Wszystkie oczy skierowane są na ratujących Odrę, tymczasem od dwóch lat kanałami do Bałtyku zrzucane są całe masy krowich odchodów. Mieszkańcy walczą jednak nie tylko z przedsiębiorcą, a – jak możecie się domyślać – z obojętnością urzędników.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mieszkańcy Karwieńskich Błot i Sławoszynka od dwóch lat walczą ze zrzutem ścieków do kanałów melioracyjnych
Ujście kanałów leży w... Bałtyku. Do zrzutu dochodzi ok. dwóch kilometrów od morza
Urzędnicy mają być bierni wobec licznych skarg lokalnej społeczności – podobnie jak w przypadku Odry
"Niekompetencja, pogarda, nieprawidłowości jako żywo przypominają sytuację nad Odrą"
Karwieńskie Błota Pierwsze i Sławoszynek – nie brzmi tak imponująco, jak katastrofa ekologiczna Odry, prawda? A szkoda, bo to właśnie tam, kanałami melioracyjnymi spuszczane są hektolitry krowich odchodów.
Ale zanim o szczegółach dramatu mieszkańców (i przyrody), przedstawmy kilka faktów. Tamtejsze kanały melioracyjne powstały jeszcze w XVI wieku i do dziś pełnią bardzo ważną rolę w utrzymaniu równowagi hydrologicznej okolicznych terenów.
Kanały ciągną się do Morza Bałtyckiego przez trochę ponad 2 kilometry. Wszystko dzieje się przy jednej z popularnych miejscowości turystycznych – Karwi.
W krajobraz nadmorskich wsi wpisał się hodowca krów. Pod opieką przedsiębiorcy znajduje się aż kilkaset zwierząt. Każde z nich dzień w dzień wypróżnia się, tworząc masy gnoju. Co się z nim dzieje? Trafia do wspomnianych wyżej kanałów.
No dobrze, ale co powinno stać się z odchodami? Przecież nie można wyrzucić ich do kosza na śmieci. Otóż odchody powinny być składowane na specjalnej płycie betonowej. Z płyty zaś powinny być wywożone na pole w celu użyźniania gleby. Obowiązuje cały szereg regulacji dotyczących stosowania gnoju w rolnictwie.
Tymczasem, ściek trafia do kanału, który łączy się z Bałtykiem. To może grozić zakażeniem wód gruntowych.
Katastrofa ekologiczna Odry dała mieszkańcom znad Bałtyku nadzieję na pomoc
W całym tym zgiełku nadzieję na nagłośnienie dramatycznej sytuacji mieszkańców Sławoszynka i Błot Karwieńskich widzi działający na pierwszej linii frontu przedstawiciel społeczności – Dariusz.
W wiadomość do naTemat prosi o nagłośnienie sprawy i przesyła zdjęcia kanałów brązowych od odchodów. Na pierwszym możemy zobaczyć kanał, gdy woda jest czysta. Dokładnie widać dno, a woda jest przeźroczysta. Jednym słowem – nic nie budzi podejrzeń. Na następnych fotografiach widzimy, jakie zmiany zaszły po zrzucie ścieków.
Zdjęcia zostały wykonane w 2020 roku, jednak zrzuty mają cyklicznie powtarzać się do dziś. Gdy pytam o bardziej aktualne materiały, otrzymuję dostęp do ogromnego folderu.
Kolejne fotografie pochodzą kolejno z marca 2021, stycznia 2022 oraz sierpnia 2022 roku.
Dariusz do zdjęć dołącza szczegółowy opis zdarzenia. O sprawie pisze wprost: "Skala niekompetencji, lekceważenia obowiązków i pogarda dla obywateli, zgłaszających nieprawidłowości, są charakterystyczne i jako żywo przypominają sytuację przy katastrofie na Odrze".
Kilka dni po otrzymaniu wiadomości rozmawiam z Darkiem przez telefon. Mężczyzna nie jest ani działaczem partyjnym, ani samorządowcem. Jak sam mówi, przeprowadził się do nadmorskiej wsi, licząc na spokój i czyste powietrze.
Zamiast tego, bierność Wód Polskich zafundowała mu życie w średniowiecznych warunkach.
