– Nie powinniśmy obawiać się inflacji, nie ma ona wpływu na nasze portfele – tak jeszcze w lipcu uspokajał Polaków prezes NBP Adam Glapiński. Teraz, dziewięć miesięcy później, mimo że inflacja osiągnęła poziom dwucyfrowy, a raty kredytów poszły ostro w górę, Glapiński ma duże szanse na drugą kadencję. Jarosław Kaczyński jest gotów wybaczyć mu wszystko. Skąd ta łaskawość?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W czerwcu kończy się 6–letnia kadencja prezesa Narodowego Banku Polskiego
Prezydent Andrzej Duda chce, by ponownie został nim Adam Glapiński, który zasłynął skrajnie nietrafnymi prognozami ekonomicznymi
Wicepremier Jarosław Kaczyński stoi murem za Glapińskim, ale zebranie sejmowej większości nie jest przesądzone
Polska przeżywa "cud gospodarczy", społeczeństwo cieszy się dobrobytem, a Narodowy Bank Polski jest niezależny – tak wygląda świat według prezesa NBP Adama Glapińskiego.
Jednak rzeczywistość zwykłych obywateli znacznie odbiega od tego sielankowego obrazu. Jeszcze w lipcu Glapiński twierdził, że inflacja "nie ma negatywnego wpływu na portfele Polaków".
Dziewięć miesięcy później, w marcu 2022 roku, inflacja wyniosła już 10,9 proc. To największy wzrost od ponad 20 lat. Ceny w sklepach rosną z dnia na dzień, coraz droższe są też usługi.
Od deflacji do inflacji
Mimo że portfele Polaków są coraz chudsze, humor prezesowi Glapińskiemu dopisuje – przynajmniej na konferencjach prasowych. Złośliwi zauważają, że prezes NBP na własnej skórze inflacji nie poczuje – zarabiając ponad milion złotych rocznie jest zbyt oderwany od realiów życia większości społeczeństwa.
Wśród winnych perturbacji ekonomicznych Glapiński wskazuje między innymi młodych, którzy "oszaleli" i wypłacają pieniądze, oraz wojnę Rosji przeciwko Ukrainie. Jednak ta argumentacja jest nieprawdziwa – rosnąca inflacja stała się problemem Polaków na długo przed inwazją wojsk Putina na naszego wschodniego sąsiada.
Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze dwa lata temu, w kwietniu 2020 roku, prezes Adam Glapiński ostrzegał przed niebezpieczeństwem jakim jest... deflacja. To przeciwieństwo inflacji polegające na długotrwałym spadku cen, pozornie korzystnym dla konsumentów, które prowadzi do spadku opłacalności produkcji i recesji.
Fake jastrząb
Po kilkuset dniach od tych prognoz Polska ma odwrotny problem, a prezes Glapiński, który sam siebie nazywa jastrzębiem, zbiera cięgi od ekonomistów za zbyt późną reakcję w postaci podniesienia stóp procentowych (co z kolei generuje inny problem, bo sprawia, że kredytobiorcy muszą spłacać coraz wyższe raty).
Sytuacja zagraniczna wpływała na wzrost inflacji na długo przed wybuchem wojny i nie tylko w Polsce, jednak szefowie banków centralnych europejskich państw przygotowywali się na nadciagające zagrożenie znacznie szybciej niż Glapiński. – Jego spóźnienie jest potworne, inne kraje reagowały wcześniej – mówi Konrad Bagiński, dziennikarz InnPoland.pl.
Prezes NBP broni się kolejnymi kłamstwami – oskarżając ludzi cytujących jego słowa o deflacji o szerzenie fake newsów. Ale nagrania z konferencji nie giną.
Jednak poparcie szefa PiS dla Glapińskiego – w przeciwieństwie do wartości złotego – wydaje się niewzruszone. Kilka dni temu Kaczyński zapowiedział poparcie wniosku prezydenta Dudy o drugą kadencję dla szefa NBP, choć nie cała Zjednoczona Prawica podchodzi entuzjastycznie do przegłosowania tej kandydatury.
Sejmowa większość stoi pod znakiem zapytania, a wymienić "Glapę" chciałby sam premier Mateusz Morawiecki, który, jak pisze Onet, na stanowisku szefa NBP wolałby umieścić własnego człowieka – Pawła Borysa. Dlaczego Kaczyński tak obstaje przy Glapińskim, choć ten popełnił serię bolesnych błędów w kluczowych kwestiach?
Twórca majątku PiS
Historia Kaczyńskiego i Glapińskiego sięga znacznie dawniej niż 2016 roku, gdy obecny szef NBP zasiadł na stanowisku. Panowie razem zaczynali działalność polityczną w III RP – na początku lat 90–tych wspólnie założyli partię Porozumienie Centrum. Kaczyński został prezesem ugrupowania, a Glapiński jego zastępcą.
Intratne stanowisko szefa NBP to "dziękuję" Kaczyńskiego za rzeczy, które Glapiński zrobił dla niego ponad dwie dekady wcześniej. To dzięki Glapińskiemu Porozumienie Centrum wzbogaciło się na państwowym majątku. To na tej bazie Kaczyński zaczął budować swój finansowy układ.
Sprawę opisują dziennikarki Agata Kondzińska i Iwona Szpala w wydanej w 2020 roku książce "Prezes i Spółki".
W 1991 Glapiński, wówczas wiceprezes PC i minister budownictwa w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, przeprowadził przez Sejm ustawę, dzięki której partia Kaczyńskiego przejęła majątek państwowej Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej – dzięki temu stała się właścicielką atrakcyjnie zlokalizowanych nieruchomości w Warszawie.
Nowe prawo, które ustawiło finansowo Porozumienie Centrum, a w konsekwencji jego następcę, Prawo i Sprawiedliwość, nazwano wówczas – a jakże – lex Glapiński.
Prezes Kaczyński, piszą Kondzińska i Szpala, uważał ministra za finansowego geniusza. Glapiński ukończył studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie, a potem doktoryzował się na tej samej uczelni przekształconej w Szkołę Główną Handlową. Obecny prezes NBP, który jeszcze w PRL zajął się działalnością akademicką, zgłębiał historię myśli ekonomicznej.
Teka po tece
Ustawiony finansowo prezes PC Jarosław Kaczyński zaczął spłacać ogromny dług wdzięczności wobec Adama Glapińskiego stopniowo, ale w trybie natychmiastowym. Postsolidarnościowe rządy pojawiały się i znikały, jednak Kaczyński niezmiennie promował swojego zastępcę, by zapewniać mu eksponowane stanowiska państwowe.
To dzięki niemu w latach 1991–1992 w gabinecie Jana Olszewskiego Glapiński był ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą. Kaczyński był tak zdeterminowany, by pozyskiwać kolejne stołki dla Glapińskiego, że potrafił postawić sprawę na ostrzu noża – ze szkodą dla swojego ugrupowania.
– Mało kto pamięta, ale PC w 1992 roku mogło wejść do rządu Hanny Suchockiej, ale nic z tego nie wyszło tylko dlatego, że reszta koalicjantów nie godziła się na ministerialną tekę dla Glapińskiego – mówił w wywiadzie Jakuba Nocha były spin doctor PiS Michał Kamiński, obecnie opozycyjny wicemarszałek Senatu.
Drogi prezes
Długa wspólna przeszłość wyjaśnia żelazne poparcie Jarosława Kaczyńskiego dla kandydatury Adama Glapińskiego. Co prawda w 1993 roku drogi panów trochę się rozeszły, gdy Glapiński po porażce wyborczej PC zakwestionował przywództwo Kaczyńskiego, jednak separacja miała charakter tymczasowy.
W 2009 roku prezydent Lech Kaczyński uczynił go swoim doradcą ekonomicznym, a na dwa miesiące przed katastrofą smoleńską nominował go na 6-letnią kadencję do Rady Polityki Pieniężnej. To z niej Glapiński trafił na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego – dzięki prezesowi PiS, choć formalnie na wniosek Andrzeja Dudy.
Kaczyński nie wycofał swojego poparcia dla Glapińskiego mimo jego spektakularnie błędnych prognoz ekonomicznych.
Wcześniej zignorował to, że nazwisko prezesa NBP pojawiało się w aferze wokół Komisji Nadzoru Finansowego, czary nie przepełniły też niejasności wokół utajnionych, a według nieoficjalnych doniesień bizantyjskich, pensji pracownic prezesa Glapińskiego, specjalistek od komunikacji, które towarzyszyły mu na konferencjach prasowych.
Inflacja może notować rekordy, ludzie mogą psioczyć na drożyznę i szybujące raty kredytów, ale dla Kaczyńskiego Glapiński jest niezatapialny. Pytanie brzmi, czy prezes PiS zapanuje nad swoją kruchą, sejmową większością i przedłuży kadencję szefa NBP. Trzeciej – według Konstytucji – być już nie może.