Opozycja wygrywa wybory i co dalej? "Andrzej Duda będzie pierwszym, który zdradzi obóz PiS"
Karolina Lewicka
07 grudnia 2021, 14:50·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 grudnia 2021, 14:50
PiS słabnie. Druga kadencja ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego to pasmo katastrof, porażek i postępującej bezradności. Nawet łaskawe dla rządzących sondaże CBOS wskazują na poważne tąpnięcie w badaniach preferencji partyjnych: na PiS chce głosować mniej niż 30% Polaków.
Reklama.
Te wyniki tak skomentował na łamach GW dr Paweł Ruszkowski: – Po sześciu latach rządów przekroczona została psychologiczna granica oddzielająca partię trzymającą władzę od partii, która tę władzę traci.
Wyborcza porażka PiS-u za niespełna dwa lata staje się coraz bardziej prawdopodobna.
Wyobraźmy sobie, że jesienią 2023 roku wygrywa, mniejsza o to, w jakiej konfiguracji, opozycja. Po tej październikowej niedzieli wyborczej przychodzi poniedziałek, czyli polityczny THE DAY AFTER. Co się wówczas wydarzy?
Czy PiS odda włdzę
Pierwsze pytanie, na które trzeba spróbować odpowiedzieć, brzmi: czy PiS w aksamitny sposób odda władzę? – Dużo zależy od różnicy wyników między PiS-em a opozycją – mówi mi Leszek Miller – Jeśli będzie miażdżąca, to PiS-owi będzie trudniej reagować, czyli podważać wynik, ale jeśli wyniesie kilka punktów procentowych, to PiS ruszy z narracją o sfałszowanych wyborach.
PiS już raz to zrobił, po wyborach samorządowych w 2014 roku, by odwrócić uwagę wyborców od swojej kolejnej przegranej. Kaczyński z sejmowej mównicy grzmiał wtedy do PO: „Ja wiem, że was to boli, ale sfałszowaliście wybory!”.
Dowodem miał być film nagrany przez Antoniego Macierewicza, na którym widzieliśmy członków jednej z warszawskich komisji obwodowych, którzy opuścili lokal bez wywieszenia protokołu oraz… kciuk Joachima Brudzińskiego. Poseł namalował sobie na palcu krzyżyk i przekonywał, że taką metodą unieważniano głosy oddane na PiS. Jak mogłoby to wyglądać teraz?
Według byłego premiera PiS i jego środowisko, np. rodzina Radia Maryja czy kluby „Gazety Polskiej”, zaczną słać na masową skalę protesty wyborcze do Sądu Najwyższego. Każdy przypadek rzekomej nieprawidłowości będzie natychmiast nagłaśniany przez TVP. Przypomnijmy, że wyniki wyborów zatwierdza – po „reformie”, jaką PiS przeprowadził w SN – Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, na której czele stoi bliska znajoma Andrzeja Dudy, prof. Joanna Lemańska.
Miller nie wyklucza, że Izba mogłaby zdecydować o powtórce wyborów, a wtedy największe znaczenie będzie miała reakcja ulicy: czy ludzie zaprotestują, czy też ich to nie obejdzie.
Ale według byłego premiera, PiS może rozważać także inny scenariusz: – Wciąż będzie miał swojego prezydenta, a to głowa państwa desygnuje premiera. Zazwyczaj jest to osoba wskazana przez parlamentarną większość, ale wyobrażam sobie, że Andrzej Duda sprzeniewierza się temu zwyczajowi i misję sformowania rządu dostaje polityk PiS-u. Od tej pory ma dwa tygodnie na to, by zebrać głosy dla uzyskania wotum zaufania, np. przekupując lub zastraszając posłów z innych ugrupowań.
Duch sprawczy niezgody
Z wizją, którą nakreślił Miller, zgadza się wielu polityków opozycji. Przypominają, w jaki sposób odchodził z urzędu Donald Trump: zatruwając przestrzeń publiczną kłamstwami o sfałszowanych wyborach, co w rezultacie uruchomiło jego fanatycznych sympatyków i doprowadziło do bezprecedensowego ataku na Kongres.
