"Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" to nowy miniserial Netfliksa, który przedstawia prawdziwą historię seryjnego mordercy. To jeden z największych potworów w ludzkiej skórze. Nie tylko zabijał swoje ofiary, ale także je zjadał – stąd nadano mu przydomek "kanibal z Milwaukee".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Kanibal z Milwaukee" to przerażająca postać, a historia jego zbrodni do dziś budzi odrazę i... inspiruje – miejmy nadzieję, że tylko twórców kultury
Jeffrey Dahmer nieraz pojawiał się w filmach i serialach. Śpiewała o nim nawet Katy Perry w piosence "Dark Horse"
Jednym z producentów "Dahmer - Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" jest Ryan Murphy - ojciec "American Horror Story"
W roli tytułowej zobaczymy Evana Petersa, który również występował w "AHS", a także w m.in. "Mare z Easttown". Nowy miniserial już możemy oglądać na Netfliksie
Jeffrey Dahmer to obok Teda Bundy'ego, Eda Geina, Zodiaka czy BTK-a jeden z największych "gwiazdorów" w świecie seryjnych morderców. Wydaje się, że stało się to nie za sprawą liczby ofiar (ma ich na koncie 17), ale tego co z nimi robił przed i po śmierci. Wyróżniał się też tym, że nie zabijał kobiet, ale odbierał życie chłopcom i mężczyznom – pod tym względem przypominał Dennisa Nilsena, o którym powstał serial "Des".
Jeffrey Dahmer był pogodnym chłopcem, który żył w swoim świecie z martwymi zwierzętami.
Urodził się 21 maja 1960 roku w Milwaukee. Podobnie jak większość seryjnych morderców, od najmłodszych lat interesował się martwymi zwierzętami (bardzo lubił dźwięk wydawany przez kości). W przeciwieństwie do innych znanych potworów dorastał pod opieką obojga rodziców. Często się jednak kłócili, a kiedy jego matka zachorowała na depresję, przestano mu poświęcać uwagę. Wciąż był "energicznym i wesołym dzieckiem".
Będąc nastolatkiem miał dziwaczne hobby polegające na kolekcjonowaniu martwych owadów i zwierząt, np. wiewiórek – głównie znalezionych przy drodze. Jego ojciec Lionel nie widząc w tym nic złego nauczył go też jak wybielać i konserwować kości, które potem trzymał w słoikach z formaliną. Pewnego razu odciął głowę martwemu psu i wbił na patyk (zwłoki przybił do drzewa), a następnie zawołał kolegę, by go "sprankować". Potem tłumaczył, że przypadkowo natrafił na takie znalezisko.
Nie był najpopularniejszym dzieckiem w szkole, a wręcz przeciwnie – był raczej wyrzutkiem, choć nauczyciele chwalili go za to, że był uprzejmy i miał dobre stopnie. Żeby zdobyć sympatię kolegów lubił się wygłupiać. Bardzo wcześnie zaczął też swoją przygodę z alkoholem – miał zaledwie 14 lat, gdy zaczął pić i chować butelki pod kurtką w szkole. Mniej więcej wtedy odkrył też, że jest gejem. Kiedy miał 18 lat jego rodzice rozwiedli się. W tym samym roku popełnił też pierwsze morderstwo.
Pierwsze morderstwo Dahmera przypominało wszystkie kolejne.
W 1978 roku zaprosił do swojego domu autostopowicza, by "napić się kilku piwek". Pili razem alkohol, słuchali muzyki, a jak gość chciał już wracać, Dahmer uderzył go hantlem w głowę, a potem udusił. Później mówił, że "nie chciał, by już sobie szedł". Onanizował się nad jego ciałem, a potem je poćwiartował.
"Przez cały następny dzień pod schodami swego domu oddzielał tkankę od kości. Wnętrzności i skórę zapakował do czarnych, grubych worków na śmieci, które wywiózł na wysypisko, a kości rozbił na malutkie kawałeczki młotkiem i porozrzucał w pobliskim lesie" - czytamy na Wikipedii.
