktują je jako coś modnego, czy używając zwrotów angielskich, jako "cool" i "trendy". – Jak dzieciaki używają angielskich słów, slangu czy fraz i zwrotów z piosenek czy filmów nie jest to tak niebezpieczne dla naszego języka. Dzisiaj jest, jutro tego nie będzie. Za mojej młodości wszyscy zamiast przepraszam mówili "pardon", zamiast cześć "ciao". Dziś już nie ma po tym śladu, a jak wspominam o tym moim studentom, wybuchają śmiechem – mówi prof. Gruszczyński. – Moda językowa przemija, jak każda inna – dodaje.
Reklama.
Jacek Kurski
w RMF FM
Ludzie muszą poczuć, że jest jakiś "window of opportunity", że jest jakaś nadzieja, że pojawia się jakieś nazwisko i tym pierwszym, które pojawia się od pięciu lat w kontekście kandydata na premiera, i nie jest Donaldem Tuskiem, jest Tadeusz Cymański. CZYTAJ WIĘCEJ
dr Ewa Rudnicka
językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego
Używanie obcobrzmiących wtrąceń w języku pisanym czy w wystąpieniach publicznych jest szkodliwe. Powinniśmy szukać polskich sformułowań. Faktem jest, że zastępowanie polskich wyrazów obcymi wchodzi w krew. Poza tym, jak stosujemy ich za dużo i za często to wychodzi to brzydko.