Roald Dahl miał na koncie wiele słynnych książek dla dzieci, które doczekały się równie głośnych ekranizacji jak np. "Charlie i Fabryka Czekolady". Teraz jednak uznano, że jest w nich obraźliwe słownictwo i w nowych wydaniach powieści zostały przerobione. Podobnego losu doczekał się też książkowy James Bond. Są lepsze sposoby na dopasowanie się do współczesności niż cenzura. I pokazał to m.in. Disney, który w przeszłości nie był zbytnio poprawny politycznie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Roald Dahl to brytyjski pisarz XX wieku, który napisał tak ponadczasowe (czy aby na pewno?) książki jak m.in. "Charlie i Fabryka Czekolady", "Matylda", "Fantastyczny Pan Lis", "BFG", "Wiedźmy" i wiele innych.
Brytyjskie wydawnictwo Puffin Books (część Penguin Random House - największe na świecie wydawnictwo literackie) postawiło je przerobić i usunąć zwroty uważane za obraźliwe, np. "gruby". Spadła na nie zasłużona krytyka.
Kiedy wydawnictwo poszło po rozum do głowy i zdecydowało się wydawać dwie wersje książek, okazało się, że książki Iana Fleminga z Jamesem Bondem też zostaną przerobione. Usunięty z nich będzie rasizm, ale reszta grzeszków pozostanie nienaruszona.
Cenzura starych książek nic nie da, a może wręcz zaszkodzić. Lepiej jest pokazywać czytelnikom, jak zmienił się świat oraz tłumaczyć, co jest złe, niż ukrywać, że coś nie miało miejsca lub nie istnieje. Na błędach uczymy się najlepiej.
Cenzura w książkach Ronalda Dahla to nie pojedyncze zmiany, ale setki przeróbek, często niezrozumiałych (o tym za chwilę), aby powieści "mogły się podobać wszystkim również dzisiaj". "Daily Telegraph" informował, że za zmianami nie stoi wyłącznie wydawnictwo Puffin Books, ale i Roald Dahl Story Company (sprawuje piecze nad jego dziełami), które w 2021 roku od rodziny pisarza przejął Netflix za 500 mln funtów. Dlaczego wzięto się za to akurat teraz?
Cenzura książek Roalda Dahla zaczęła się od afery z filmem "Wiedźmy"
Na dobrą sprawę przeredagowanie książek dla dzieci rozpoczęło się w 2020 r. i zajmowali się tym tzw. sensitive readers (dosł. wrażliwi czytelnicy), którzy wychwytali obraźliwe słówka lub konteksty. Powodem była afera związana z filmem "Wiedźmy", gdzie grająca Jej Wysokość Wiedźmę Anne Hathaway miała trzy palce, co budziło skojarzenia z prawdziwą niepełnosprawnością (a konkretnie ekrodaktylią).
W filmie miało to jednak wywołać efekt przerażenia, a dzieci mogły się potem bać innych dzieci z podobnymi wadami. Swoje rozczarowanie wyraziła m.in. paraolimpijska pływaczka, Amy Marren, a także organizatorzy Igrzysk Paraolimpijskich. "Różnice w kończynach nie są straszne. Należy celebrować różnice i normalizować niepełnosprawność" – mogliśmy przeczytać na Twitterze.
W tym samym roku rodzina Dahla przepraszała nie tylko za to, ale też za antysemickie wypowiedzi pisarza. W wywiadzie z 1983 roku powiedział, że "jest pewna cecha charakteru, która budzi niechęć do Żydów i może jest nią brak hojności dla nie-Żydów". Dodał też, że "nawet taki gnojek jak Hitler nie wybrał ich bez powodu".
Co przerobiono w nowych wydaniach książek Dahla?
Rodzina z pewnością nie chciała już więcej przepraszać i spotykać się z podobnymi oskarżeniami w przyszłości. Zrobiła to jednak w drugi najgorszy sposób (pierwszy to spalenie wszystkich kopii na stosie): przerobiła twórczość zmarłego w 1990 roku pisarza. Nowe wydania jego książek mają zachowywać sens i przesłanie, ale wiele słów i szczegółów zmieniono. Poniżej niektóre z nich (pełna lista jest w tym artykule):
Słówko "gruby" jest albo zupełnie usunięte, albo złagodzone np. ciocia Sponge była "strasznie gruba" (enormously fat), a teraz jest "w miarę duża" (quite large).
Matylda nie czyta już wychwalającego kolonializm i wyższość białej rasy Rudyarda Kiplinga ("Księga dżungli"), ale Jane Austen.