– Pod naszymi oknami, tymi kanałami, przepływają ogromne ilości gnoju. Jest smród, jest brązowa maź. Wyobraźmy sobie, że jakieś dziecko sięgnie do tego rowu, albo tam wejdzie – mówi – To nie jest tak, że to wpłynie sobie "gdzieś dalej". To jest bezpośrednio w naszym sąsiedztwie – dodaje.
– Jest jedna zaleta. Wyginęły wszystkie komary. Ale nie wiem, czy to powód do dumy – żartuje Darek. – Kiedyś w tych kanałach pływały dzikie kaczki. Teraz nie ma po nich śladu – opisuje.
– To jest bomba biologiczna – podsumowuje, po czym dodaje: – Mój sąsiad zrobił sobie basenik na działce i pobierał wodę ze studni. Okazało się, że nie ma co wchodzić do tego basenu, bo woda jest brązowa – relacjonuje.
– Jesteśmy zalani tym wszystkim. Ja czekam tylko na zakażenie wód głębinowych i pierwsze zatrucia – ostrzega.
Wyjaśnijmy – zrzucanie zanieczyszczeń mikrobiologicznych stwarza ryzyko zanieczyszczenia wód różnymi bakteriami kałowymi, w tym bakteriami z gatunku E. coli.
O zagrożeniu dla zdrowia szczegółowo mówi mi także pediatra, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. Zagrożeń Epidemicznych oraz przewodniczący Stowarzyszenia Higieny Lecznictwa dr Paweł Grzesiowski.
– Każdy ściek ma specyficzne właściwości. Jeśli jest to odprowadzany ściek z obór, czyli odchody zwierząt są wypłukiwane do kanału, to jest materiał biologicznie niebezpieczny – mówi.
– W tym materiale znajdują się drobnoustroje, które bytują w jelitach zwierząt. Wypuszczanie tego do środowiska bez uzdatnienia, to wielki ładunek mikroorganizmów potencjalnie szkodliwych dla człowieka – dodaje.
– Gdyby ktoś wszedł do tej wody albojej się napił, może ulec zakażeniu tymi patogenami. Tam mogą być także toksyny bakteryjne produkowane przez beztlenowce, które mogą bezpośrednio uszkadzać przewód pokarmowy – wyjaśnia.
– To zarówno podrażnienie skóry, jak i błon śluzowych, ale także zatrucie drobnoustrojami, wywołującymi wymioty, biegunkę, a w przypadku dzieci nawet ciężkie objawy septyczne – wymienia.
Dr Grzesiowski tłumaczy, że zagrożenie może istnieć, nawet jeśli ściek ulegnie rozcieńczeniu w wodzie. Do tego konieczne jest jednak przeprowadzenie odpowiednich badań.
– Konieczny jest pomiar jakości wody przed spustem i po spuście, żeby określić jej jakość po dokonaniu zrzutu. To są bardzo ściśle określone normy. Na to trzeba mieć zgody odpowiednich instytucji oraz badania, mówiące o konkretnych toksynach i składnikach niebezpiecznych, które zawiera ściek – ocenia.
"Za chwilę będziemy mieli to samo, co na Odrze"
Lokalna społeczność, choć podjęła szereg działań, czuje się bezradna – My jako mieszkańcy nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Te krowy cały czas stoją i robią pod siebie. Myśmy wielokrotnie powiadamialiśmy urzędy – mówi mi Darek.
Pierwsza interwencja przyszła ze strony Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Urzędnicy pobrali próbki wody... trzy miesiące po złożeniu zawiadomienia. – W protokole napisano, że nie stwierdzono obecności zanieczyszczeń w kanale – relacjonuje.
Dlaczego nic nie wykryto? – Gnój nie płynie kanałami cały czas. Jest zrzucany głównie w weekendy i zimą, gdy zamarzają pola – tłumaczy. Warto podkreślić, że nawet zrzut na pola latem stwarza zagrożenie spłynięcia gnojowicy do kanałów za sprawą opadów deszczu.
Mieszkańcy w końcu wspólnie złożyli się na prywatne badania. Pobrali próbki wody i mają "na papierku" obecność ścieku. – Ale tego nie trzeba specjalnie badać. Z tych kanałów po prostu strasznie śmierdzi – zaznacza Darek.
W końcu i WIOŚ udało się wezwać na czas. Umożliwiło to nie tylko "oficjalne" potwierdzenie doniesień mieszkańców. – Stwierdzono także, że nielegalnie przekopano do kanałów trzy rurociągi – mówi. Za wydanie zezwolenia są zaś odpowiedzialne Wody Polskie.
