– Jeżeli dojdzie do kolejnego twardego lockdownu, to mamy dwie opcje. Albo tu i teraz godzimy się na wielki kryzys – to już będzie prawdziwa fala upadłości i wzrost bezrobocia – albo wydajemy setki miliardów złotych na kolejne tarcze antykryzysowe, ale to wiąże się prawie na pewno z istotnym wzrostem podaży pieniądza – mówi #TYLKONATEMAT Marek Zuber.
Z ekonomistą i analitykiem rynków finansowych rozmawiamy tym, jak naprawdę wygląda dziś sytuacja polskich przedsiębiorców. Marek Zuber wskazuje dane gospodarcze, które są powodem do optymizmu, ale podkreśla także zagrożenia – przede wszystkim te wynikające z niskiego poziomu wyszczepienia Polaków sposób prowadzenia polityki finansowej państwa.
Czego z najnowszych wskaźników gospodarczych dowiadujemy się o postpandemicznej kondycji polskiej gospodarki?
Marek Zuber: Od trzeciego kwartału 2020 roku nasza gospodarka zaczęła wydobywać się z pandemicznego załamania, które obserwowaliśmy w drugim kwartale ubiegłego roku. Głównym czynnikiem, który nas wyciąga z kłopotów gospodarczych jest eksport. A wynika to z faktu, iż w sporej części świata – przede wszystkim w Azji – kolejna fala pandemii koronawirusa albo nie była zauważalna, albo przynajmniej nie wiązała się z surowymi restrykcjami wyhamowującymi handel. Z jednej strony rósł popyt wewnętrzny, z drugiej nie było już poważnych ograniczeń w wymianie handlowej.
Tak, mówimy o Azji – w szczególności o Chinach – gdyż niewłaściwe jest już przekonanie, że decydujące dla kondycji globalnej gospodarki jest tylko to, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Najnowsze analizy pokazują, że pozycja Pekinu jest już na tyle silna, że jeśli w Chinach jest źle, to co najmniej zadyszkę odczuwa praktycznie cała reszta świata. Konsumenci chińscy i ich potencjał zakupowy, stanowią już potężna siłę. Jeśli z kolei tam sytuacja zaczyna być dobra, cały świat również radzi sobie lepiej.
Najjaśniejszym tego przykładem są choćby fantastyczne wyniki sprzedaży baterii do samochodów elektrycznych. Mało kto wie, że największa na świecie fabryka takich baterii zlokalizowana jest właśnie w Polsce. Warto to podkreślić – szczególnie w kontekście tego, co o inwestorach zagranicznych słyszeliśmy w ostatnich latach, w tym z ust samego premiera Mateusza Morawieckiego.
A jaką rolę odgrywa w tym wszystkim osłabienie złotego?
Szczególnie osoby związane z obecnie rządzącymi lubią na to wskazywać, ale osłabienia złotego nie warto przeceniać. To naprawdę nie ma większego znaczenia dla naszej aktualnej kondycji gospodarczej. Mówię to w kontekście interwencji walutowych dokonywanych pod koniec 2020 roku przez Narodowy Bank Polski.
Maksymalnie dwudziestogroszowe osłabienie spowodowane tymi działaniami mogło mieć wpływ w jakichś pojedynczych przypadkach, ale z pewnością strategicznie nie miało istotnego znaczenia dla polskiego eksportu. Dzięki eksportowi dynamika produkcji przemysłowej wróciła do poziomu sprzed pandemii już w drugiej połowie 2020 roku. Prawdopodobnie w czerwcu 2021 odrobiliśmy straty covidowe w tym względzie.
Zdecydowanie gorzej było z konsumpcją. W ubiegłym roku mieliśmy tylko kilka miesięcy na plusie, gdy w trzecim kwartale sytuacja epidemiczna zaczęła ulegać znaczącej poprawie. Potem przyszła nowa fala i dynamika konsumpcji znów była ujemna. Tak naprawdę dopiero w drugim kwartale tego roku sytuacja zaczęła się istotnie poprawiać.
