Randkowanie w XXI wieku za pomocą aplikacji bywa uciążliwe. Przekonuje się o tym Noa, która na kolejnych randkach spotyka coraz większych dziwaków. Gdy na jej drodze staje więc przystojny i czarujący Steve, od razu traci dla niego głowę i godzi się na romantyczny wypad za miasto.
Chociaż ideały nie istnieją, nowo poznany amant okazuje się tak daleki od perfekcji, jak to tylko możliwe. Po wypiciu drinka z mężczyzną Noa budzi się przykuta do materaca i dowiaduje się od niego, że kawałki jej ciała będą po kolei odcinane i sprzedawane bogatym kanibalom, gustującym w mięsie z... młodych kobiet.
Wyreżyserowany przez Mimi Cave i napisany przez Lauryn Kahn "Fresh" to zdecydowanie "świeże mięsko" pod względem samej koncepcji. Kiedy jednak rozłoży się go na mniejsze czynniki, powtórek z rozrywki dostrzeże się zdecydowanie więcej – ale o tym później.
Czarna komedia o kanibalach została nakręcona z dużym naciskiem na pobudzający zmysły detal. Zbliżenia na czynności wykonywane wokół jedzenia w pierwszej chwili sprawiają, że leci ślinka, którą jednak szybko wciągniemy do ust z powrotem, gdy przypomnimy sobie, co jest daniem głównym.
"Fresh" nie jest dopracowany jedynie od strony technicznej. Bohaterowie z krwi i kości (i mięsa) skutecznie przykuwają do ekranu. Sebastian Stan parę miesięcy temu przekonująco wcielił się w gwiazdora rocka i męża Pameli Anderson Tommy'ego Lee i tak samo dobrze wypadł jako psychopatyczny morderca.
Ekran należał jednak do Daisy Edgar-Jones, która, choć zasłynęła rolą introwertycznej Marianne z "Normalnych ludzi", w produkcji Hulu pokazała pazur i dała popis zarówno jako wystraszona ofiara Steve'a, jak i mścicielka w różowej sukience rodem z niepokojącego anime.
Niestety, nawet najbardziej charyzmatyczni aktorzy i atakujące oczy dopracowane kadry nie zatrzymają uwagi widza przez niemal dwie godziny (tyle prawie trwa film). Narzucone na początku tempo bardzo szybko spada, a wartka akcja nie zostaje zastąpiona pogłębieniem psychologicznym postaci czy czymkolwiek innym, co nadałoby więcej sensu ruchomym obrazom.
Fabuła "Fresh" to oczywista metafora wyrażająca (dosłowną) żarłoczność kapitalizujących kobiece ciała mężczyzn, którzy obcowanie z płcią przeciwną widzą w kategoriach banalnego fetyszu. Film Cave sprowadza tę tendencję do absurdu i konwencji czarnej komedii, ale za nimi kryje się jak najbardziej rzeczywista diagnoza.
Osobiście nie potrzebuje kolejnego filmu, który... opowiada o tym samym. Moda na feminizm w kinie mnie cieszy (a szczególnie na kobiece kino gatunkowe) i prezentowanie perspektywy, na którą w kinematografii nie było miejsca przez dekady.
Tematy cielesności są mi bliskie, jednak kiedy niemal każdy feministyczny film opowiada o tego rodzaju patriarchalnej opresji, wywołuje to już nic więcej poza wzruszeniem moich ramion.
Trudno w przypadku "Fresh" nie pokusić się o porównanie do rewelacyjnego "Mięsa" francuskiej reżyserki Julli Ducournau z 2016 roku. Zdobywczyni Złotej Palmy w Cannes za szalony body horror "Titane" metaforę kanibalizmu wykorzystała do opowiedzenia historii o budzeniu się seksualności młodej kobiety. Podobnie prosty motyw, jednak mniej łopatolagiczny, nie wspominając, że realizacyjnie Ducournau przebiła Cave o głowę.
Czy diagnozy postawione przez debiutującą reżyserkę są prawdziwe? Jak najbardziej, ale nie świeże – może nie wywołają w was mdłości, ale raczej nie będziecie mieli ochoty na więcej.