Tyle że ostatecznie w Stanach Zjednoczonych ochronnie zadziałały instytucje, a współpracownicy prezydenta, jak chociażby Mike Pence, nie przekroczyli cienkiej, czerwonej linii. Otwarte pozostaje pytanie, czy wśród stałych bywalców Nowogrodzkiej są tacy „dorośli”, którzy będą w stanie postawić tamę Jarosławowi Kaczyńskiemu?
Bo, że to on będzie duchem sprawczym ewentualnej niezgody na przekazanie władzy zwycięzcom, nikt nie ma wątpliwości. Obawy opozycji dotyczą zresztą już etapu kampanii wyborczej, tego, że będzie ona nierównoprawna, być może także – nieuczciwa.
Opozycja niby jest świadoma tego, że potrzebni są obserwatorzy społeczni, by w dniu wyborów patrzeć władzy na ręce, ale na razie nic się w tym kierunku nie dzieje. To dwaj członkowie Towarzystwa Dziennikarskiego, Andrzej Krajewski i Krzysztof Bobiński, zaapelowali na łamach GW o stworzenie takiego ruchu społecznego. Potrzebnych jest bowiem aż około 60 tysięcy ochotników, którzy patrzyliby komisjom wyborczym na ręce, by nie dochodziło tam do „cudów na urną”.
Prof. Antoni Dudek, historyk i politolog z UKSW zwraca uwagę na jeszcze jedno zagrożenie: – PiS sięgnie po wszystkie możliwe środki, by wybory wygrać lub je tylko minimalnie przegrać. Przede wszystkim rzuci na rynek wagony kiełbasy wyborczej. A to oznacza, że opozycja przejmie państwową kasę nie tylko pustą, ale i zadłużoną. To pewnik. Nie wiemy tylko, jaka będzie wówczas skala tego długu.
Czyli, zakładając, że dzisiejsza opozycja wkracza jednak bezproblemowo do pałacu władzy, to pierwsze, co tam zastaje, to pusty skarb i kłębiący się tłum wierzycieli.
"Tego rozliczenia nie da się zrobić"
Niewątpliwie PiS boi się utraty władzy, bo opozycja zapowiada, że Zjednoczona Prawica musi odpowiedzieć za swoje dotychczasowe działania przed sądami lub Trybunałem Stanu.
– Bez rozliczenia zła, niemożliwy będzie spokój społeczny – mówił Donald Tusk we wrześniu, a kilka tygodni później ponownie zapewniał, że choć osobiście nie widzi się w roli mitycznego mściciela, to jednak nie umknie mu „żadne przestępstwo ani żadna niegodziwość” obecnego obozu władzy.
Kiedy pytam o te rozliczenia Bartłomieja Sienkiewicza, bliskiego współpracownika szefa PO, były szef MSW odpowiada mi pytaniem: – Jak można rozliczyć kogoś z ośmiu lat kłamstw politycznych albo z postępowania wątpliwego etycznie? Takiego rozliczenia nie da się zrobić, tym rozliczeniem będzie dla PiS-u przegrana w wyborach. Co innego, jeśli mówimy o sprawach, które podlegają pod kodeks karny. Tu podstawą wiarygodności jakiejkolwiek nowej władzy będzie podjęcie najpierw takich działań, które na powrót stworzą w Polsce warunki do wykonywania prawa. Popełnione przestępstwa staną się przedmiotem postępowań prokuratorskich i sądowych zaraz po tym, jak przywrócona zostanie w naszym kraju praworządność. Nie może być mowy o ludowym, ślepym odwecie. PiS ma być rozliczony na sali sądowej przez ludzi w togach.
Już teraz wiadomo, że nie będzie to proces łatwy ani krótki. Już kilka lat temu zwracał na to uwagę Jarosław Makowski, dziś szef Instytutu Obywatelskiego PO. Pisał, że „po rewolucji PiS-u ludzie będą oczekiwać chwil wytchnienia. Polacy, po marszu przez pustynię, będą się chcieli napić wody i położyć spać. Tymczasem rozpocznie się kolejny akord – sprzątanie po rewolucji”.
Już raz PO zrezygnowała z rozliczenia PiS-u
To ważny aspekt: jakie będą emocje społeczne i jak nimi zarządzić? Kiedy teraz pytam o to Makowskiego, odpowiada tak: – Nie będzie spokoju społecznego bez sprawiedliwości. Stąd wykluczam i amnestię, i amnezję. Jednocześnie konieczne jest przywrócenie przewidywalności i odpowiedzialności państwa. Czyli działamy zgodnie z prawem, a nie wolą naczelnika, działamy zgodnie z trybem, a nie „poza trybem”, profesjonalizujemy instytucje i przywracamy standardy np. w zatrudnianiu ludzi w korpusie urzędniczym. Nie może być tak, że partia wskazuje nowego dyrektora szpitala, a ten, pytany o kompetencje, odpowiada, że kiedyś dwa tygodnie w szpitalu leżał, więc się zna.
Przypomnijmy, że w 2007 roku PO zrezygnowała z rozliczenia pierwszego rządu PiS-u, choć było za co go rozliczać. Tusk uznał, że zamiast odwetu trzeba dać ludziom pozytywną emocję, czyli ruszyć z modernizacją kraju za hojnie napływające do Polski unijne fundusze.
To się sprawdziło w sferze społecznej, jak pisał wówczas prof. Paweł Śpiewak, Polacy chętnie, po dwóch latach nieustannych awantur na górze, „poszli na grilla”. Ale politycznie bezkarność PiS-u zemściła się jeszcze większą recydywą po 2015 roku, bo brak kary zdemoralizował to środowisko. Teraz opozycja zarzeka się, że nie można powtórzyć tego błędu.
Następnego dnia po wyborach zwycięska opozycja natknie się też na Pałac Prezydencki z jego lokatorem. Druga kadencja Andrzeja Dudy dobiegnie końca dopiero latem 2025 roku. A to oznacza, że przez dwa lata prezydent może blokować wszelką legislacyjną działalność rządu.
Andrzej Duda zdradzi pierwszy?
Ustawy mogą zostać zawetowane lub odesłane do Trybunału Konstytucyjnego, zwłaszcza te, które miałyby demontować poszczególne elementy reżimu PiS-u i przywracać praworządność. Zaś szanse na to, by opozycja dysponowała w Sejmie większością pozwalającą na odrzucanie wet głowy państwa, jest – przynajmniej na razie – znikoma.
Ale politycy opozycji są zgodnie przekonani, że Andrzej Duda nie będzie miał najmniejszej ochoty na odgrywanie roli ostatniego funkcjonariusza reżimu PiS. – Będzie raczej pierwszą osobą, która ten obóz zdradzi – mówi mi Michał Kamiński, wicemarszałek Senatu.
W 2025 roku Duda będzie miał raptem 53 lata i – jak słyszę od opozycji – będzie żywotnie zainteresowany spokojną przyszłością, tym, by uniknąć odpowiedzialności za swoje działania lub przynajmniej zmniejszyć jej zakres.
– Trudno mi wyobrazić sobie jakiekolwiek porozumienie z Dudą typu: ty nie przeszkadzasz, a my nie jesteśmy zbyt gorliwi w rozliczaniu cię z twojej działalności, bo to kwestia wiarygodności nowego rządu – mówi mi anonimowo polityk z kierownictwa PO.
Jednocześnie dodaje, że można potraktować prezydenta tak, jak traktuje się skruszonego członka grupy przestępczej, gdy ów zaczyna sypać swoich kamratów – zmniejszając wymiar kary.
– Wszystko rozbije się o to, na ile lojalny okaże się Andrzej Duda wobec państwa polskiego w chwili, gdy PiS będzie traciło władzę – uważa z kolei Michał Kamiński.
Pada porównanie do gen. Jaruzelskiego, który jako prezydent nie przeszkadzał rządowi Tadeusza Mazowieckiego w przeprowadzaniu Polski od systemu autorytarnego do systemu demokratycznego i od socjalizmu do kapitalizmu.
– Duda także będzie miał szansę, by odkupić swoje winy, przynajmniej częściowo, przyzwoitym zachowaniem w czasie politycznego przełomu – puentuje wicemarszałek.
A gdyby rachuby zawiodły?