Wcześniej ludzie bali się utraty pracy, nie wiedzieli tak do końca jak zadziała na przykład tarcza finansowa w tym względzie. Albo bali się zachorowania na COVID-19. To nie jest dobra atmosfera do robienia zakupów… Tak czy inaczej, jeśli sytuacja w eksporcie będzie dobra – a zakładam, że tak się stanie pomimo pewnych problemów związanych choćby z brakiem komponentów – to kluczem do przekroczenia 5 proc. wzrostu PKB w tym roku będzie właśnie konsumpcja.
Trochę lepiej powinno być także w kwestii inwestycji prywatnych. Choć cudów tu nie oczekuje. Oczywiście zeszły rok był fatalny z powodu pandemii. Ale wcześniej obserwowaliśmy tu potężne problemy głównie ze względu na załamanie stabilności otoczenia gospodarczego i problemy z pracownikami. Nic istotnie pozytywnego w tych kwestiach z punktu widzenia przedsiębiorców się obecnie nie dzieje.
Mówimy cały czas o skali makro, a jak ocenia pan sytuację tzw. zwykłych przedsiębiorców?
W skali mikro sytuacja jest bardzo zróżnicowana. Wspomniane wcześniej wychodzenie z zapaści dotyczy przede wszystkim tych przedsiębiorców, których profil działalności w jakiś sposób powiązany jest z eksportem. Ludzie współpracujący z wielkimi eksporterami z pewnością mogą odetchnąć.
W szczególnie dobrym położeniu są firmy kooperujące z branżą automotive. Tu jednak znów wracamy do roli inwestycji zagranicznych… Ponownie zwracam uwagę na sukces w produkcji baterii, co stało się za sprawą inwestycji jednego z koreańskich koncernów. Większość małych i średnich przedsiębiorców na taką intratną współpracę nie ma jednak szans.
Wielu z nich bazuje przecież na bezpośrednich relacjach z konsumentami. Co prawda teraz konsumpcja rośnie, ale nie wiemy, czy trwale. Zbliża się przecież kolejna fala zachorowań. Nastroje konsumentów są wciąż kiepskie, choć oczywiście dużo lepsze, niż pod koniec 2020. Tak czy inaczej obraz polskiej gospodarki w skali mikro wygląda dużo gorzej.
O które sektory powinniśmy się zatem najmocniej martwić?
Absolutnie najgorsza jest wciąż kondycja branży eventowej, gastronomii, hotelarstwa i całej szeroko pojętej turystyki. Błędem jest myślenie, że pandemia to tylko problem restauracji i hoteli. Ucierpiały przecież także firmy z tego typu obiektami współpracujące.
Optymizmem nie napawają informacje z początku tego roku, według których wniosków o upadłość – na przykład w postępowaniu sanacyjnym czy układowym – jest znacznie więcej niż zwykle. Oczywiście cześć tych spraw zapewne jest przerzucona z poprzedniego roku, bo upadające już wcześniej firmy posiłkowały się jeszcze środkami z tarcz. Inna część spłynęła dopiero teraz ze względu na problem z dotarciem do sądów w okresie lockdownu.
Nie ma jednak wątpliwości, że dla bardzo, bardzo wielu najmniejszych przedsiębiorstw to wciąż jest okres niesamowicie trudny. Radziłbym więc wszystkim powściągnąć hurraoptymistyczne oceny sytuacji gospodarczej.
Także dlatego, że przedsiębiorcy powinni liczyć się z tym, iż ponownie dotkną ich obostrzenia…?
No właśnie. Oczywiście w lecie poprawiła się sytuacja wielu hoteli czy restauracji. Ale nie wiemy, czy znowu nie dojdzie do ograniczania ich działalności. Poza tym wiele firm wciąż liże rany spowodowane w ostatnich kwartałach. Niestety mamy już zapowiedzi ministra zdrowia w sprawie uderzenia w Polskę kolejnej fali pandemii. Wszystko wskazuje na to, że ona w naszym kraju pojawi się najpóźniej we wrześniu. Każdy przedsiębiorca musi być więc przygotowany na powrót ograniczeń.
W lepszej sytuacji są oczywiście eksporterzy i ich partnerzy, choć wiadomo, że nowe mutacje pojawiają się w różnych częściach świata…Zdajemy sobie sprawę także z innych zagrożeń. Po świetnych wynikach ostatnich kwartałów Bank Centralny Chin obawia się teraz spowolnienia największej gospodarki Azji i dlatego w ostatnich dniach zmniejszył poziom rezerw obowiązkowych dla banków.
Oczywiście kluczowy pozostaje jednak COVID-19. Obawy o kolejny atak pandemii na razie nie powodują większych zmian w podejściu do funkcjonowania gospodarek, ale może być różnie. Pamiętamy niedawne obawy Japonii w sprawie organizacji igrzysk olimpijskich w Tokio. Rozważano ich odwołanie nawet tuż przed ceremonią otwarcia.
Polska gospodarka przetrwałaby kolejny twardy lockdown?
Jeżeli miałaby to wyglądać tak, jak na początku pandemii lub na przełomie 2020 i 2021 roku, to byłby dramat! Nie jesteśmy w stanie wygenerować kolejnych 300 mld zł na pomoc dla zamrożonych sektorów.
Między bajki można włożyć opowieści pewnych ekonomistów i polityków, którzy twierdzą, że możemy sobie dowolnie pożyczać pieniądze. Nie jesteśmy Niemcami, ani nie jesteśmy Stanami Zjednoczonymi, żeby skutki kolejnego twardego lockdownu pokryć bez poważniejszych konsekwencji z olbrzymiej emisji obligacji.
Może być tak, że jedyną opcją finansowania kolejnych tarcz będzie wydrukowanie dodatkowych pieniędzy. A to jest coś, co ekonomistę z takim tradycyjnym podejściem do finansów publicznych co najmniej martwi. Choć trzeba przyznać, że to nie jest problem jedynie Polski. Dzisiaj zakup długów przez banki centralne stał się pewnym standardem. Mamy jednak przykłady takich krajów, które już teraz przygotowują się do ograniczania tego procesu – tak czyni amerykański Fed.
W tej drugiej opcji przetrwamy sam lockdown, ale problemy wrócą do nas za rok czy dwa lata. Wówczas konieczne będzie gwałtowne podwyższanie stóp procentowych, by zbić wielką inflację.
Rząd ma rozważać wybór między lockdownem dla niezaszczepionych a lockdownem regionalno-sektorowym. Która opcja łagodniej obeszłaby się z gospodarką?
Dobre pytanie. W pierwszym przypadku jak rozumiem oznaczałoby to ograniczenia dla niezaszczepionych. Pytanie tylko, czy byłby to wystarczający argument dla tych, którzy się teraz nie szczepią, żeby jednak przyjąć szczepionkę. A jeśli nie, to i tak będziemy mieli np. spadek konsumpcji.
Wydaje się zatem, że jedynym wyjściem jest lockdown regionalno-sektorowy. Wtedy jesteśmy w stanie ograniczyć pomoc państwa do tych grup, które ten nowy lockdown bezpośrednio dotyka. To również wymagałoby kilkudziesięciu miliardów złotych, ale takie wydatki jeszcze można sobie wyobrazić.
Bez wątpienia rządzący powinni także poczynić wysiłki, by jednak kolejna fala pandemii była słabsza i nie wymagała wielkich lockdownów. Tymczasem dziś dostrzega się pewną niechęć w sprawie rozwiązania problemu z tymi, którzy jeszcze się nie zaszczepili, a ruch antyszczepionkowy wzrasta w siłę. To nam raczej dobrze na przyszłość nie wróży…Choć, znowu uczciwie mówiąc, ten problem nie dotyczy tylko Polski.
Nie jestem lekarzem, ale bazuje na zdaniu zdecydowanej większości naukowców epidemiologów, czy wirusologów. Z punktu widzenia ekonomisty wiadomo, że brak działań ograniczających przenoszenie się wirusa będzie powodowało kolejne fale i kolejne problemy społeczno-ekonomiczne.
Nie ma pan wrażenia, że polski KPO i ściśle z nim powiązany Polski Ład są napisane tak, jakby kolejne fale pandemii nigdy nie miały nadejść?
Ależ oczywiście, że tak. Co więcej, wszystkie krajowe plany odbudowy są sformułowane tak, jakby pandemia COVID-19 była problemem całkowicie rozwiązanym. Ale to charakteryzuje w ogóle cały europejski Fundusz Odbudowy. W pewnym sensie on bazuje na takim założeniu.
