nt_logo

Widziałam "Sandmana" i nie jestem rozczarowana. Widać, że w serialu maczał palce twórca komiksu

Zuzanna Tomaszewicz

05 sierpnia 2022, 09:24 · 4 minuty czytania
W nieszczególnych – choć momentami uroczych – adaptacjach "Locke & Key" oraz "Sweet Tooth" czytelnicy mają prawo obawiać się, że próba przeniesienia przez Netfliksa kolejnego komiksu na ekran zakończy się rozczarowaniem. Tym bardziej, gdy stawką w grze nie jest jakiś tam komiks, a magnum opus Neila Gaimana. "Sandman" mógł być zły, ale o dziwo nie jest. Serial to ugrzeczniona, lecz wciąż mroczna i ekstrawagancka wersja oryginału, która zdołała wyciągnąć z historii Snu to, co najistotniejsze.


Widziałam "Sandmana" i nie jestem rozczarowana. Widać, że w serialu maczał palce twórca komiksu

Zuzanna Tomaszewicz
05 sierpnia 2022, 09:24 • 1 minuta czytania
W nieszczególnych – choć momentami uroczych – adaptacjach "Locke & Key" oraz "Sweet Tooth" czytelnicy mają prawo obawiać się, że próba przeniesienia przez Netfliksa kolejnego komiksu na ekran zakończy się rozczarowaniem. Tym bardziej, gdy stawką w grze nie jest jakiś tam komiks, a magnum opus Neila Gaimana. "Sandman" mógł być zły, ale o dziwo nie jest. Serial to ugrzeczniona, lecz wciąż mroczna i ekstrawagancka wersja oryginału, która zdołała wyciągnąć z historii Snu to, co najistotniejsze.
"Sandman" od Netfliksa jest zaskakująco dobrą adaptacją komiksu Neila Gaimana. Fot. kadr z serialu "Sandman" / Netflix
  • Serial "Sandman" na podstawie komiksu autorstwa Neila Gaimana właśnie zadebiutował na platformie Netflix. Czy adaptacja kultowej historii Morfeusza zdała egzamin?
  • Serialowa wersja przygód tytułowego Piaskuna (w tej roli Tom Sturridge) wydobyła z komiksowej historii to, co najważniejsze, czyli człowieczeństwo.
  • Produkcję oskarżono przed premierą o poprawność polityczną, a przecież Neil Gaiman od zawsze starał się być inkluzywny.

Uwaga! Tekst zawiera spoilery dotyczące serialu "Sandman" od Netfliksa.

Pierwsze tomy komiksu "Sandman" powstały na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Można by rzec, że wyprzedzały one swe czasy. Dziś niektórzy nazwaliby je "lewicowymi" (we współczesnym i dość uproszczonym znaczeniu) lub określiliby w sposób ironiczny (albo i nieironiczny) jako "woke".

Neil Gaiman zebrał baty za to, że w oczach części fanów – a przynajmniej osób podających się za nich – serialowa adaptacja Netfliksa zdawała się być nazbyt poprawna politycznie, a wszystko to przez obsadzenie w roli białej postaci z komiksu czarnej aktorki, a w roli Lucyfera kobiety. Jeżeli tę "poprawność polityczną" odczytamy jako inkluzywność, to faktycznie "Sandman" miał skąd ją czerpać. W końcu oryginał jest jak studnia wypełniona po brzegi postaciami o różnych orientacjach seksualnych, płciach i kolorach skóry.

– Komiksy pokazują, że postacie wyglądają tak, jak tylko chcemy, by wyglądały – w takim stylu Neil Gaiman odpowiedział swoim hejterom w jednym z ostatnich wywiadów. Nienawistnicy mieli rację twierdząc, że serial Netfliksa jest "woke". Czy jest w tym coś złego? Wręcz przeciwnie.

O czym jest serial "Sandman"?

Morfeusz jest Władcą Snów, któremu podlega królestwo zwane Śnieniem, będące symbolem zbiorowej świadomości wszechświata. Tytułowy Piaskun ma pełną władzę nad tym, o czym śnią ludzie, a także byty pozaziemskie. Wszystko zmienia się, gdy jeden ze śmiertelników przez przypadek przywołuje go na Ziemię za pomocą okultystycznego rytuału, a następnie go więzi domagając się od niego nieśmiertelności.