Nadzieje opozycji, że Pałac przy Krakowskim Przedmieściu nie będzie dla PiS-u okopami Świętej Trójcy, są też związane z kiepskimi relacjami Dudy z Kaczyńskim. – Prezydent wie, że prezes jest nim rozczarowany, ich kontakty właściwie ustały – słyszę od Tomasza Treli z Nowej Lewicy – Kaczyński nie tylko nie będzie mógł, ale też nie będzie chciał nic Dudzie dać. A dla prezydenta liczy się jego własny interes, a nie interes ugrupowania.
A co, gdyby te rachuby jednak zawiodły? Według moich rozmówców są dwie drogi, obie nie są ani łatwe, ani korzystne dla nowych rządzących. Po pierwsze można przez dwa lata rządzić nie za pomocą ustaw, nad którymi władzę ma Duda, ale poprzez rozporządzenia.
Tyle że w ten sposób nie można załatwić wszystkich spraw, w tym tej kluczowej, przywrócenia demokratycznego porządku prawnego. Druga to impeachment, czyli próba usunięcia prezydenta z urzędu, mówił o tym w 2018 roku Rafał Trzaskowski, rok później wspominał także Robert Biedroń. Instytucji impeachmentu, znanej z systemu amerykańskiego nie ma, oczywiście, w polskiej Konstytucji, ale jest Trybunał Stanu.
By jednak postawić przed nim Andrzeja Dudę, potrzeba co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby członków Zgromadzenia Narodowego, a zatem 374 posłów i senatorów. I jest mało prawdopodobne, by aż tyle szabel było po stronie opozycji. Czyli wracamy do nadziei, że Duda nie będzie się kładł Rejtanem dla Jarosława Kaczyńskiego, tylko zacznie kalkulować dla siebie.
Cofnijmy się teraz do jesieni sprzed sześciu lat. Jest 25 października, wieczór. W sztabie PiS-u wrzawa, tłum gromko skanduje imię prezesa, milknie dopiero wtedy, gdy Kaczyński zabiera głos.
– Karnawał, jakim są wybory, się skończył. Teraz przed nami czas pracy – mówi. Nowy rząd nie zamierza zasypiać gruszek w popiele i z marszu zabiera się za sprawy najważniejsze. Najważniejsze dla partii. W ciągu raptem 74 dni od elekcji przejmuje media publiczne.
Senat pracuje nad stosowną ustawą w trybie pilnym w Sylwestra. Dzięki takiemu tempu Jacek Kurski wkracza na Woronicza już 8 stycznia i rozpoczyna czystki kadrowe, a potem – już z nowymi ludźmi – uruchamia fabrykę propagandy.
Gwarancje bezkarności i kiełbasa wyborcza
Równo miesiąc po wyborach, 25 listopada, PiS przypuszcza pierwszy z serii ataków na Trybunał Konstytucyjny: unieważnia wybór pięciu sędziów przez Sejm poprzedniej kadencji i wskazuje w ich miejsce własnych, tzw. dublerów. W grudniu zgłasza projekt ustawy, który na powrót połączy w jednym ręku – Zbigniewa Ziobry – resort sprawiedliwości i prokuraturę.
W lutym zostaje przyjęty program 500 plus, pierwsze wypłaty ruszą od kwietnia. W ciągu niespełna pół roku od wygranych wyborów PiS wyłączył trzy bezpieczniki: prokuraturę (by nie było już komu PiS za cokolwiek oskarżyć), publiczne media (by ograniczyć dostęp obywateli do prawdy) oraz TK (częściowo, bo całkowite przejęcie nastąpiło dopiero pod koniec 2016 roku, wszystko po to, by móc uchwalać prawo niezgodne z ustawą zasadniczą).
Gwarancje bezkarności połączono z uruchomieniem kiełbasy wyborczej, czyli transferów socjalnych. To ważne, bo program 500 plus tak silnie zadziałał na społeczną wyobraźnię, że znaczącą jej część na długo uczynił ślepą i głuchą na demontaż demokracji.
Co chce i co powinna zrobić w ciągu kilku pierwszych miesięcy władzy dzisiejsza opozycja? Wymiar sprawiedliwości i polityka zagraniczna – te dwa elementy idą na pierwszy ogień i są w tym zgodne wszystkie formacje (prócz Konfederacji).
Jeśli chodzi o arenę międzynarodową, to tu – jak mówi poseł Trela – kluczowe jest wysłanie sygnału na zewnątrz, że demokratyczna Polska wróciła. No i odbudowa sojuszy oraz pozycji Polski w UE. Nie wiadomo, jak bardzo jeszcze postąpi dewastacja w tym ostatnim obszarze.
Prezes PiS-u, opowiadając na posiedzeniu klubu parlamentarnego o IV Rzeszy niemieckiej, nie tyle odkleja się od rzeczywistości, ile po raz kolejny prezentuje swój program polityczny. Dla Kaczyńskiego mniej niebezpieczna jest armia rosyjska przy granicy z Ukrainą niż pogłębianie się integracji unijnej. Stąd ta współpraca – w ramach populistyczno-nacjonalistycznej międzynarodówki – z francuskim Zjednoczeniem Narodowym, włoską Ligą czy Alternatywą dla Niemiec.
Bruksela przeszkadza PiS-owi w samodzierżawiu, stąd prezes najchętniej by z Unii wyszedł, tylko nastroje społeczne mu nie pozwalają. Ale pieczołowicie stara się je urabiać na swoją modłę. Według opozycji nowy rząd będzie miał dobry punkt startu na arenie międzynarodowej, bo nasi partnerzy na Zachodzie po prostu odetchną z ulgą, że PiS przeminął.
Jak wygląda mapa drogowa
Gorzej będzie z odbudową polskiej pozycji, bo natura nie znosi próżni. W te miejsca, które dyplomacja PiS-u opróżniła, weszli inni, np. ton polityce wschodniej Unii zaczęła nadawać Litwa, choć kiedyś to Warszawa uchodziła za eksperta od wschodniej flanki i głównego w tym obszarze rozgrywającego.
Drugim kluczowym obszarem jest wymiar sprawiedliwości. – Jesteśmy w nieustannym kontakcie z ekspertami, opracowujemy różne – bo sytuacja jest dynamiczna, wciąż pojawia się wiele nowych zmiennych – ścieżki wyjścia z tego prawnego chaosu, który zgotował nam PiS – mówi Kamila Gasiuk-Pihowicz z PO.
Jednocześnie posłanka nie chce zdradzić konkretnych, wypracowywanych już teraz na zapleczu, rozwiązań, by „druga strona nie zdołała się na nie przed oddaniem władzy przygotować”. Z grubsza jednak wiadomo, jaka jest mapa drogowa, bo jest to na papierze, rozpisane krok po kroku. To Porozumienie dla Praworządności, ogłoszone na początku listopada przed siedzibą Sądu Najwyższego przez organizacje pozarządowe, w uzgodnieniu ze środowiskami: prokuratorskim i sędziowskim.
– Wszystkie formacje opozycji, jak jeden mąż, uznały ten program za swój – słyszę od Michała Wawrykiewicza z Wolnych Sądów – Nasz program obejmuje najpierw realizację wszystkich orzeczeń TSUE, Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, SN, NSA i sądów powszechnych. Oraz rekomendacji europejskich.
Potem wyszczególniono dziesięć kolejnych kroków, niezbędnych do tego, by przywrócić w Polsce państwo prawa. Na początek trzeba zmienić ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa, którą posłowie nazywają w rozmowach ze mną „jądrem ciemności”.
Inaczej rzecz ujmując: bez zmian w KRS-ie nie da się ruszyć dalej, bo fakt braku niezależności politycznej Izby pociąga za sobą dalsze konsekwencje dla całego wymiaru sprawiedliwości, niczym kostki domina. Ostatnim punktem jest prawdziwa reforma wymiaru sprawiedliwości, ta, która faktycznie ma doprowadzić do tego, by na wyrok w swojej sprawie nie trzeba było czekać latami.
Tu także pojawia się pytanie, czy do tego procesu konieczne będzie zaangażowanie tej drugiej strony, np. jakieś „ułożenie się” np. z pierwszą prezes SN, Małgorzatą Manowską.
– To nie jest rok 1989 – mówi mi anonimowo jeden z polityków – A w Polsce nie stacjonują wojska sowieckie. Nie musimy, tak jak Solidarność, siadać do stołu z ludźmi, którzy łamali prawo.
Raczej jest po stronie opozycji przekonanie, że ci, którzy „kolaborowali” z państwem PiS, w chwili jego spektakularnego upadku, będą chcieli ratować siebie, własną pozycję zawodową i przyszłość. Z drugiej strony nie jest też tak, że PiS automatycznie straci poparcie w pewnych kręgach gospodarczych, czy w tych organizacjach samorządowych lub trzeciego sektora oraz prywatnych mediach, które przez lata hojnie dotował.
Zmiana TVP w ciągu kilku dni
– PiS jest i będzie w wielu miejscach, które nie podlegają wyborczej weryfikacji – przekonuje prof. Andrzej Rychard, socjolog z PAN – Jakiś rodzaj PiS-u na pewno z nami zostanie. Nowa władza musi też uważać, by nie wypchnąć części Polaków poza nawias państwa. Nie wszystkich zwolenników Kaczyńskiego da się pozyskać, ale nie można też wszystkich stracić.
I jeszcze jedna rzecz do zrobienia natychmiast, czyli odbicie mediów publicznych. Nikt po opozycyjnej stronie nie wyobraża sobie, że TVP nadal będzie zarządzał Jacek Kurski. – Rada Mediów Narodowych to ciało niekonstytucyjne, powołane ustawą, a zatem i ustawą można tę Radę zlikwidować – twierdzi Joanna Mucha z Polski 2050 Szymona Hołowni.
Przypomnijmy, że to RNM powołuje kierownictwo TVP i Polskiego Radia. Wszystkie siły opozycyjne twierdzą, że potem trzeba uczynić media publiczne niezależnymi od polityków, ale jak to ma wyglądać w praktyce? Słyszę, że „nie mamy jeszcze projektu takiej ustawy”, czy „jeszcze żeśmy tego nie przepracowali”.
Ale jeden z polityków PO przekonuje mnie, że plany dotyczące TVP, na wypadek przejęcia władzy, są akurat w jego partii gotowe od 2019 roku, czyli powstały jeszcze przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi. Miałoby się to odbyć w ramach obowiązującego prawa, choć nie drogą ustawową. – Cały proces byłby szybki, liczony nie w tygodniach, ale dniach. A potem trzeba na spokojnie wypracować model niezależnych od polityków mediów publicznych, na wzór BBC, a nie Biełaruś 1 – mówi mi poseł Platformy.
Przejęcie władzy przez opozycję, jeśli do tego w 2023 roku dojdzie, nie będzie proste ani na początku, ale i później droga wciąż będzie wiodła pod górkę. Bo posprzątanie stajni Augiasza tylko dla Herkulesa było łatwe. PiS pozostawi państwo pogrążone w co najmniej czterech kryzysach: politycznym, gospodarczym, demograficznym i energetycznym.
Pewne jest, że od pierwszego dnia w opozycji, PiS będzie brutalnie atakował nowy rząd, nie cofając się przed półprawdą, kłamstwem, manipulacją.
– Pandemia pokazała, że polskie społeczeństwo chętnie i w wielkiej masie kupi każdą bzdurę, każdą spiskową teorię – mówi mi jeden z polityków opozycji – W społeczeństwie, które nikomu nie ufa, dezinformacja może się szerzyć jak, nomen omen, wirus. To rządy PiS doprowadzą, już doprowadzają do obniżenia się poziomu życia Polaków, ale to im nie przeszkodzi w przerzucaniu winy na nas. Wyborcy będą oczekiwać od nas załatwienia spraw niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki, z marszu. A my, zwłaszcza na początku, będziemy działać wręcz po partyzancku, mocując się np. z nowym, wybranym w przyszłym roku przez Dudę i PiS, prezesem banku centralnego.
Na razie jednak przed nami ponad półtora roku gnicia PiS, raczej bez szans na przyspieszone wybory. Polityczni funkcjonariusze i nominaci będą maksymalnie napełniać swe kieszenie na spodziewane chude lata. Dla państwa ta końcówka „rewolucji” Jarosława Kaczyńskiego to będzie fatalny czas.