Usunięto słowa oznaczające "samicę" (female) - pani Trunchbull nie jest już "najgroźniejszą samicą" (most formidable female), ale "najgroźniejszą kobietą" (most formidable woman).
Fantastyczny Pan Lis nie ma już synów, ale córki. Przy "Small Foxes" używany jest zaimek damski, a nie męski. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem.
Umpa-Lumpy nie są "malutcy" (tiny) lub "sięgający nie wyżej niż kolano", ale po prostu mali. Nie są też już "małymi mężczyznami", ale neutralnymi płciowo "małymi ludźmi".
Podobnie "chłopców i dziewczyny" zmieniono w wielu miejscach ogólnie na "dzieci".
Słówko "szalony" (mad) zostało usunięte, np. zamiast "Chyba oszalałaś, kobieto! (You must be mad, woman!) jest "Chyba postradałaś zmysły!" (You must be out of your mind!) lub zmienione np. na "zbzikowany" (dotty) albo "wściekły" ("furious").
Dodano też cały fragment, którego nie było, a dotyczył wiedźm, które pod perukami są łyse: "Istnieje wiele innych powodów, dla których kobiety mogą nosić peruki, więc pewnością nie ma w tym nic złego".
Usunięto słowa "czarny" i "biały". Np. Pajęczyca ma tylko "dużą, morderczo wyglądająca głowę", a nie "dużą, czarną, morderczo wyglądająca głowę", a bohaterowie nie stają się "bladzi jak ściana" (going white as a sheet), tylko po prostu przerażeni.
Oprócz pewnych niezrozumiałych wyjątków ogólny zamysł był więc taki, by usunąć lub podmienić słówka, które mogły budzić negatywne skojarzenia związane ze złymi postaciami i stygmatyzowały m.in. osoby ze względu na kolor skóry (do tego kiedyś pojawiały się takie ilustracje jak ta poniżej), z nadwagą, niskorosłe czy z zaburzeniami psychicznymi. I byłoby to super, gdyby takiej korekty dokonano w nowej powieści, która ma dopiero iść do druku, a nie w takich, które są w księgarniach od dekad.
Nowe wydanie książek dla dzieci wywołały ogromne poruszenie i oburzenie nie tylko w świecie czytelników, ale i pisarzy. Salman Rushdie, autor głośnych "Szatańskich wersetów", napisał na Twitterze, że "Roald Dahl nie był aniołem, ale to absurdalna cenzura", a wydawnictwo i rodzinna firma powinny się wstydzić.
Puffin Books ostatecznie się opamiętało i poinformowało, że wyda 17 książek składających się na "The Roald Dahl Classic Collection" w dwóch wersjach: klasycznej i nowoczesnej, by każdy dostał wybór.
Cenzorzy dopadli też Jamesa Bonda. W nowych wydaniach książek nie będzie rasistowskich określeń
Jednak kiedy jedni czytelnicy odetchnęli z ulgą, drugim znów skoczyło ciśnienie. Dotarła do nas wieść, że równie kultowe książki Iana Fleminga także zostaną wzięte pod lupę sensitive readers na wniosek spadkobierców pisarza. Okazją jest nowe wydanie na 70. rocznicę premiery pierwszej książki serii: "Casino Royale". Poprawione wersje 14 książek mają się ukazać w kwietniu.
Sytuacja jest podobna jak z Dahlem, choć bardziej klarowna. Nie od dziś bowiem wiadomo, że "ojciec" Jamesa Bonda w swoich książkach zawarł mizoginię, rasizm czy homofobię. Jednak napisał to grubo ponad pół wieku temu. W zupełnie innych czasach, kiedy np. pewne rasistowskie słowo na "N" nie było uznawane za obraźliwe. Przynajmniej przez białych ludzi. Dziś jednak i oni wiedzą, że używać słowa "nigger" ("czarnuch") nie przystoi nie tylko Bondowi, ale nikomu.
Dlatego też w nowym wydaniu słowo zostanie podmienione w zależności od kontekstu na "Black person" lub "Black man" (czarna osoba i czarny mężczyzna). Szczerze powiedziawszy, akurat ta korekta jest bardziej racjonalna niż usuwanie słówka "czarny" określającej kolor Pajęczycy w powieści Dahla. Możliwe, że teraz po książki z Bondem bez obrzydzenia będą sięgać również Afroamerykanie.
