nt_logo

Proboszcz miał ukraść z konta parafii niemal pół miliona złotych. Grozi mu 10 lat więzienia

Katarzyna Florencka

26 stycznia 2023, 10:56 · 3 minuty czytania
Stanisław K., były proboszcz z Podkarpacia, który przed przejściem na emeryturę przelał sobie z konta parafii 2 mln zł, usłyszał zarzuty przywłaszczenia mienia o znacznej wartości. Duchowny nie przyznaje się do winy i twierdzi, że w całej sprawie chodzi o jego prywatne pieniądze.


Proboszcz miał ukraść z konta parafii niemal pół miliona złotych. Grozi mu 10 lat więzienia

Katarzyna Florencka
26 stycznia 2023, 10:56 • 1 minuta czytania
Stanisław K., były proboszcz z Podkarpacia, który przed przejściem na emeryturę przelał sobie z konta parafii 2 mln zł, usłyszał zarzuty przywłaszczenia mienia o znacznej wartości. Duchowny nie przyznaje się do winy i twierdzi, że w całej sprawie chodzi o jego prywatne pieniądze.
Zdjęcie ilustracyjne Fot. Monkpress/East News
  • Proboszcz parafii w Domostawie przed przejściem na emeryturę miał przelać na swoje prywatne konto 2 mln zł z pieniędzy kościelnych
  • Po pół roku śledztwa prokuratura postawiła Stanisławowi K. zarzut przywłaszczenia 450 tys. zł
  • Duchowny twierdzi, że chodzi o jego prywatne pieniądze, które znalazły się na koncie parafii, ponieważ chciał kupić w jej imieniu obligacje skarbowe

Zarzuty dla księdza z Podkarpacia

O sprawie emerytowanego proboszcza z Domostawy zrobiło się głośno latem zeszłego roku, kiedy w mediach społecznościowych opublikowano wyciąg z konta parafii. Wynikało z niego, że tuż przed odejściem na emeryturę duchowny przelał sobie z niego 2 mln zł.

Ksiądz tłumaczył, że pieniądze, które pobrał z konta parafii, należały do niego, jednak sprawą przywłaszczenia środków – na wniosek sandomierskiej kurii – zajęła się Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu. Sam proboszcz również złożył zawiadomienie, dotyczące upublicznienia operacji bankowych, jednak ostatecznie nie złożył wniosku o ściganie sprawcy.

Jak ustalił teraz Onet, po trwającym pół roku dochodzeniu śledczy zdecydowali się postawić zarzut Stanisławowi K.

– Mężczyźnie został przedstawiony zarzut przywłaszczenia mienia znacznej wartości. Chodzi o około 450 tys. zł na szkodę parafii rzymskokatolickiej. Po analizie całego materiału dowodowego ustaliliśmy, że kwota, która może zostać objęta zarzutem, jest niższa niż ta, która funkcjonowała w przestrzeni medialnej – tłumaczy portalowi Andrzej Dubiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu. Za taki zarzut grozi kara od roku do 10 lat więzienia.

Rzecznik prokuratury poinformował, że emerytowany proboszcz został już przesłuchany w charakterze podejrzanego. – Nie przyznał się do zarzucanego mu czynu, ale złożył wyjaśnienia. Wobec mężczyzny zastosowano wolnościowe środki zapobiegawcze – dodał.

Proboszcz tłumaczy przelew. "Sam się dorobiłem"

Proboszcz podkarpackiej parafii od początku zaprzeczał wszystkim oskarżeniom i twierdził, że pieniądze to jego prywatne oszczędności. W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" wyjaśnił, skąd dorobił się takiej sumy. Twierdzi, że przez 42 lata pracy bardzo dużo własnych pieniędzy włożył w parafię.

– Przez kilka lat jeździłem do Ameryki. Tam pracowałem jako ksiądz i dorabiałem na budowie – opowiada ks. Stanisław. Potem miał rozpocząć działalność wydawniczą, a później – jak dodaje – nadszedł czas, gdy na akcjach czy obligacjach można było pomnażać pieniądze.

Dodatkowo duchowny ma półtora hektara pola aronii, maliny i borówki. – Sam się dorobiłem tych dwóch milionów – przekonuje i dodaje, że gdy zaczął planować swoje odejście z parafii z końcem sierpnia, przelał pieniądze z własnego konta na konto parafii. – Chciałem kupić na parafię 4-letnie obligacje skarbowe. Pojechałem do banku i okazało się, że to nie jest możliwe. Przelałem więc środki z powrotem – tłumaczy. Zaprzecza też, że odmówił jakiegokolwiek sakramentu za "długi".

Parafianie nie dawali jednak wiary zapewnieniom swojego byłego już proboszcza. Wspominali m.in. o tym, że ksiądz miał kajecik, w którym zapisywał "dług" każdego, kto nie płacił na kościół. I karał ("nie dopuścił do komunii, nie pochował ani nie ochrzcił"), jeśli ktoś go nie spłacał. "Chodził jak komornik" – mówili, oskarżając duchownego, że wzbogacił się na ich datkach.