193 – tyle dni potrzebowała posłanka Monika Pawłowska, by z opozycyjnej Lewicy trafić do rządzącego Prawa i Sprawiedliwości. Po drodze zaliczyła krótką przygodę z Porozumieniem Jarosława Gowina. Niedawna uczestniczka Strajku Kobiet dziś na stojąco bije brawo premierowi Morawieckiemu. Jak doszło do tego szokującego transferu i czy można go było przewidzieć? Co spotkało Pawłowską po tej radykalnej wolcie?
– Znaki ostrzegawcze? Cóż, teraz je dostrzegam. Pewne rzeczy widać dopiero po czasie – mówi naTemat osoba ze ścisłego kierownictwa Nowej Lewicy. O tym, że posłanka Monika Pawłowskaodchodzi z klubu, dowiedziała się jak wszyscy – z Twittera. To była niedziela, 21 marca 2021 roku. Wielu nie chciało uwierzyć, jednak było kilka osób, które nie zdziwiły się woltą Pawłowskiej. Dlaczego?
"Monika Pawłowska? Lubiłem ją"
Rozmawiamy z wieloletnim działaczem SLD z regionu lubelskiego. To tam urodzona w 1983 roku Monika Pawłowska stawiała pierwsze polityczne kroki. Równolegle prowadziła sklep z używanymi ubraniami.
– Lubiłem ją. To była fajna dziewczyna. Dobrze się z nią współpracowało, można było pogadać – wspomina mężczyzna.
To właśnie Sojusz Lewicy Demokratycznej był jej pierwszą partią. Pawłowska kierowała biurem poselskim Stanisławy Prządki, która czterokrotnie zasiadała w Sejmie. Dzisiejsza członkini klubu PiS nie znalazła się tam przypadkiem: Prządka to ciotka Pawłowskiej.
– To Prządka rekomendowała by przyjąć ją do partii. Nie widzieliśmy powodu, by odmówić – relacjonuje lokalny polityk.
Ostrzeżenia
Inna działaczka lewicy z regionu nie zapałała sympatią do Pawłowskiej.
– Wszystko szło dobrze, póki SLD był w Sejmie, póki były frukta. Pawłowska zakręciła się wokół lubelskiego Forum Równych Szans i Praw Kobiet, została wiceprzewodniczącą. Bardzo jej zależało na stanowisku. Aż przyszły wybory w 2015 roku: SLD wypadło z parlamentu. Wtedy Pawłowska zniknęła. Wróciła kilka lat później razem z Wiosną jako koordynatorka regionalna nowej partii. Ale ja już wiedziałam, z kim mam do czynienia. Ostrzegałam, że jest obrotowa, że dla władzy podepcze wszystkich i wszystko. Nie słuchali.
Doświadczony działacz SLD przypomina sobie, że z czasem na wizerunku lubianej koleżanki pojawiły się rysy. Do dziś pamięta swoje zdziwienie, gdy Pawłowska zamachała rekomendacją od władz wojewódzkich, by walczyć o jedynkę na liście w wyborach lokalnych. Jedynkę dostała, mandatu nie zdobyła.
– Gdy SLD nie było na topie, to się oddaliła, bo myślała chyba, że od razu zdobędzie radnych, etaty, pozycje. A na to trzeba cierpliwości i pracy. Trzeba umieć przyjmować porażki. A ona tego nie potrafi – ocenia polityk SLD.
Jeden z byłych asystentów Moniki Pawłowskiej, który w 2019 roku pracował w jej sztabie wyborczym, wspomina że już wtedy kilka osób z Lubelszczyzny ostrzegało go przed szefową.
– Mówili, bym nie wiązał z nią politycznej przyszłości, że nie jest wiarygodna i prędzej czy później zdradzi. Ale nie szły za tym żadne konkretne przykłady, więc myślałem że to tylko jakieś lokalne wojenki – relacjonuje młody mężczyzna. – Lubiłem i ceniłem Monikę: zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Nie chciałem w to wierzyć – wspomina.
Parlamentarzystka Nowej Lewicy wraca pamięcią do wyborów do Sejmu. – Poseł Jacek Czerniak powtarzał, że trzeba na nią uważać. Wtedy myśleliśmy, że ta niechęć to kwestia tego, że oboje są z jednego miasta i rywalizują o wpływy w regionie. Nie zastanawialiśmy się nad tym specjalnie – mówi polityczka.
Oczarowanie
Inny poseł Nowej Lewicy nie ukrywa, że był pod wrażeniem ogromu wysiłku, jaki Monika Pawłowska włożyła w swoją kampanię wyborczą do Sejmu. – Weszła w to na 100 proc. Poświęciła swój czas, pieniądze, środki. Zapie***ała od rana do wieczora. Jak robot. Wynik Lewicy w regionie to w dużej mierze jej zasługa – wspomina.
Prominentna parlamentarzystka NL Pawłowską poznała bliżej dopiero w Sejmie.
