Hollywoodzka kariera jak z marzeń. Gdy przyleciała do Los Angeles, ledwo mówiła po angielsku. Do pierwszych zagranicznych ról uczyła się swoich kwestii ze słuchu, a po intensywnych kursach językowych zaklepała sobie miejsce w filmach największych współczesnych reżyserów. Po roli Marilyn Monroe w "Blondynce" Ana de Armas ma szansę utrzeć nosa hejterom czepiającym się jej kubańskiego akcentu. Oscary na nią czekają.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ana de Armas, odtwórczyni roli Marilyn Monroe w filmie "Blondynka" Andrew Dominika, ma spore szanse na to, by w 2023 roku otrzymać nominację do Oscara.
Pochodząca z Kuby aktorka do niedawna nie znała języka angielskiego. Na początku hollywoodzkiej kariery uczyła się tylko fonetycznej wymowy swoich kwestii.
Za sobą ma występy w takich produkcjach jak "Blade Runner 2049" Denisa Villeneuve, "Na noże" Riana Johnsona i "Nie czas umierać" Jojiego Fukunagi.
Podczas kręcenia "Głębokiej wody" związała się z Benem Affleckiem. Teraz spotyka się z dyrektorem wykonawczym Tindera.
Kim jest Ana de Armas?
Na dużym ekranie pojawiła się tak właściwie znikąd, w krótkim czasie stając się jedną z najbardziej obiecujących aktorek swojego pokolenia. Widzowie uwielbiają inspirujące historie, a droga, jaką Ana de Armas pokonała, by znaleźć się w miejscu, w którym jest teraz, to materiał na oddzielny film opowiadający o sile marzeń.
Jedni powiedzą, że miała farta, drudzy zaś, że na sukces zapracowała sobie ciężką pracą. W końcu nie każdemu trafia się okazja do zagrania jednej z największych legend kina. Do tego, by oddać należyty hołd Marilyn Monroe (nawet w takim filmie jak "Blondynka", który za scenariusz zbiera baty od widzów), potrzeba prawdziwego talentu. A jego de Armas nie brakuje.
Od dziecka chciała być aktorką
Na łatwy start w branży nie mogła liczyć. Dorastała wszak w Hawanie podczas głębokiego kryzysu gospodarczego na Kubie, który rozpoczął się na początku lat 90. W domu nie miała jak oglądać hollywoodzkich filmów, dlatego korzystała z gościnności sąsiada, który pozwalał jej rozkoszować się swoją kolekcją kaset wideo. Później zamykała się u siebie w pokoju, gdzie godzinami ćwiczyła przed lustrem monologi, które udało jej się zapamiętać z obejrzanych wcześniej dzieł.
Wówczas w jej sercu zrodziło się pewne marzenie - w przyszłości chciała być jak te wszystkie kobiety zza ekranu telewizora. W wieku 12 lat postanowiła, że gdy dorośnie, zostanie aktorką. Nigdy w to nie wątpiła.
Mając 14 lat zapisała się na studia do państwowej szkoły teatralnej w Hawanie, której ostatecznie nie ukończyła. Z nauki zrezygnowała tuż przed obroną, a wszystko dlatego, że zamierzała przenieść się do Hiszpanii i tam kuć żelazo, póki gorące.
– Kiedy podjęłam decyzję o wyjeździe, byłam na czwartym roku studiów. Gdy wyjechałam, brakowało mi zaledwie kilku miesięcy do ukończenia szkoły, ale wiedziałam też, że zaraz po jej ukończeniu nie będę mogła przez kilka lat opuścić kraju – wyjaśniała w rozmowie z Hawana Times, podkreślając, że na Kubie od każdego absolwenta wymaga się pracy na rzecz Narodowej Służby Społecznej.
Dzięki dziadkom ze strony matki udało jej się uzyskać podwójne obywatelstwo. Do Madrytu wyemigrowała w 2006 roku. Nie miała tam nikogo poza dwoma przyjaciółkami i hiszpańskim agentem, którego poznała z polecenia znajomych ze studiów. Stawiała na własną intuicję i doświadczenie. – Ludzie cenią tylko to, co potrafisz sobą zademonstrować, a nie to, co mówi kwitek z twojej uczelni – stwierdziła.
Przygodę w Europie zaczęła od roli w popularnym dramacie telewizyjnym dla nastolatków zatytułowanym "El Internado", w którym przez sześć sezonów wcielała się w Carolinę Leal Solis, uczennicę szkoły z internatem. Dziś serial ten moglibyśmy określić mianem hiszpańskiego "Riverdale".
Występ w młodzieżowym thrillerze sprawił, że de Armas doczekała się w Hiszpanii statusu celebrytki, aczkolwiek kubańskiej aktorce nie było z tego powodu do śmiechu. Jak większość gwiazd teen dram została bowiem wrzucona do szufladki z rolami dla nastolatków. Miała większe ambicje, a granie w szkolnej telenoweli traktowała jako jeden z przystanków na trasie do Hollywood.
Ana de Armas do niedawna nie znała języka angielskiego
Przed podjęciem pracy w anglojęzycznych produkcjach powstrzymywała ją bariera językowa. Lekcje angielskiego w kubańskiej szkole na niewiele się zdały. Ana de Armas podjęła jednak ryzyko i w 2014 roku przeprowadziła się na stałe do Los Angeles. Pierwsze przesłuchania w La La Landzie wspomina z lekkim zażenowaniem.
Do roli w thrillerze erotycznym "Kto tam?" w reżyserii Eliego Rotha, w którym wystąpiła u boku Keanu Reevesa, uczyła się fonetycznej wymowy swoich kwestii. Podobnie było w przypadku czarnej komedii "War Dogs" z Milesem Tellerem i Jonah Hillem. Koniec końców dzięki intensywnym kursom językowym (trwającym kilka miesięcy) aktorka zdołała opanować język angielski niemalże do perfekcji. Nie chciała ograniczać się wyłącznie do ról dla Latynosek.
W kolejnych latach de Armas zachwyciła swoją urodą i talentem Denisa Villeneuve, który obsadził ją w roli Joi, holograficznej dziewczyny głównego bohatera granego przez Ryana Goslinga w "Blade Runnerze 2049". Krytycy spodziewali się, że angaż w dziele twórcy "Nowego początku" będzie przełomem w jej karierze. Tak się jednak nie stało. Aktorka faktycznie stała się rozpoznawalna, ale nie na taką skalę, na jaką przewidywano.
Ana de Armas zyskała miano królowej drugiego planu. Recenzenci filmu akcji "Overdrive", w którym zagrała (znów) ukochaną głównej postaci, narzekali nawet na to, że obsadzanie jej w niewielkich rolach to duży błąd. Co prawda mniejszy od tego, który popełnił Danny Boyle ("Trainspotting") całkowicie wycinając ją z komedii "Yesterday".
Scenarzysta Richard Curtis tłumaczył w rozmowie z portalem CinemaBlend, że zdecydowano się usunąć sceny z udziałem de Armas, gdyż widzom podobno nie podobał się jej wątek. Zaznaczył, że dla całej ekipy filmowej było to "traumatyczne cięcie", gdyż aktorka była "wspaniała" w swojej roli.
Na szczęście straty szybko zostały odrobione. W 2019 roku de Armas wcieliła się w jedną z głównych bohaterek w filmie z gatunku whodunnit zatytułowanym "Na noże" w reżyserii Riana Johnsona ("Ostatni Jedi"). Przypadła jej rola latynoskiej opiekunki Harlana Thrombeya, wokół którego kręciła się fabuła kryminału.
Kubanka towarzyszyła na ekranie takim gwiazdom jak Daniel Craig ("Casino Royale"), Chris Evans ("Avengers") czy Toni Collette ("Dziedzictwo. Hereditary"), a także doczekała się pierwszej nominacji do Złotego Globu w kategorii "najlepszej aktorki drugoplanowej".
Po roku de Armas ponownie spotkała Daniela Craiga, tym razem na planie zdjęciowym do kolejnej części przygód Jamesa Bonda"Nie czas umierać". Reżyser Joji Fukunagi napisał postać kubańskiej agentki CIA właśnie z myślą o niej. Po premierze aktorkę chwalono za wniesienie humoru do serii o agencie 007. "Femme fatale w wykonaniu milenialsów" - komentowali widzowie.
Tinder i głośny romans na planie filmowym
Anę de Armas ciągnie do thrillerów erotycznych. W 2020 roku zaangażowaną ją do pracy nad filmem "Głęboka woda" na podstawie powieści autorstwa Patricii Highsmith. Razem z Benem Affleckiem wcieliła się tam w nieszczęśliwe małżeństwo będące w otwartym związku.
Przed premierą dzieła Adriana Lyne'a ("Lolita") aktorów przyłapano na Kubie, a potem widziano, jak wymieniają się czułościami na lotnisku na Kostaryce. Romans między nimi trwał dość krótko. W wywiadzie z magazynem "Elle" de Armas przyznała, że życie na świeczniku bywa "straszne". Zasugerowała, że związek z obecnym mężem Jennifer Lopez był dla niej niekomfortowym doświadczeniem. Parę przecież non-stop śledzili paparazzi.
Zgodnie z ustaleniami gazety "People" to aktorka podjęła decyzję o rozstaniu z Affleckiem. Po zerwaniu od razu wyprowadziła się z Los Angeles i przeniosła do Nowego Jorku. Od tamtej pory spotyka się z dyrektorem wykonawczym Tindera Paulem Boukadakisem.
Szary człowiek i blondynka
Po udanych wyczynach kaskaderskich w "Nie czas umierać" Ana de Armas znów wzięła się za kino akcji. Powtórnie została ekranową partnerką Ryana Goslinga w hicie Netfliksa"Gray Man" braci Russo. Kubańska aktorka nigdy przedtem nie spędziła tak wielu godzin na siłowni. Rola Dani pokazała jej, do czego jest zdolna. – Kocham wszystko w mojej bohaterce. Nie chodzi nawet o jej fizyczną siłę. Intrygowała mnie jej ludzka strona – tak opowiadała o swojej postaci.
W karierze de Armas nie ma jak dotąd ważniejszej roli od tej w filmie "Blondynka" Andrew Dominika. W adaptacji powieści Joyce Carol Oates 34-latka zagrała Marilyn Monroe. Jak można się domyślić, gwieździe postawiono bardzo wysoką poprzeczkę. By jak najlepiej uczcić pamięć zmarłej legendy, aktorka musiała poświęcić się licznym treningom i zajęciom z dialektu.
De Armas obawiała się, że nie podoła wyzwaniu. Podczas pierwszego testu ekranowego do filmu nie czuła się pewnie z własnym akcentem. – Było coraz gorzej i gorzej – to ciągle przypominało mi, że nie byłam wystarczająco dobra – wyznała "Variety".
Poczucie niepewności okazało się być jej atutem. – Wykorzystywanie moich emocji – tego, jak czułem się podczas grania roli – było sposobem, w jaki podeszłam do całego filmu – oznajmiła w rozmowie z amerykańskim tygodnikiem.
– Przez dziewięć miesięcy wytężonej pracy nieustannie ćwiczyłam z trenerami dialektu i wokalu. To była niezwykle wyczerpująca tortura. Czułam, jak mózg mi się smaży – oznajmiła brytyjskiemu tygodnikowi "The Sunday Times".
Gdy w internecie opublikowano zwiastun "Blondynki", część fanów Marilyn wyraziła swoje oburzenie faktem, że w niektórych scenach de Armas brzmi jak Kubanka. Oglądając film od czasu do czasu faktycznie możemy usłyszeć jej rodzimy akcent, ale ostatecznie nie ma on większego wpływu na odbiór jej występu, który - bądźmy ze sobą szczerzy - jest fenomenalny.
"Sercem i duszą tego nieudanego filmu jest oczywiście Ana de Armas, która lśni na tle doborowej obsady. Aktorka robi wszystko, by nie zaszufladkować Marilyn (...). Kubańska gwiazda (która jest w filmie niewiarygodnie wręcz podobna fizycznie do Monroe) gra twarzą, ciałem i głosem, które aż drgają od emocji. Tymi de Armas sprawnie żongluje nie wchodząc w parodię czy tandetę" – czytamy w recenzji Oli Gersz z naTemat.
Po pokazie premierowym filmu na Festiwalu Filmowym w Wenecji de Armas słusznie zebrała kilkuminutowe owacje na stojąco. Niemniej wizerunek aktorki ucierpiał nieco podczas promocji filmu.
W jednym z wywiadów de Armas mówiła, że w trakcie kręcenia "Blondynki" czuła się tak, jakby nawiedził ją duch samej Manroe. – Była tam z nami. Może brzmi to zbyt mistycznie, ale taka jest prawda. Wszyscy ją czuliśmy – tłumaczyła, a internauci odebrali to jako zniewagę dla Marilyn. W późniejszych rozmowach z dziennikarzami hollywoodzka gwiazda - chcąc ostudzić nastroje widzów - podkreśliła, że źle się wyraziła.
Ana de Armas swoim występem w "Blondynce" utorowała sobie drogę do przyszłorocznych nominacji do Oscara. Krytycy są święcie przekonani, że jej nazwisko zagości się wśród pretendentek do nagrody Amerykańskiej Akademii Wiedzy i Sztuki Filmowej w 2023 roku. Z dziewczynki marzącej o aktorstwie stała się mocnym ogniwem w "fabryce snów" (w Hollywood).