Alan Wysocki
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google.
Jak pisaliśmy w naTemat, na granicy między Serbią a Kosowem zrobiło się wyjątkowo niespokojnie. W obu państwach od dawna trwa konflikt, jednak teraz ze strony władz Serbii zaczęły padać poważne deklaracje, nawet o "denazyfikacji Bałkanów".
Autorem podobnych sformułowań jest skrajnie prawicowy polityk Serbskiej Partii Postępowej Vladimir Dukanović. Warto podkreślić, że nie jest to byle działacz partyjny, a członek Zgromadzenia Narodowego Serbii.
"Wydaje mi się, że Serbia będzie zmuszona do rozpoczęcia denazyfikacji Bałkanów. Chciałbym się mylić" – możemy przeczytać w jednym z jego wpisów na Twitterze.
Powodem zaostrzenia konfliktu jest zmiana przepisów dotyczących tablic rejestracyjnych i innych dokumentów. Dotychczas Serbowie w Kosowie nie zamierzali przedstawiać papierów wymaganych przez rząd w Prisztinie. Teraz zobowiązano ich do tego osobnymi przepisami.
Wywołało to falę protestów, zamieszek, blokady dróg, a także wspomniane już agresywne deklaracje ze strony władz Belgradu. Konflikt między państwami odbywa się tuż obok Chorwacji, która także i w tym roku jest oblegana przez miliony turystów.
Miejsce eskalacji konfliktu do Dubrownika dzieli około 300 km. Odległość do Splitu wynosi zaś około 470 km. Od opisywanego wielokrotnie w naTemat mostu Pelješac do miejsca ostatnich incydentów odległość wynosi około 370 km. To trasy, które samochodem można pokonać w ciągu od kilku do kilkunastu godzin.
Niepodległość Kosowa jest kwestią sporną. Prawa do tego terenu roszczą sobie najwięksi sojusznicy Rosji w Europie, czyli wspomniani już Serbowie. Drugą oś sporu stanowią zaś zamieszkujący te tereny Albańczycy.
Na ten moment nic jednak nie wskazuje na to, by konflikt miał przerodzić się w pełnowymiarową wojnę, a co dopiero, by miał przenieść się ona na inne państwa byłej Jugosławii.
Chorwacja co prawda uznała niepodległość Kosowa, a władze obu państw prowadzą stosunki dyplomatyczne. Zagrzeb nie uczestniczy jednak bezpośrednio w konflikcie. Scenariusz, według którego kraj nagle miałby znaleźć się w środku walk, jest mało realny.
Mało realne są także prowokacje na granicy. Serbia sąsiaduje z Chorwacją od północnego zachodu. Tymczasem, do eskalacji dochodzi na południu, które od przygranicznych miejscowości turystycznych oddziela Czarnogóra oraz Bośnia i Hercegowina.
W Kosowie działają także misje pokojowe NATO i ONZ. Wszelkie niepokojące incydenty są więc na bieżąco odnotowywane przez międzynarodowe służby. Jak pisaliśmy w naTemat, dowódcy misji KFOR wydali oświadczenie, w którym wyjaśnili, że "sytuacja jest napięta", a oni sami "gotowi do interwencji".
Warto podkreślić, że Chorwacja jest nie tylko członkiem Unii Europejskiej, ale również członkiem NATO. Każda agresja wobec kraju nad Adriatykiem jest równoznaczna z agresją wobec całego Sojuszu.
Co za tym idzie? Zobowiązuje to 30 członków Paktu do natychmiastowej interwencji. W sąsiedztwie Chorwacji zaś nie ma obecnie sił, które mogłyby zagrozić porozumieniu państw Europy i Ameryki.
Co więcej, choć sam kraj nad Adriatykiem dysponuje 15 tys. żołnierzy w czynnej służbie, to sama armia jest dość dobrze zmodernizowana. Współczesne koncepcje prowadzenia wojny pokazują zaś, że chodzi nie o liczebność, a o małe i wysokowyspecjalizowane oddziały.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP stanowczo odradza natomiast podróże do samego Kosowa. Wszystko przez wzgląd na... korupcję i wysoką przestępczość. Na oficjalnej stronie resortu nie ma jednak ostrzeżeń dotyczących Chorwacji.
Warto jednak na bieżąco śledzić komunikaty polskiego MSZ oraz być na bieżąco z sytuacją geopolityczną, by móc na bieżąco reagować na ewentualne zagrożenia.