– Potrafiła oczarować, uwieść. Ma umiejętność robienia dobrego pierwszego wrażenia – ocenia kobieta. Tym, co od razu dało się zauważyć – przekonuje – było to, że Monika Pawłowska szybko skraca dystans.
– Czasami za bardzo i za szybko. Potrafiła w środku dnia przyjść do Sejmu z butelką wina i zapytać, czy pijemy – wspomina posłanka.
Do dziś pamięta swoje zdumienie.
– Takie rzeczy, jeśli już, robi się wieczorem w hotelu sejmowym, a nie w parlamencie podczas obrad – mówi, kręcąc głową. Dodaje, że kłopotliwych sytuacji z udziałem Pawłowskiej było więcej, zawsze jednak próbowała interpretować je na jej korzyść. Przecież chce się zakolegować, nawet jeśli niezręcznie.
Inna szeregowa posłanka kontakty z Pawłowską wspomina inaczej.
– Lubiłam ją, ale ja wszystkich lubię. Była trochę oschła, ale miałam wrażenie, że na swój sposób się o mnie troszczy. Powtarzała mi na przykład, że jestem za miękka. Mówiła, że jeśli chcę się znowu dostać to Sejmu, to powinnam się utwardzić, bo polityka to brutalna, cyniczna, gra, w której zawsze trzeba się spodziewać ciosu w plecy – relacjonuje posłanka.
Po wyborach Monika Pawłowska objęła funkcję wiceprzewodniczącej klubu Lewicy. – Bardzo jej zależało na tym stanowisku – wspomina jedna z osób.
Parcie na szkło
Prawie wszystkie z kilkunastu źródeł naTemat mówią o tym, jak bardzo Pawłowskiej zależało na uwadze mediów. – Nie oszukujmy się, obecność w mediach to cel każdego polityka, ale u niej to się zmieniło w obsesję – słyszymy.
Inna osoba: – Miała potworne ciśnienie na bywanie w mediach, ale brak predyspozycji. Miała nawet teorie spiskowe, dlaczego nie przewija się w mainstreamowych mediach.
Ta sprawa była powodem regularnych spięć.
– Pawłowska miała parcie na szkło i nie próbowała tego ukrywać. Bardzo chciała chodzić do mediów, zwłaszcza do telewizji, a zaproszeń nie było. Była przekonana, że władze klubu ją wycinają. Wiele osób tłumaczyło jej, że to media na razie nie mają na nią zapotrzebowania, że musi się wyrobić. Ale pretensje miała i tak – wzrusza ramionami członkini klubu Lewicy.
Parlamentarzysta NL z drugiego końca kraju także pamięta konflikty o media. – Chciała się wybić, to zrozumiałe. Każdy chce. Ale ona chciała znacznie bardziej – ocenia.
Były asystent posłanki nigdy nie miał w tej sprawie wątpliwości. Podkreśla jednak, że na pretensjach się nie skończyło, bo Pawłowska zrobiła coś konstruktywnego.
– Zawsze przy pracy z Moniką widziałem, że ma potrzebę bycia polityczką ogólnopolską, rozpoznawalną. Po pewnym czasie zaczęła się szkolić z wystąpień publicznych. Nie była wobec siebie bezkrytyczna, wiedziała, że ma nad czym pracować. To się jej chwali – mówi.
Wolta
Jeden z posłów Lewicy dobrze pamięta dzień gdy gruchnęła wiadomość o przejściu Pawłowskiej do Gowina. – Na początku myślałem, że to jakaś pomyłka. Zadzwoniłem do niej by zapytać, co się dzieje. Odebrał jej asystent, Jędrzej Halerz, jeden z tych którzy z nią zostali. Spokojnym głosem powiedział, że nie ma mowy o żadnej pomyłce, że wszystko się zgadza. Odłożyłem słuchawkę – wspomina polityk.
Nie był jedynym, który dobijał się do Pawłowskiej, gdy dowiedział się o jej sensacyjnym transferze. Porozumienie Jarosława Gowina było wówczas w Zjednoczonej Prawicy, od 6 lat głosowało ręka w rękę z PiS. Skontaktował się z nią także cytowany wcześniej poseł podziwiający jej pracowitość.
– Obróciła to w żart, jakby to był temat do śmiechu. Byłem w szoku. Przed wyborami ona naprawdę zapie***ała na Lewicę. Ale może właśnie tak ma: gdy jest z Biedroniem, zapie***ala na Biedronia, gdy jest z Gowinem, zapie***ala na Gowina, gdy jest z Kaczyńskim, zapie***ala na Kaczyńskiego. Poglądy nie mają znaczenia, liczy się tylko władza – zastanawia się polityk.
Osoba ze ścisłego kierownictwa Nowej Lewicy wspomina moment gdy się dowiedziała:
– Szok? Nie, to była inna emocja: zażenowanie.