Do Wód Polskich trafił nawet wniosek pokontrolny. I co? I nic. – Mamy wszystko udokumentowane. Mamy zdjęcia, nagrania, własne badania. Składaliśmy pisma, ale jest też ten wniosek pokontrolny WIOŚ. Od półtora roku nie ma żadnej reakcji – wylicza.
Poza dokumentami z WIOŚ do Dariusz pisał do Wód Polskich: 6 lutego 2021 r., 4 czerwca 2021 r., 5 lipca 2021 r., 14 czerwca 2022 r., 8 lipca 2022 r., i 11 lipca 2022 r.
– Nic nie zrobili aż do teraz. Dopiero w ostatnich dniach w końcu się dyrektor z urzędu do mnie pofatygował. Napisał mi, że nie miał czasu na udzielenie odpowiedzi wcześniej. Tłumaczył, że "miał za dużo spraw". A w tym czasie, tylko w mniejszej skali, od lat dzieje się to samo, co na Odrze. I nikomu to nie przeszkadza – relacjonuje.
– Ta maź oczywiście powoli się rozcieńcza i rozcieńcza, ale do morza trafia. A potem są oświadczenia o sinicach, ale to przyczyna "naturalna", więc to "niczyja wina". A to wynika z oczywistych zaniedbań – komentuje.
Hodowcę udało się ukarać mandatem tylko raz i nie dotyczyło to zrzutu gnoju do kanału, a wylania go na zmarznięte pole.
Dariusz podkreśla, że mieszkańcy nie są w stanie sprawdzać wszystkich miejsc wylewania ścieku. Nie mogą też patrolować czy dyżurować nad kanałem nocą, w weekendy i święta. – Ja już nie mam siły tego wszystkiego zgłaszać za każdym razem, skoro reakcja jest ta sama – przyznaje.
– Czy znów mamy czekać na katastrofę ekologiczną i znów rozwiązaniem problemu będzie spóźnione zdymisjonowanie jednego urzędnika? – zapytał.
Pytamy WIOŚ i Wody Polskie o podjęte działania
Chwilę po rozmowie telefonicznej zadzwoniłem do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Nie udało się jednak nawiązać kontaktu z rzeczniczką prasową, bowiem ta "była w terenie".
Następnego dnia otrzymałem jednak od urzędników obszerne wyjaśnienia. Potwierdzono przeprowadzenie wspomnianych już dwóch kontroli interwencyjnych. Jak jednak dodano, od 11 sierpnia prowadzona jest trzecia już kontrola.
Urzędnicy podkreślili także, że badania jakości wody pitnej z ujęć przeprowadzane są przez Państwową Inspekcję Sanitarną.
"WIOŚ wydał decyzję nakazującą usunięcie stwierdzonych nieprawidłowości oraz decyzję ustalającą obowiązek uiszczenia opłaty za stosowanie nawozów niezgodnie z przepisami" – czytamy. Potwierdzono także informacje o wystawieniu mandatu.
Z informacją o stwierdzonych naruszeniach i wnioskiem o podjęcie działań udano się także do regionalnego oddziału Wód Polskich. Jakie więc działania zostały podjęte przez tę instytucję?
"W czerwcu 2021 r. przeprowadzono szczegółową kontrolę w przedsiębiorstwie. Stwierdzono brak jakichkolwiek śladów, potwierdzających zrzut zanieczyszczeń do kanału melioracyjnego" – czytam w przesłanym do mnie oświadczeniu.
Jak się dowiaduję, sprawa ponownie trafiła do Wód Polskich w wyniku interwencji starosty Puckiego. Samorządowiec zgłosił ją także do lokalnej policji, która obecnie prowadzi działania pod nadzorem prokuratury.
"Sprawa pozostaje w gestii tych organów" – ucinają Wody Polskie. Urzędnicy potwierdzili jedynie, że doszło do wspomnianego zimowego zrzutu gnojowicy na pole.
Napisałem także do przedsiębiorcy, który ma odpowiadać za zrzut odchodów. Po niespełna godzinie odpisano mi, że nie dostanę odpowiedzi na pytania. "W odpowiedzi na poniższego e-maila informuję, iż nie zamierzamy odpowiadać na pytania i zarzuty, które są nieprawdą" – czytam.