Gdyby nawet polski rząd chciał przyjąć inne założenie, nie miał na to szans – trzeba było KPO sformułować w taki, a nie inny sposób, aby dostać pieniądze. Pomysłodawcy Funduszu zakładali, że najgorsze już z nami. Dołek juz był, a teraz z tego dołka trzeba się wydobyć. Ale mądrze, o czym za chwilę.
Inna sprawa – która w mediach jakoś niespecjalnie się rozniosła – że Polska już jedną wersję KPO przedstawiła, ale nie została ona przez Komisję Europejską przyjęta. Teraz wysłano wersję mocno poprawioną i czekamy.
Pewien problem z KPO i Polskim Ładem jest jednak nie tylko w tym, że oba te plany zakładają, iż pandemia już nigdy w nas nie uderzy z taką siła. Otóż wbrew nazwie programy oparte na Funduszu Odbudowy, paradoksalnie nie zakładają bezpośredniej odbudowy tego, co zniszczył koronawirus. A w każdym razie nie na tym się koncentrują.
Te pieniądze w zdecydowanej większości bezpośrednio nie są przeznaczone na pomoc dla tych, którzy ucierpieli w czasie kryzysu. One mają być przeznaczone na przestawienie gospodarki europejskiej na inne tory, głównie poprzez transformację ekologiczną czy rozwój nowych technologii. To więc sprawia, że nawet jeśli pandemia jeszcze kilka razy w nas uderzy, głównych założeń tych planów nie ma sensu zmieniać, bo dotyczą przyszłości i wyzwań niezależnych od pandemii.
Czy na scenie politycznej dostrzega pan kogoś, kto przedstawia sensowny plan pomocy tym, którzy potrzebują jej tu i teraz?
Niestety nie. Główna partia opozycyjna przechodzi transformację przywództwa, więc pewnie w ich przypadku jeszcze trochę poczekamy na jakiś bardziej szczegółowy program. Donald Tusk co prawda przedstawił pierwsze postulaty, ale jedynie hasłowo. Nie mamy szczegółów spisanych na papierze.
Jeśli natomiast chodzi o partię rządzącą, to mamy przedstawiony na 120 stronach Polski Ład, ale nawet z tego, mówię oczywiście o dobrze opisanych konkretach, niewiele się dowiadujemy. Ale jeden z kilku pewników to uderzenie w tych, którzy są najbardziej przedsiębiorczy i aktywni – na przykład poprzez zmianę sposobu rozliczania składki zdrowotnej. Moim zdaniem to nie jest kierunek, w jakim Polska powinna teraz zmierzać.
Popyt z Azji kierowany był także do Europy. A jeśli do Europy to przede wszystkim do Niemiec – to wielki partner handlowy choćby dla Chin. A to jest z kolei nasz główny partner eksportowy. Potem systematycznie poprawiała się także sytuacja w Europie. Jednak koniec roku znowu był gorszy na Starym Kontynencie. Lockdown dał się wszystkim we znaki.
Warto przy okazji podkreślić, że dwie trzecie polskiego eksportu to efekty pracy zlokalizowanych w Polsce fabryk. I nie ma co ukrywać, w dużej mierze są to fabryki należące do podmiotów zagranicznych. Czyli będące efektem inwestycji zagranicznych. To one w dużej mierze wyciągały i dalej wyciągają nas z kłopotów...
Proszę sobie wyobrazić na przykład taką pralnię, która ma kilku stałych klientów, ale wszyscy to… hotele i lokale gastronomiczne. I co ona miała zrobić? To był zresztą wielki problem tarczy uruchomionej jesienią, gdy wśród kodów PKD uprawniających do otrzymania pomocy nie ujęto wielu działalności gospodarczych, które pandemia po prostu wyniszczała. Pomijam już zwlekanie z uruchomieniem pomocy...
No ale wracając na polskie poletko… Jeżeli dojdzie do kolejnego twardego lockdownu, to mamy dwie opcje. Albo tu i teraz godzimy się na wielki kryzys – to już będzie prawdziwa fala upadłości i wzrost bezrobocia – albo wydajemy setki miliardów złotych na kolejne tarcze antykryzysowe, ale to wiąże się prawie na pewno z istotnym wzrostem podaży pieniądza...