Niewola jednego z Nieskończonych doprowadza do wystąpienia globalnych anomalii - jedni nie mogą obudzić się z drzemek, zaś drudzy zmagają się z całkowitą bezsennością. Czarnowłosemu, przypominającemu emo dzieciaka Morfeuszowi (Tom Sturridge pasuje do tej roli jak ulał) odebrane zostają trzy atrybuty dające mu moc, czyli sakwa z piaskiem, hełm w stylu "Obcego – ósmego pasażera Nostromo" oraz przepotężny rubin.

W adaptacji "Sandmana" Sen próbuje naprawić szkody wyrządzone swojemu królestwu pod jego nieobecność rozpoczynając niemalże egzystencjalną wędrówkę podobną do tej, jaką odbył Mały Książę w powiastce Antoine'a de Saint-Exupéry'ego z 1943 roku. Fabuła zarówno serialu, jak i komiksu nie jest napędzana przez akcję, a przez postaci. To taka scenariuszowa matrioszka, którą – jak określili swego czasu krytycy – jest wypchana historiami o... historiach.

Umówmy się, "Sandman" był materiałem trudnym do przełożenia na serial ze względu na wielopoziomową narrację i kreację świata zawieszoną między snem a jawą. A jednak dzięki współpracy Netfliksa i Warner Bros. Television z Neilem Gaimanem udało się zgrabnie przenieść kultowy komiks na ekran.

Adaptacje rządzą się własnymi zasadami, więc nie obyło się bez konieczności wprowadzenia fabularnych zmian w serialu. Widać, że produkcja Netfliksa miała problem ze zdobyciem części praw autorskich należących do DC Comics (tak, "Sandman" osadzony jest w tym samym uniwersum co "Batman"). Tym samym Johna Constantina zamieniono na Johannę Constantine, a Johna Dee nie zamknięto w Arkham Asylum, lecz w bliżej nieokreślonym zakładzie psychiatrycznym.

Ponadto momentami chronologia serialu nie zgadza się z chronologią komiksu, a niektórzy bohaterowie otrzymali znacznie większe role niż zakładał pierwowzór. Dla przykładu demoniczny Koryntczyk (Boyd Holbrook) od pierwszego odcinka sabotuje działania Snu.

Aczkolwiek zmiany wniesione przez serial nie są w żadnym wypadku rażące. No chyba że oczekujemy od serialowego "Sandmana" wiernej kopii komiksu, ukazującej klatka po klatce sceny z "Preludiów i Nokturnów" oraz "Domu lalki".

Oglądając najnowszą produkcję Netfliksa widzimy, że prace nad nią prowadzone były pod czujnym okiem Gaimana. Serial ma duszę i serce "Sandmana". Dialogi, bohaterowie oraz motyw człowieczeństwa zachowały swój pierwotny wymiar.

Sekwencje z siostrą Snu, czyli Śmiercią, są tak samo wzruszające, jak te w komiksie, a Kirby Howell-Baptiste, mimo że nie wygląda jak biała gotka, wykonała świetną robotę swoją interpretacją ulubienicy czytelników.

John Dee, grany przez rewelacyjnego Davida Thewlisa, choć w adaptacji nie wygląda jak narrator "Opowieści z krypty", jest równie przerażający jak w "24 godzinach". Ba, jego ludzki wygląd oddziałuje nawet skuteczniej na psychikę widza. Tu warto nadmienić, że sceny z masakry w restauracji nie ociekają body horrorem, pewnie dlatego, aby nie zniechęcać do dalszego oglądania widzów niezaznajomionych z komiksem.

Fabularnie "Sandman" trzyma się kupy. Podczas seansu miałam wrażenie, że jedynie sceny z Jenną Coleman jako Johanną Constantine są grubymi nićmi szyte. I coś nie do końca pasuje mi w Gwendoline Christie jako Lucyferze. Być może to kwestia zbyt teatralnej gry aktorskiej albo wygórowanych oczekiwań – gwiazda "Gry o Tron" niestety nie dorasta do pięt Tildzie Swinton w roli Gabriela.

Serial zdołał wiernie odtworzyć wiele kadrów znanych fanom z komiksowych zeszytów tworząc przy tym wszechobecną w twórczości Gaimana aurę oniryzmu. Co prawda efekty specjalne bywają momentami nierówne – raz przywodzą na myśl CGI z wysokobudżetowych produkcji, a raz animacje 3D rodem z "Doktora Who". Te dysproporcje nie wpływają jednak znacząco na odbiór dzieła.

"Sandman" od Netfliksa nie zawodzi i ma zadatki na prawdziwy hit. W dzisiejszych czasach na nowo potrzebujemy zadać sobie pytanie, co to znaczy być człowiekiem. Gaiman służy w tym pomocą.