Zapłata
Monika Pawłowska cały czas powtarza, że do podjęcia decyzji o zmianie politycznych barw skłoniły ją własne przemyślenia i prośby wyborców. Zarzut korupcji politycznej odpiera zapewnieniami, że jej pobudki były w pełni ideowe. Zbywa pogłoski o tym, że PiS obiecał jej miejsce na liście wyborczej. W swoim okręgu z siedzibą w Chełmie Pawłowska znalazłaby się obok Jacka Sasina, którego ostro krytykowała jeszcze dwa lata wcześniej.
– O tym, że przeniosłam się w zamian za ciepłą posadkę, pierwszy raz usłyszałam po przejściu do Porozumienia. I co? Dostałam coś? Jakieś posady? Nie – zżymała się niedawno Pawłowska w rozmowie z Onetem.
Wiadomo jednak, że już od czasów przelotnego związku z rządzącym wówczas Porozumieniem, posłanka Pawłowska zaczyna się udzielać w sprawie Społecznych Inicjatyw Mieszkaniowych (SIM), które mają budować tanie mieszkania na wynajem. Polityczka objeżdża gminy ze swojego okręgu wyborczego promując projekt, za którym mają iść wielkie pieniądze. Formalnie Pawłowska nie dostaje stanowiska w żadnym ministerstwie.
naTemat udaje się ustalić, że jeden z asystentów Pawłowskiej, który przeszedł z nią polityczną metamorfozę, Adrian Stępniak, teraz pracuje z rządowej agencji KZN. To utworzony przez władzę PiS w 2017 roku Krajowy Zasób Nieruchomości.
Jak czytamy na stronie internetowej podmiotu, głównym zadaniem KZN jest "realizowanie obowiązku prowadzenia przez władze publiczne polityki sprzyjającej zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych". Jedna z witryn w samorządzie, w którym Pawłowska i Stępniak promowali SIM–y, określiła go jako eksperta w departamencie organizacyjnym KZN.
Kilka dni temu napisaliśmy więc do rządowej agendy. Chcieliśmy dowiedzieć się kiedy asystent Pawłowskiej został zatrudniony w KZN, w jakim trybie (konkurs, ogłoszenie o pracę), czy nadal tam pracuje, ile zarabia(ł). Krajowy Zasób Nieruchomości milczy.
Poseł Porozumienia Jarosława Gowina ma swoją teorię na temat modelu zaangażowania Pawłowskiej w Społeczne Inicjatywy Mieszkaniowe, w nieodległej przeszłości projekt pilotowany przez byłego wicepremiera:
– Oficjalnie Pawłowska nic nie dostanie. Nieoficjalnie nawsadza do SIM swoich ludzi, i to nie tylko z polityki, bo tych ma mało, ale przede wszystkim z biznesu. Przez ich ręce będą przechodzić gigantyczne środki. A oni nagle poczują potrzebę, by się z nią dzielić.
Ostracyzm
Burza, która wybuchła po pierwszym transferze Pawłowskiej, nie skończyła się na internecie. Posłanka Porozumienia – teraz PiS – przyjęła zasadę, że ogranicza możliwość komentowania swoich postów.
Internauci nie mogą też cytować jej ulotek wyborczych, w których miażdżąco wypowiadała się o politykach PiS – dziś jej klubowych kolegach. Pół roku po wolcie sprawa nadal budzi emocje.
Podsycił je drugi transfer: na przełomie września i października Pawłowska odeszła z opozycyjnego od niedawna Porozumienia i dołączyła do klubu PiS dumnie zapewniając, że dzięki niej władza ma sejmową większość. Wiele komentarzy wyborców nie nadaje się do cytowania. W wywiadach Pawłowska skarży się, że w zamian za patriotyzm dostała hejt.
Ale przejawy niechęci ścigają ją także w realu. – Kolega czekał na windę. Gdy okazało się, że jest w niej Pawłowska, głośno powiedział, że woli pojechać następną – relacjonuje jeden z parlamentarzystów.
Wielu członków klubu Nowej Lewicy ją ignoruje. – Nic jej nie mówię. Omijam ją wzrokiem. Jakikolwiek kontakt byłby nieprzyjemny dla obu stron – mówi naTemat jedna z posłanek.
Ale spotkać Pawłowską na sejmowym korytarzu wcale nie jest łatwo. – Od kiedy zmieniła barwy, bardzo ograniczyła przebywanie w parlamencie. Widujemy ją w sumie tylko na sali obrad. Podjeżdża pod Sejm, głosuje, odjeżdża. Wpada jak po ogień – mówi informator.
Jest jeszcze inny przykład świadczący o tym, Pawłowska zadbała, by styczność z innymi posłami ograniczyć do minimum. Kilka tygodni po przejściu do Gowina wyprowadziła się z hotelu poselskiego. – Dziwi się jej pani? – pyta retorycznie źródło.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut