nt_logo

2. sezon zbyt często był efektownym teledyskiem, ale "Euforia" odkupiła się jedną, arcyważną rzeczą

Ola Gersz

28 lutego 2022, 16:39 · 7 minut czytania
"Euforii" nieźle się przez ostatnie osiem tygodni dostało. Epatowanie nagością, za dużo penisów, gloryfikowanie narkotyków, szokowanie na siłę, dziurawy scenariusz – krytyki było sporo. I podczas gdy po pierwszej części drugiego sezonu moja recenzja nie byłaby entuzjastyczna, to kolejne odcinki zmieniły moje zdanie o 180 stopni. "Euforia" to wciąż telewizyjna perła. Perła, która wymaga jednak oszlifowania. Od razu uspokajam: spoilerów nie będzie.


2. sezon zbyt często był efektownym teledyskiem, ale "Euforia" odkupiła się jedną, arcyważną rzeczą

Ola Gersz
28 lutego 2022, 16:39 • 1 minuta czytania
"Euforii" nieźle się przez ostatnie osiem tygodni dostało. Epatowanie nagością, za dużo penisów, gloryfikowanie narkotyków, szokowanie na siłę, dziurawy scenariusz – krytyki było sporo. I podczas gdy po pierwszej części drugiego sezonu moja recenzja nie byłaby entuzjastyczna, to kolejne odcinki zmieniły moje zdanie o 180 stopni. "Euforia" to wciąż telewizyjna perła. Perła, która wymaga jednak oszlifowania. Od razu uspokajam: spoilerów nie będzie.
Pierwszy sezon pokazał narkotykową euforię (sic!), drugi – tragedię, jaką są używki Fot. Kadr z serialu "Euforia" / HBO
  • 2. sezon "Euforii" był globalnym, popkulturowym wydarzeniem. Prowokacyjny serial HBO doczekał się w USA największej ilości tweetów (ponad 30 milionów) spośród innych telewizyjnych produkcji ostatniej dekady, poinformowało "Variety".
  • Zakończony 27 lutego 2. sezon był aktorskim popisem gwiazd "Euforii", szczególnie: Zendayi, Sydney Sweeney, Maude Apatow, Alexy Demie, Angusa Clouda i Erica Dane'a.
  • Podczas gdy 1. sezon odurzył fanów brokatem i neonami, to 2. – wciąż pozostając wizualnym widowiskiem – pokazał mroczną stronę życia, w tym tragiczne skutki uzależnienia od narkotyków. Twórca Sam Levinson skutecznie odparł krytykę, że "Euforia" gloryfikuje używki.
  • Mimo że scenariusz 2. sezon "Euforii" momentami kulał, a serial Sama Levinsona zbyt często szedł w stronę efektownego teledysku, to "Euforia" pozostaje jednym z najlepszych i najbardziej intrygujących seriali we współczesnej telewizji.

"Sam Levinson, reżyser serialu, podjął ryzyko, rozpoczynając nowy sezon od widoku dzieci sprzedających koks i układających białe kreski kartą kredytową. Kadry i zachowania bohaterów są surowsze od tych, które pamiętamy z poprzedniego sezonu. Typowego dla "Euforii" brokatu nie wypatrzyłam, co już daje znak, że prawdziwa jazda bez trzymanki dopiero przede mną" – pisała po premierze 2. sezonu "Euforii" Zuza Tomaszewicz.

Moja redakcyjna koleżanka się nie myliła: zakończony już sezon "Euforii" był jazdą bez trzymanki. A nawet nie tyle jazdą bez trzymanki, ile upadkiem z karuzeli ze znacznej wysokości. Bo o ile 1. sezon był widowiskową mieszaniną brokatu, neonu i uzależniającej muzyki brytyjskiego artysty Labrintha, to jego kontynuacja była surową i mało komfortową pobudką z zespołem odstawiennym.

Euforyczny początek

1. sezon był wstępem, zapoznaniem i... skokiem na głęboką wodę. Poznaliśmy więc uzależnioną od narkotyków i niedawno osieroconą przez ojca 17-latkę Rue (Zendaya), jej rodzinę, koleżanki i kolegów z liceum. W tym transpłciową Jules (Hunter Schafer), która momentalnie zawróciła bohaterce w głowie, ale sama miała swoje mroczne, seksualne tajemnice. Oraz dilera Feza (Angus Cloud), który mimo że był współodpowiedzialny za uzależnienie Rue, to chronił dziewczynę tak samo mocno, jak swojego młodszego brata Asha (Javon Walton).

Maddie (Alexa Demie), szkolna it-girl, która po korytarzach paradowała w króciutkich topach, uwikłała się w związek z mięśniakiem i sportowcem Natem (Jacob Elordi), który żył w cieniu mrocznej tajemnicy ojca (Eric Dane) i nie cofał się przed niczym, aby utrzymać ją w ukryciu. Piękna jak z obrazka Cassie (Sydney Sweeney) ani nie była szczęśliwa w pozornie idealnym związku, ani nie umiała dogadać się ze swoją cichą siostrą Lexi (Maude Apatow), a Kat (Barbie Ferreira) zyskała pewność siebie, dopiero gdy "robiła dobrze" mężczyznom na kamerce.

W tych pierwszych odcinkach "Euforii" cała grupa babrała się we własnych traumach z dzieciństwa, toksycznych relacjach i hedonistycznym trybie życia z używkami i seksem bez zobowiązań na czele. Imprezowała w blasku neonowych świateł z brokatem spływającym z powiek i mieszającym się ze łzami. W końcu życie potrafi porządnie dać w kość, a życie nastolatka jest zupełnie do kitu, o czym wszyscy dobrze wiemy.

"Euforię" już od samego początku można było jedynie kochać albo nienawidzić. Nie było nic pomiędzy. Fani oddawali hołdu prowokacyjnemu i szokującemu serialowi Sama Levinsona, który nie przypominał nic, co dotąd widzieli w telewizji, a krytycy zarzucali mu epatowanie nagością, przemocą i narkotykami.

I podczas gdy wydawało się, że haj się utrzyma, a neonowych orgazmów będzie jedynie więcej, Levinson... nagle się zatrzymał. W dwóch odcinkach specjalnych nagle zaserwował widzom terapeutyczną rozmowę, co widzów zbiło z tropu. A gdzie brokat i nagość? Gdzie tytułowa euforia? Pękła jak bańka mydlana.

Bolesna pobudka

"Rue jest jednym z wielu młodocianych narkomanów, którzy myślą, że muszą odurzać się, aby 'normalnie' funkcjonować. Problem w tym, że Levinson nie stawia jasnej granicy między tym, co zabawne, estetyczne lub tragiczne. "Euforia" to oniryczna interpretacja życia nastoletnich Amerykanów. Oniryczna, ponieważ miesza nieprawdopodobne z prawdopodobnym, doprawiając zarówno jedno, jak i drugie blaskiem kolorowych neonów" – pisała w naTemat Zuza Tomaszewicz.

Ta oniryczność się nie zmieniła. Świat w serialu HBO nadal jest umowny, dlatego ci, którzy oczekują realistycznego portretu współczesnych nastolatków, nie mają w "Euforii" czego szukać. Bo czy to wszystko w ogóle dzieje się naprawdę? Może to tylko wizje w głowie odurzonej narkotykami Rue? Teorii fanów jest wiele, ale wiemy jedno: umowne na pewno nie są problemy, traumy i demony bohaterów. To uniwersalne bolączki i dramaty, bolesny i prawdziwy portret współczesnego świata. Jednak w 2. sezonie te demony uderzają w bohaterów i widzów całą mocą.

Nawiązując do wcześniejszych słów z recenzji Zuzy, Sam Levinson tym razem nieoczekiwanie stawia granicę między tym, co zabawne, a tragiczne. Nagle postaci budzą się z neonowego snu i na własnej skórze odczuwają konsekwencje swoich czynów. U Cassie jest to życie służące jedynie zadowalaniu mężczyzn, u Cala – wypieranie własnej natury i nagrywanie aktów seksualnych ze swoimi "zdobyczami", u Jules – pamiętne opuszczenie Rue w finale 1. sezonu.

Jednak najmroczniejszą "pobudkę" ma właśnie ta ostatnia. 5. i częściowo 6. odcinek to brutalny, niekomfortowy do oglądania i wiwisekcyjny zapis upadku uzależnionej Rue. Zespół odstawienny, agresja skierowana w kierunku własnej rodziny i przyjaciół, łamanie prawa, igranie z życiem, żebranie o najmniejszą nawet działką. Dawanie sobie w żyłę. Ci, którzy zarzucali "Euforii" gloryfikację uzależnienia, po tych odcinkach mogli zjeść swoje słowa. Levinson nie zostawia tutaj żadnej umowności: narkotyki to piekło.

2. sezon "Euforii" kompletnie zmienia więc estetykę. Jest brutalistyczny, brudny, momentami wręcz brzydki. Tym razem Levinson nie uatrakcyjnia rzeczywistości. Owszem, serial HBO wciąż jest wizualnym majstersztykiem i najbardziej przemyślanym realizacyjnie show w telewizji, ale tym razem Levinson woli pokazać obskurną toaletę, niż oświetlać ją neonowym światłem.

To właśnie największa siła nierównego (o czym za chwilę) 2. sezonu "Euforii". Sam Levinson nie moralizuje, nie przynudza i nie prawi kazań, po prostu pokazuje drugą stronę tytułowej euforii: cierpienie, samotność i "umieranie". A to może uderzyć w młodych widzów mocniej niż jakiekolwiek pogadanki o tragicznych skutkach zażywania narkotyków.

Pół na pół

Pomijając jednak "ważne tematy", serial wciąż musi być serialem. Tymczasem pierwsza połowa sezonu, to praktycznie jeden, długi teledysk. Dostajemy tylko urywki historii bohaterów, a scenariusz jest dziurawy i nie ma ciągłości. Do tego stopnia, że w internecie zaczęły pojawiać się apele, aby Levinson... zatrudnił prawdziwych scenarzystów. Owszem, pojedyncze sceny i sekwencje bywały świetne (jak nieoczekiwane i piękne w swojej niewinności retrospekcje z młodości Cala, znienawidzonego ojca Nate'a lub genialna scena z Kat i jej krytyką kultury, który zmusza nas do kochania siebie), ale całość nie trzymała się kupy.

Niektóre nowe wątki urosły do najciekawszych, czego nikt się raczej nie spodziewał. Zaskakująco to historia Cala czy romans Nate'a z Cassie (w tajemnicy przez Maddie, jego byłą dziewczyną, a jej najlepszą przyjaciółką) najbardziej angażowały widzów. Z kolei na pierwszy plan wysunęła się urocza relacje Lexi z Fezem, która zepchnęła w cień skomplikowany związek Rue i Jules. Związek, który w 2. sezonie – dzięki nowemu bohaterowi Elliotowi (Dominic Fike) – skomplikował się jeszcze bardziej, co momentami było po prostu męczące.

Pierwsze odcinki 2. sezonu sprawiały wrażenie, jakby chciały odciągnąć uwagę widza od nierównej i nieprzemyślanej fabuły swoją wizualnością, realizacyjnymi sztuczkami i... nagością. Ilość nagich biustów i penisów mogła przyprawić o ból głowy, jednak ich celem nie był jedynie szok. Levinson miał w bombardowaniu nas męskim przyrodzeniem swoją ukrytą misję, o czym piszę zresztą w tekście: "Od 'Euforii' do Vegi. Penisy coraz częściej szokują na ekranie, ale dlaczego... nie są prawdziwe?".

Nagle, w połowie sezonu, reżyser zdołał jednak połączyć wszystko w całość. W końcu połączył składniki, które czynią "Euforię" tak uzależniającą w prawidłowych proporcjach. Punktem zwrotnym okazał się upadek Rue, a spinaczem – szkolna sztuka Lexi, w której bohaterka (która "obudziła się" z życiowego letargu – jako jedyna bez negatywnych konsekwencji) zdziera maski ze se swojej siostry, koleżanek i kolegów.

7. i 8. odcinek są bez wątpienia (obok 5.) najlepszymi w sezonie. Przedstawienie wystawione przez "życiową podglądaczkę" Lexi – szczere, wzruszające i niesamowicie zabawne, jak wyśmienita scena do piosenki "I Need a Hero" Bonnie Tyler – jest kolejną pobudką dla bohaterów "Euforii", ale i odkupieniem. Granicą, za którą nic już nie będzie takie samo, co sugeruje zresztą mocny i znakomity finał (3. sezon "Euforii" został już bowiem zapowiedziany).

Aktorskie perły

Oceniając 2. sezon "Euforii", nie można nie wspomnieć o niesamowitym atucie tego serialu – aktorstwie. A to olśniewa nawet jeszcze bardziej niż w pierwszym.

Znakomita jest oczywiście Zendaya, która za rolę Rue w 1. sezonie dostała najgrodę Emmy jako najmłodsza aktorka w historii. Gwiazda "Diuny" i "Spider-Mana" ma raczej kolejną statuetkę w kieszeni – jej przejmujący portret uzależnionej od narkotyków, tęskniącej za zmarłym ojcem i nie potrafiącej żyć na trzeźwo nastolatki wbija w fotel. Wspomniany już 5. oraz 6. odcinek, w którym Rue zmaga się z zespołem odstawiennym, to opus magnum w dotychczasowej karierze tej młodziutkiej aktorki.

Jednak 2. sezon "Euforii" nie należy tylko do Zendayi, ale również do Sydney Sweeney, która nieoczekiwanie stała się jedną z największych gwiazd serialu Levinsona. Jako Cassie Sweeney nie boi się nagości, łez, załamania psychicznego, seksu czy... wymiotowania do jacuzzi. Mimo że w 2. sezonie trudno do tej bohaterki pałać sympatią, to Sydney daje prawdziwy gwiazdorski popis.

Zresztą wszyscy aktorzy są w "Euforii" znakomici – obsada hitu HBO nie ma żadnego słabego punktu. Za 2. sezon wyróżnić można jeszcze Erica Dane'a, Maude Apatow czy Alannę Ubach, która wciela się w chaotyczną, ale budzącą sympatię matkę Cassie i Lexi. Szkoda tylko, że mało czasu ekranowego w porównaniu z 1. sezonem otrzymała Barbie Ferreira (Cat), a i wątek Jules (Hunter Schafer) był stosunkowo mało rozbudowany.

Ale czy 2. sezon "Euforii" był lepszy lub gorszy od poprzedniego? Tego stwierdzić się nie da, bo każdy jest zwyczajnie zupełnie inny. To inny nastrój, inna historia, inny etap w życiu bohaterów. Aż strach pomysleć co po tej jeździe bez trzymanki czeka nas w sezonie 3., ale czekamy z niecierpliwością. Byle Levinson nauczył się na swoich błędach i tym razem połączył euforyczne składniki we właściwych proporcjach.

Czytaj także: