Choć obraz o Smoleńsku jeszcze nie powstał, Krzysztof Kłopotowski już postawił go na równi z "Człowiekiem z marmuru" Andrzeja Wajdy. Planowany film ma jego zdaniem obudzić ruch społeczny na miarę "Solidarności". Póki co budzi tylko opór tych, którzy są zapraszani do współpracy przy nim.
"Wajda obnażył zdradę ideologii PRL – panowania klasy robotniczej – przez nomenklaturę partii komunistycznej. Tak przygotował grunt na wystąpienie robotników w "Solidarności" cztery lata później. [...] Natomiast Krauze chce obnażyć poddanie racji stanu przez warstwę rządzącą III RP" – pisze w "Rzeczpospolitej" Krzysztof Kłopotowski, publicysta i krytyk filmowy. W swoim artykule stawia tezę, że film o katastrofie smoleńskiej, który planuje Antoni Krauze będzie obrazem epokowym. Tak, jak "Człowiek z marmuru" Andrzeja Wajdy.
Jego zdaniem analogie między latami 70. i III Rzeczpospolitą są ewidentne. Zarówno wtedy, jak i obecnie znaczący wpływ na polską politykę mają Rosjanie, a władza pozostaje bezwolna i bezbronna, musi podporządkować się poleceniom zza wschodniej granicy. "W odpowiedzi na to w PRL powstał autentyczny ruch robotniczy i patriotyczny. Natomiast w III RP powstaje ruch narodowy, jak pokazał finał Marszu Niepodległości 2012" – pisze.
Kłopotowski idzie jednak w swoim porównaniu dalej, sugerując, że film o Smoleńsku będzie od "Człowieka z marmuru" nawet ważniejszy. Bo "Solidarność", dla której formowania się kluczowe były obrazy Wajdy, została później użyta przez starą władzę do legitymizowania się w nowych czasach. A obraz Krauzego ma dać podwaliny ruchowi świeżemu, mocnemu i takiemu, który politycznie wykorzystać się nie da. "Ach, co to był(by) za film!" – pisze.
Nowe otwarcie
Bohaterką filmu Krauzego, podobnie jak u Wajdy, ma być młoda dziennikarka, która próbuje dochodzić prawdy o Smoleńsku. Na tym jednak prawdziwe podobieństwa między obrazami się kończą. A tych, którzy pamiętają, jak stali w kolejkach po bilety na pierwsze pokazy "Człowieka z marmuru", wyciąganie kolejnych analogii po prostu dziwi.
– Był to film, który bardzo wysokiej jakości środkami artystycznymi opisywał rzeczywistość, wplątanie zwykłego obywatela w wielkie sprawy – wspomina Jacek Rakowiecki, były naczelny miesięcznika "Film" i działacz opozycji w PRL.
– Obraz pokazywał, że ustrój był felerny, pełen błędów i wypaczeń. Z drugiej strony był to film o karierowiczach, takich jak szef bohaterki, który w pewnej chwili odbiera jej kamerę i zaczyna unikać na korytarzach, by nie odpowiadać na jej trudne pytania – przypomina Wiesław Kot, krytyk filmowy. – Ten film miał charakter szerszego otwarcia. Teoretycznie wszystko się to wiedziało, ale kiedy zostało wyartykułowane, zaczęło brzmieć inaczej, dobitniej – mówi.
– Kino mówiło o tym, co czuliśmy. A nie da się ukryć, że byliśmy dość osamotnieni. Nie spotykaliśmy się z wrogością, tylko z pukaniem się w głowę, niedowierzaniem. Raptem, po tym filmie, okazało się, że część polskich filmowców myśli tak samo jak my. To był zastrzyk energii – dodaje Jacek Rakowiecki. Przyznaje jednak, że nie chodziło tu o wsparcie polityczne. – Głośno mówilismy "nie", bo nie zgadzaliśmy się na kłamstwa. Trudno to nazwać polityką, raczej konsekwentną postawą moralną – wspomina.
Uwikłani w politykę
Zdaniem Wiesława Kota, film o Smoleńsku w reżyserii Antoniego Krauzego, będzie w odróżnieniu od filmu Wajdy obrazem czysto politycznym. – Nie będzie przewrotem na miarę "Człowieka z marmuru". Szykuje się obraz, w którym zobaczymy tezę, że Polska odetnie się od Rosji, powołując ruch jak "Solidarność", tezę o zamachu i tezę, że siły zbliżone do Putina zabiły naszego prezydenta. To wywoła nie dyskusję w kraju, a wielki, międzynarodowy skandal. Nic dziwnego, że sensowni aktorzy nie przyjmują propozycji roli w tym filmie – uważa.
Filmoznawcy zwracają uwagę, że wystąpienie w "Człowieku z marmuru" było dla aktora dobrym startem w zawodową przyszłość. Tak, jak dla Krystyny Jandy, która wcieliła się w główną bohaterkę, tworząc zupełnie nowy typ kobiety w polskim kinie i rozpoczynając błyskotliwą karierę. Występ w obrazie o Smoleńsku będzie jednak dla aktora niebezpieczny.
Z propozycji wcielenia się w Lecha Kaczyńskiego nie skorzystał już Marian Opania, który w "Człowieku z marmuru" wystąpił jako radiowy redaktor Winkel. Opania tłumaczył, że nie zamierza pomagać w nagłaśnianiu "bzdurnych przekonań". Trafił później na listę zdrajców prawicy, czym tylko udowodnił słuszność swojej decyzji.
Wietrzenie głów
Film o Smoleńsku nie stanie się kolejnym "Człowiekiem z marmuru" także dlatego, że Wajda żeby opowiedzieć historię o tym, jak system bezwzględnie wykorzystuje ludzi grał z władzą, szedł na ustępstwa i wykorzystywał jej słabości.
– Wajda wykorzystał to, że chcieli mieć film o swojej młodości. Wajda to wykorzystał – mówi Wiesław Kot.
Aby obraz przeszedł przez gęste cenzorskie sito, reżyser posługiwał się językiem kodów, symboli, przenośni. To one decydują o jego wielkości. Dziś można powiedzieć wszystko wprost, a media są pełne tych, którzy z tej wolności korzystają nadmiernie przedstawiając: protokoły z sekcji zwłok, zdjęcia zmasakrowanych ofiar katastrofy, wreszcie, oskarżając urzędującego prezydenta i premiera o zdradę.
– Ludzie są zmęczeni, znudzeni tematami politycznymi. Tak samo było na początku lat 90., kiedy mieli już dość bogoojczyźnianej retoryki. To wtedy nie chwycili na przykład "Gracze" Ryszarda Bugajskiego – mówi Wiesław Kot. – Potrzeba było nowego pomysłu. Chwycił absurdalny jak na tamte czasy koncept, by nie opowiadać o przełomie ustami bohaterów, ale ubeków, którzy montowali ten system, paśli się na nim. Kiedy Pasikowski pokazał "Psy", wielu ludziom odjęło mowę. Ale ten film był nowy, świeży. Nie stał się zalążkiem żadnego ruchu, ale przewietrzył napchane patriotycznymi hasłami głowy – dodaje i przekonuje, że jeśli jakiś film miałby pełnić dziś podobną funkcję, byłoby to "Pokłosie", albo planowany przez Władysława Pasikowskiego obraz o pułkowniku Kuklińskim.
Trzeba czasu
Wielu komentatorów zwraca uwagę, że tematy takie, jak Smoleńsk potrzebują czasu. Scenariusz "Człowieka z marmuru" nie dość, że opisuje wydarzenia, które działy się dwadzieścia lat wcześniej, to jeszcze jego scenariusz leżał w szufladzie przez dwanaście lat.
– Nie ma nic złego w robieniu filmu na aktualne tematy, ale tu mamy do czynieniu z proponowaniem mistyfikacji, pewnej bezczelności, pochodzącym z poczucia krzywdy – mówi Wiesław Kot.
Choć Jacek Rakowiecki nie jest przeciwny temu, by obraz o Smoleńsku powstał, do listy rzeczy, które różnią go z "Człowiekiem z marmuru", dodaje jeszcze jedną, być może najistotniejszą – kontekst czasów, w którym oba obrazy miały powstawać.
– Największym przekleństwem i największym błogosławieństwem PRL było to, że rzeczywistość była czarno–biała. My byliśmy po białej, a oni po czarnej stronie. Jeśli gdzieś pojawiały się więc mocne, kontrastujące plamy, łatwiej było je zauważyć, były wydarzeniem. Dzisiaj rzeczywistość się skomplikowała – przekonuje. – Ale nie ma w tym nic złego. Żyjemy w czasach, które są bardziej zniuansowane. Niejednoznaczne. W gruncie rzeczy o to nam przecież chodziło. Więc teraz nie dziwmy się, że film nie wywoła rewolucji.