Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji postanowiła chronić dzieci i młodzież. W tym szczytnym celu wprowadziła na platformach streamingowych specjalne oznaczenia przestrzegające przed przemocą, narkotykami czy seksem. I nie byłoby w tym nic kontrowersyjnego, gdyby nie dwie rzeczy: potraktowanie seksu jako najgorszego zagrożenia i... brak literki A oznaczającej alkohol. Nic dobrego raczej z tego nie wyjdzie...
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kto mieszka w Polsce, ten się w cyrku nie śmieje, co zresztą dosadnie podsumował Michał Mańkowski, redaktor naczelny naTemat. Ale galopująca inflacja, kuriozalnie wysokie ceny kredytów hipotecznych i wydawanie majątku na benzynę to jedno, a edukacja dzieci i młodzieży to drugie. Zresztą przecież nie od dziś wiadomo, że ta leży i kwiczy, chyba że chodzi o czytanie Biblii albo żywot kardynała Stefana Wyszyńskiego. I nie, nie śmieję się tutaj ani z wiary, ani z religii – zwracam tylko uwagę na wątpliwe priorytety ministra edukacji.
A co w kwestii edukowania przyszłych pokoleń kwiczy nad Wisłą najbardziej? Edukacja seksualna, o czym chyba nie muszę się nawet rozpisywać. Ale jest jeszcze lepiej: do braku rzetelnej edukacji seksualnej w szkołach dodajmy nowe oznaczenia KRRiT. Jaki będzie efekt? Polskie dzieciaki o seksie nie będą wiedziały już nic, a kolejne pokolenia zanurzą się w seksualnej niewiedzy.
O jakie oznaczenia chodzi? O te, które decyzją Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji obowiązują od maja na platformach streamingowych (tych zarejestrowanych w Polsce, nie dotyczy to więc Netflixa czy HBO Max), by chronić dzieci i młodzież przed "szkodliwymi treściami". Tak więc litera "P", która pojawi się na ekranie, ostrzega przed przemocą, "W" – przed wulgaryzmami, "N" – narkotykami, a "S" – przed seksem.
Całe rozporządzenie ma dużo sensu. Całkowicie popieram zakazanie dzieciom poniżej 12 roku życia "aprobowania manipulowania ludźmi w celu osiągnięcia osobistych korzyści i prezentowania przedmiotowego traktowania ludzi lub zwierząt". Zrozumiałe są zakazy – jak pisała w naTemat Alicja Cembrowska – "aprobowania zażywania narkotyków i promowania innych uzależnień (w tym od mediów społecznościowych czy hazardu), a także zachowań, które zagrażają zdrowiu i życiu".
"Podobne ograniczenia dotyczą dzieci poniżej 16. roku życia. Nie można w nich pokazywać dyskryminacji, seksu czy usprawiedliwiać przemocy. Wspomniane nie mogą być też wyznacznikiem sukcesu życiowego filmowego bohatera, nagrodą lub oznaką sprytu życiowego" – opisywała rozporządzenie KRRiT Alicja. Ok, to ma sens, tak samo jak "nie" dla przemocy wobec zwierząt czy wandalizmu. W końcu chcemy wychować moralne młode pokolenie Polaków i nauczyć je, jak odróżniać dobra od zła. Przynajmniej w praktyce.
Ale czy czegoś wam nie brakuje? A gdzie "A" jak alkohol? Ostrzeżeń przed alkoholem nie ma w rozporządzeniu... w ogóle. Według KRRiT wysokoprocentowe trunki chyba nie mają negatywnego wpływu na nieletnich. Zresztą mówimy o kraju, w którym zdanie "ze mną się nie napijesz?" powinno widnieć na sztandarach, a butelki wódki stawia się na stole nawet podczas chrztu. Nie mówiąc o tym, że słynna ławeczka z serialu "Ranczo TVP", na której miejscowe pijaczki całe dnie sączyły Mamrota, jest już symbolem narodowym.
Także nie. Przed alkoholem nie przestrzegamy, alkohol jest ok. Nie to, co seks! Ten jest złem najgorszym, a przynajmniej w formie... "prymitywnej". Tak, nie przesłyszeliście się.
Seks? Broń Boże!
"Regulator pisze w rozporządzeniu, że osoby poniżej 12. roku życia nie powinny oglądać patologicznych form współżycia społecznego lub sprowadzających wizję świata do zachowań seksualnych, lub erotyki, a zwłaszcza prezentujących je w sposób prymitywny, uproszczony lub brutalny" – informował portal Wirtualne Media.
Czym są "patologiczne formy współżycia seksualnego"? Czyżby związki jednopłciowe albo tęczowe rodziny? Tego KRRiT nie sprecyzowało, ale brzmi to mrocznie i niesympatycznie. Zastanawiam się też, co oznaczają "prymitywne, uproszczone lub brutalne zachowania seksualne". Brutalne rozumiem jako przemoc seksualną i przyklaskuję. Ale prymitywne? Uproszczone? Co to ma w ogóle znaczyć, kto to klasyfikuje i ocenia? Wielki Inkwizytor od Zachowań Seksualnych, niczym Dolores Umbridge w "Harrym Potterze"?
Dalej jest jeszcze dziwniej. Dzieciom do 12 roku życia nie można więc – jak opisują Wirtualne Media – "prezentować zachowań seksualnych oderwanych od uczuciowych potrzeb człowieka, ani prezentować wizję dorosłości eksponującą nadmiernie przemoc lub pokazywać zachowań nagannych bez jednoznacznych ocen etycznych". A z kolei nastolatkom do 16 lat "nie można ukazywać obrazów aktywności seksualnej w oderwaniu od uczuć wyższych (np. seks z przypadkową osobą, seks dla osiągnięcia korzyści materialnych lub społecznych, seks dla rozładowania napięcia emocjonalnego)".
Eee, co? Czy to znaczy, że jedyny seks, który można pokazywać na platformach streamingowych to seks małżeński w pozycji misjonarskiej, który nie "rozładuje napięcia seksualnego"? Jaki seks jest zdaniem KRRiT "dobry"? A jaki "zły"?
Zażartował zresztą z tego ASZdziennik. "Zgodnie z nowymi przepisami już w czerwcu możemy spodziewać się specjalnych oznaczeń kontrowersyjnych treści w produkcjach dla widzów pełnoletnich. Do przemocy (P), seksu (S), wulgaryzmów (W) i narkotyków (N) dodane zostaną: SP – seks przedmałżeński, NN – nagość niezakryta oraz KR – krytyka religii" – ironizowała Zosia Sokołowicz (tak, na szczęście to zostało zmyślone, ale kto wie, co będzie dalej...).
Zapisy w rozporządzeniu KRRiT, które dotyczą seksu, są mętne, niezrozumiałe i niepokojące. Brzmi to, jak narzucanie polskiemu społeczeństwu konkretnej narracji o seksie. Dyktowanie nam, jak mamy o nim mówić i jak go pokazywać oraz dzielenie seksu na dobry i na zły – ale nie przed pryzmat przemocy seksualnej, zgody seksualnej czy bezpieczeństwa, ale tego jak, gdzie, z kim i kiedy. Numerek na jedną noc jest "be", ale noc poślubna już w porządku.
Osobiście nie brzmi to dla mnie jak ochrona dzieci i młodzieży, którą zasłania się KRRiT – nikomu nie chodzi przecież o bombardowanie 10-letniego dziecka scenami erotycznymi! Bardziej wygląda to mi na kolejny etap seksualnej cenzury w Polsce i ekskluzywny dodatek do braku edukacji seksualnej, którego rezultatem są nieletnie ciąże, seksualne nadużycia, choroby przenoszone drogą płciową i brak jakichkolwiek narzędzi do odkrycia swojej tożsamości (a to, jak bardzo jest to ważne, pokazał ostatnio świetny serial Netflixa "Heartstopper").
Dzieciaki, które w Polsce mogą czerpać wiedzę na temat seksu czy tożsamości płciowych tylko ze świetnych kont na Instagramie, książki Anji Rubik czy rzetelnych seriali, jak "Sex Education" czy wspomniany "Hearstopper", będą więc jeszcze bardziej zagubione. A Polacy, którzy będą chcieli będzie uprawiać "prymitywny" seks (sic!), będą czuli się stygmatyzowani. Brawo, KRRiT, to gotowa recepta na kolejne seksualne traumy na całe pokolenia.
Zresztą brzmi to jak Kodeks Haysa 2.0, tyle że na polskim gruncie. Wprowadzony w amerykańskim kinie w latach 30. XX wieku (obowiązywał do lat 60.) kodeks regulował, co można pokazać na ekranie, a co jest "brzydkie". "Be" były więc: seks pozamałżeński, namiętne pocałunki (chyba że kluczowe dla sceny), nagość, homoseksualizm, zmysłowe tańce czy związki białych z osobami innego koloru skóry. W porządku był za to gwałt, a zabójstwa i tortury uszły, jeśli były stonowane. Hollywood do dziś Kodeks Haysa wyśmiewa i nic dziwnego.
Wracamy do lat 30.? Na to wygląda. Chociaż, czekajcie. W Kodeksie Haysa zakazany był alkohol...