W nieszczególnych – choć momentami uroczych – adaptacjach "Locke & Key" oraz "Sweet Tooth" czytelnicy mają prawo obawiać się, że próba przeniesienia przez Netfliksa kolejnego komiksu na ekran zakończy się rozczarowaniem. Tym bardziej, gdy stawką w grze nie jest jakiś tam komiks, a magnum opus Neila Gaimana. "Sandman" mógł być zły, ale o dziwo nie jest. Serial to ugrzeczniona, lecz wciąż mroczna i ekstrawagancka wersja oryginału, która zdołała wyciągnąć z historii Snu to, co najistotniejsze.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Serial "Sandman" na podstawie komiksu autorstwa Neila Gaimana właśnie zadebiutował na platformie Netflix. Czy adaptacja kultowej historii Morfeusza zdała egzamin?
Serialowa wersja przygód tytułowego Piaskuna (w tej roli Tom Sturridge) wydobyła z komiksowej historii to, co najważniejsze, czyli człowieczeństwo.
Produkcję oskarżono przed premierą o poprawność polityczną, a przecież Neil Gaiman od zawsze starał się być inkluzywny.
Uwaga! Tekst zawiera spoilery dotyczące serialu "Sandman" od Netfliksa.
Pierwsze tomy komiksu "Sandman" powstały na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Można by rzec, że wyprzedzały one swe czasy. Dziś niektórzy nazwaliby je "lewicowymi" (we współczesnym i dość uproszczonym znaczeniu) lub określiliby w sposób ironiczny (albo i nieironiczny) jako "woke".
Neil Gaiman zebrał baty za to, że w oczach części fanów – a przynajmniej osób podających się za nich – serialowa adaptacja Netfliksa zdawała się być nazbyt poprawna politycznie, a wszystko to przez obsadzenie w roli białej postaci z komiksu czarnej aktorki, a w roli Lucyfera kobiety. Jeżeli tę "poprawność polityczną" odczytamy jako inkluzywność, to faktycznie "Sandman" miał skąd ją czerpać. W końcu oryginał jest jak studnia wypełniona po brzegi postaciami o różnych orientacjach seksualnych, płciach i kolorach skóry.
– Komiksy pokazują, że postacie wyglądają tak, jak tylko chcemy, by wyglądały – w takim stylu Neil Gaiman odpowiedział swoim hejterom w jednym z ostatnich wywiadów. Nienawistnicy mieli rację twierdząc, że serial Netfliksa jest "woke". Czy jest w tym coś złego? Wręcz przeciwnie.
O czym jest serial "Sandman"?
Morfeusz jest Władcą Snów, któremu podlega królestwo zwane Śnieniem, będące symbolem zbiorowej świadomości wszechświata. Tytułowy Piaskun ma pełną władzę nad tym, o czym śnią ludzie, a także byty pozaziemskie. Wszystko zmienia się, gdy jeden ze śmiertelników przez przypadek przywołuje go na Ziemię za pomocą okultystycznego rytuału, a następnie go więzi domagając się od niego nieśmiertelności.
Niewola jednego z Nieskończonych doprowadza do wystąpienia globalnych anomalii - jedni nie mogą obudzić się z drzemek, zaś drudzy zmagają się z całkowitą bezsennością. Czarnowłosemu, przypominającemu emo dzieciaka Morfeuszowi (Tom Sturridge pasuje do tej roli jak ulał) odebrane zostają trzy atrybuty dające mu moc, czyli sakwa z piaskiem, hełm w stylu "Obcego – ósmego pasażera Nostromo" oraz przepotężny rubin.
W adaptacji "Sandmana" Sen próbuje naprawić szkody wyrządzone swojemu królestwu pod jego nieobecność rozpoczynając niemalże egzystencjalną wędrówkę podobną do tej, jaką odbył Mały Książę w powiastce Antoine'a de Saint-Exupéry'ego z 1943 roku. Fabuła zarówno serialu, jak i komiksu nie jest napędzana przez akcję, a przez postaci. To taka scenariuszowa matrioszka, którą – jak określili swego czasu krytycy – jest wypchana historiami o... historiach.
Umówmy się, "Sandman" był materiałem trudnym do przełożenia na serial ze względu na wielopoziomową narrację i kreację świata zawieszoną między snem a jawą. A jednak dzięki współpracy Netfliksa i Warner Bros. Television z Neilem Gaimanem udało się zgrabnie przenieść kultowy komiks na ekran.
Adaptacje rządzą się własnymi zasadami, więc nie obyło się bez konieczności wprowadzenia fabularnych zmian w serialu. Widać, że produkcja Netfliksa miała problem ze zdobyciem części praw autorskich należących do DC Comics (tak, "Sandman" osadzony jest w tym samym uniwersum co "Batman"). Tym samym Johna Constantina zamieniono na Johannę Constantine, a Johna Dee nie zamknięto w Arkham Asylum, lecz w bliżej nieokreślonym zakładzie psychiatrycznym.
Ponadto momentami chronologia serialu nie zgadza się z chronologią komiksu, a niektórzy bohaterowie otrzymali znacznie większe role niż zakładał pierwowzór. Dla przykładu demoniczny Koryntczyk (Boyd Holbrook) od pierwszego odcinka sabotuje działania Snu.
Aczkolwiek zmiany wniesione przez serial nie są w żadnym wypadku rażące. No chyba że oczekujemy od serialowego "Sandmana" wiernej kopii komiksu, ukazującej klatka po klatce sceny z "Preludiów i Nokturnów" oraz "Domu lalki".
Oglądając najnowszą produkcję Netfliksa widzimy, że prace nad nią prowadzone były pod czujnym okiem Gaimana. Serial ma duszę i serce "Sandmana". Dialogi, bohaterowie oraz motyw człowieczeństwa zachowały swój pierwotny wymiar.
Sekwencje z siostrą Snu, czyli Śmiercią, są tak samo wzruszające, jak te w komiksie, a Kirby Howell-Baptiste, mimo że nie wygląda jak biała gotka, wykonała świetną robotę swoją interpretacją ulubienicy czytelników.
John Dee, grany przez rewelacyjnego Davida Thewlisa, choć w adaptacji nie wygląda jak narrator "Opowieści z krypty", jest równie przerażający jak w "24 godzinach". Ba, jego ludzki wygląd oddziałuje nawet skuteczniej na psychikę widza. Tu warto nadmienić, że sceny z masakry w restauracji nie ociekają body horrorem, pewnie dlatego, aby nie zniechęcać do dalszego oglądania widzów niezaznajomionych z komiksem.
Fabularnie "Sandman" trzyma się kupy. Podczas seansu miałam wrażenie, że jedynie sceny z Jenną Coleman jako Johanną Constantine są grubymi nićmi szyte. I coś nie do końca pasuje mi w Gwendoline Christie jako Lucyferze. Być może to kwestia zbyt teatralnej gry aktorskiej albo wygórowanych oczekiwań – gwiazda "Gry o Tron" niestety nie dorasta do pięt Tildzie Swinton w roli Gabriela.
Serial zdołał wiernie odtworzyć wiele kadrów znanych fanom z komiksowych zeszytów tworząc przy tym wszechobecną w twórczości Gaimana aurę oniryzmu. Co prawda efekty specjalne bywają momentami nierówne – raz przywodzą na myśl CGI z wysokobudżetowych produkcji, a raz animacje 3D rodem z "Doktora Who". Te dysproporcje nie wpływają jednak znacząco na odbiór dzieła.
"Sandman" od Netfliksa nie zawodzi i ma zadatki na prawdziwy hit. W dzisiejszych czasach na nowo potrzebujemy zadać sobie pytanie, co to znaczy być człowiekiem. Gaiman służy w tym pomocą.