Przez kolejne lata nie mordował, ale stwarzał wiele problemów. Wyleciał ze studiów, a potem z wojska za pijaństwo. Wyprowadzał się, a potem wracał do ojca i macochy, kiedy tracił pracę i nie miał kasy na mieszkanie w motelu, bo wydawał wszystko na alkohol. Przez pewien czas mieszkał też u babci. Spotykał się także z mężczyznami w łaźniach, ale seks z kimś, kto się rusza, nie sprawiał mu przyjemności, więc zaczął podawać im alkohol i środki nasenne i dopiero wtedy robił swoje. Po dwunastu takich incydentach stracił kartę członkowską.
Wchodził też w liczne konflikty z prawem: m.in. za rozróby czy obnażanie się w miejscu publicznym. W 1986 r. został aresztowany za masturbowanie się przy dwóch 12-latkach nad rzeką. Tłumaczył policjantom, że tylko robił siku, ale potem przyznał się do przestępstwa. Rok później rozpoczął swoją serię morderstw.
Dahmer wabił młodych mężczyzn, odurzał i mordował. To, co działo się później, było jeszcze bardziej straszne.
Między 1987 a 1991 rokiem zamordował 16 chłopców i mężczyzn (najmłodsi mieli zaledwie 14 lat, a najstarszy 32 - praktycznie wszyscy byli czarnoskórzy lub mieli azjatyckie pochodzenie). Poznawał ich w gejowskich barach lub ich okolicach, zaciągał do domu, podawał leki nasenne np. w kawie – przed lub po stosunku – a potem dusił. Początkowo zwabiał ofiary do domu babci, ale potem się przeprowadził, by nikt mu nie przeszkadzał w jego mrocznych żądzach.
Serię można było przerwać już w 1988 roku, gdy został aresztowany za odurzenie i obmacywanie 13-latka, którego zaprosił do domu pod pretekstem robienia zdjęć. Ojciec wynajął dobrego prawnika, Dahmer został poddany ocenie psychiatrycznej, która wykazała, że jest m.in. osobą impulsywną, nieufną wobec innych (nie wiedziano wtedy o innych zbrodniach). W styczniu 1989 r. został skazany za napaść seksualną drugiego stopnia, a wyrok zawieszono do maja.
W międzyczasie zabił piątą ofiarę. W maju 1989 r. zaczął odsiadywanie wyroku: najpierw przez niecały rok w zakładzie karnym, w którym mógł podejmować pracę (był również zarejestrowany jako przestępca seksualny). Potem zaczął się jego 5-letni wyrok w zawieszeniu, ale Dahmer nie przestał mordować. W 1990 i 1991 roku, w końcówce swojej "kariery", dokonał najwięcej zbrodni.
"Odurzał ich narkotykami i wiercił otwór w czaszce, przez który wlewał kwas solny lub wodę, by uczynić z nich swoje całkowicie podporządkowane "zombie". Ofiary szybko umierały, wtedy zaś gwałcił ich zwłoki, robił pośmiertne zdjęcia i rozczłonkowywał ciała, zostawiając sobie jednak pamiątki: głowę, penisa, skórę zdartą z twarzy" - pisała Agnieszka Mazur-Puchała w "Onecie".
Resztki swoich ofiar rozpuszczał w kwasie, zachowywał w słoikach z formaliną jako trofeum lub po prostu zjadał doprawiając różnymi przyprawami. Głowy i mięso trzymał też na później w lodówce. Na taki widok natknęli się policjanci, kiedy go aresztowali.
Jedna z jego ofiar cudem uciekła i dzięki temu w końcu został aresztowany.
22 lipca 1991 roku Dahmer podszedł do trzech mężczyzn w barze i złożył im propozycję. Zaproponował im 100 dolarów za nagą sesją fotograficzną w jego mieszkaniu. Tym, który się zgodził, był Tracy Edwards – jedyna z potencjalnych ofiar, która przetrwała spotkanie.
Dahmer próbował skuć mężczyznę kajdankami, ale ten się nie dał - był silniejszy od "fotografa", który wyjaśniał, że to na potrzeby sesji zdjęciowej. I machał przy tym nożem. Morderca kazał mu rozpiąć koszulę i przyłożył głowę do jego klatki piersiowej, mówiąc: "Zjem twoje serce" (właśnie do tego nawiązywała w piosence Katy Perry). Edwards bał się dźgnięcia nożem, ale zachował trzeźwość umysłu – zaczął go nazywać swoim przyjacielem, a potem uśpił jego czujność.
"Tracy zapytał Dahmera, czy najpierw mogą napić się piwa w salonie. Morderca był tak podekscytowany, że zgodził się bez wahania. Chwilę później Edwards zapytał go, czy może skorzystać z toalety. Wstając z kanapy, uderzył Dahmera z całej siły w twarz. Kiedy Jeffrey był ogłuszony, Edwardsowi udało się uciec drzwiami" - pisała Maja Mikołajczyk w artykule naTemat.
Tracy Edwards natknął się na ulicy na policjantów, o wszystkim im opowiedział i zaprowadził do domu Dahmera. Ten próbował im uciec, gdy odkryli makabryczne polaroidy przedstawiające ludzkie ciała w różnych stadiach rozczłonkowania, ale został obezwładniony. Pozostałych widoków policjanci z pewnością nie zapomną do końca życia. Oprócz głów w lodówce znaleźli też m.in. kolekcję czaszek pomalowanych farbą imitującą plastik, penisa w słoiku czy kompletny ludzki szkielet w szafie.
Jeffreya Dahmera skazano na ponad 900 lat więzienia. Zabito go za kratkami.
Proces Dahmera rozpoczął się w styczniu 1992 roku. Adwokaci uważali, że był niepoczytalny w chwili popełnienia zbrodni, prokuratora twierdziła, że był świadomy tego, że popełnia przestępstwa i mógł opanować swoje odruchy.
Ekspert obrony, psychiatra sądowy dr Carl Wahlstrom, zdiagnozował u niego nekrofilię, zaburzenie osobowości typu borderline, osobowość schizotypową, uzależnienie od alkoholu i zaburzenia psychotyczne.
Po przeciwnej stronie był Dr Fred Fosdel, który stwierdził, że nie był chory psychicznie, tylko wyrachowany i przebiegły. Potrafił odróżnić dobro od zła, ale jego żądza pokonała moralność. Uważał też, że nie miał skłonności sadystycznych, ale parafilię, czyli zaburzenie preferencji seksualnych.
Jeffrey Dahmer został oskarżony o 17 morderstw, ale potem zredukowano to do 15. Uznano go winnym wszystkich zabójstw i skazano na 957 lat więzienia (nie brano pod uwagę kary śmierci, bo w stanie Wisconsin została zniesiona w XIX w.). W mowie końcowej powiedział, że nigdy nie pragnął wolności po aresztowaniu i że "szczerze" życzył sobie własnej śmierci.
Przyznał, że żadne z morderstw nie było motywowane nienawiścią - uważał, podobnie jak jego lekarze, że było związane z zaburzeniami psychicznymi. Zdawał sobie też sprawę, że nic, co zrobi lub powie, nie cofnie krzywd wyrządzonych ofiarom i rodzinom z Milwaukee.
Dahmer nie odsiedział zbyt wiele ze swojego wyroku. W listopadzie 1994 roku został zaatakowany przez współwięźnia w czasie sprzątania łazienki - strażnik oddalił się dosłownie na chwilę. Christopher Scarver skatował prętem "kanibala" i innego osadzonego Jesse'ego Andersona. Obaj trafili do szpitala, ale nie przeżyli poważnych obrażeń głowy. Dahmer ponoć nawet nie krzyczał.
Scarver, uznawany za schizofrenika, wrócił do celi i poinformował strażnika, że "Bóg mu kazał to zrobić, Jesse Anderson i Jeffrey Dahmer nie żyją". Do wyroku dodano mu jeszcze dwie kary dożywocia, a prokurator okręgowy apelował do ludzi, by nie robić ze Scarvera bohatera, bo zabicie Dahmera wciąż było morderstwem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.