Poprawione zostaną też niektóre fragmenty, które zawierają niepotrzebne sformowania. Np. w "Żyj i pozwól umrzeć" z 1954 r. Bond myślał o Afrykanach jako o "całkiem praworządnych chłopakach, o ile za dużo nie wypiją". W nowej wersji nie będzie dopisku o alkoholu. Poprawki będą dotyczyć głównie stereotypów dotyczące czarnoskórych, ominą za to inne rasy. Np. Koreańczyk Oddjob z "Goldfingera" pozostanie nieruszony, a też jego przedstawienie jest uznawane za niepoprawne.
W nowych wydaniach mają pozostać także takie sformułowania jak "słodki smak gwałtu" (sweet tang of rape) oraz to, że kobiety nie nadają się do "męskiej roboty". Nie zostaną wykreślone też homofobiczne przemyślenia, jak np. to, że homoseksualizm jest "uporczywą niepełnosprawnością" (stubborn disability). Jest to więc przeprowadzone bardzo wybiorczo, co też w sumie podlega pod... rasizm, homofobię i mizoginię.
Nie cenzurować, a informować i edukować - to najlepszy sposób na walkę z uprzedzeniami
Wszystko to od razu przywodzi na myśl inną książkę: "Rok 1984". W profetycznej powieści George'a Orwella nie było sensitive readers, ale była za to Policja Myśli, która m.in. "pisała książki od nowa". W naszym świecie nie jest (jeszcze) aż tak radykalnie i skrajnie, ale też przecież jeszcze parę lat temu nikt się nie spodziewał, że z książek będą wymazywane niektóre słowa. Dotyczy to też anglojęzycznych wydań, ale przecież co jakiś czas wybucha też burza wokół "W pustyni i puszczy", którą niektórzy chcą usunąć z listy lektur.
Można to zrobić lepiej i mądrzej, bez sięgania po korektory. Już nawet w nowych wydaniach Bonda ktoś wpadł na to, by zamieścić informacja: "Ta książka została napisana w czasach, gdy terminy i postawy, które współcześni czytelnicy mogliby uznać za obraźliwe, były na porządku dziennym". Właśnie to jest droga, którą powinniśmy iść, a nie pisać historię na nowo jak Policja Myśli.
W 2021 roku na podobny krok zdecydował się Disney. Niektórzy pukali się w głowę, dlaczego niektóre bajki na Disney+ nie będą się pojawiać w wynikach wyszukania na kontach dla dzieci. Chodziło o to, by mogły je oglądać za zgodą rodziców, a najlepiej w ich obecności - by ci bardziej świadomi mogli im wytłumaczyć, że niektóre wątki i postacie w krzywdzący sposób pokazują kultury i rasy.
"W nakręconym w 1941 roku 'Dumbo' kontrowersje budzi wątek wyśmiewania się z niewolników pracujących na plantacjach w południowych stanach. W 'Piotrusiu Panu' występują rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej przedstawieni w karykaturalny sposób, a na dodatek są określani jako 'czerwonoskórzy'. W 'Aryskotratach' zaś występuje kot syjamski Shun Gon, który prześmiewczo pokazuje stereotypy na temat Azjatów" – mogliśmy przeczytać w artykule na stronie "Rzeczpospolitej".
Ponadto przed tymi filmami wyświetla się plansza z trafnym spostrzeżeniem, dlaczego skasowanie ich byłoby niewłaściwe. I nie chodzi o dziury fabularne. "Usunięcie tych fragmentów byłoby zaprzeczeniem istnienia takich i uprzedzeń oraz ich szkodliwego wpływu na społeczeństwo. Uznajemy ten wpływ, chcemy wyciągnąć wnioski i podejmować dyskusję na rzecz budowania przyszłości, która nikogo nie wyklucza" – takie zdanie pojawia się przed niektórymi starymi bajkami na Disney+. Poniżej screen:
W Stanach przed kreskówkami Warner Bros. (np. "Tom i Jerry", gdzie Mamcia Dwa Buty jest przedstawiona rasistowsko) także pokazywane jest stosowne oświadczenie. Również i tam jest powiedziane, że cenzurowanie byłoby równoznaczne z tym, że takie problemy nigdy nie istniały. W książce można za to dodać nie jedną kartkę z ostrzeżeniem, ale cały rozdział wyjaśniający historyczny kontekst.
Nie rozwiązuje to rzecz jasna kwestii rasizmu, ksenofobii i innych uprzedzeń, ale usuwanie słówek także tego nie robi. A wręcz jest gorsze, bo nie dość, że udajemy, że czegoś takiego nie było, usuwamy przykłady, z których moglibyśmy się uczyć, to również w pewien sposób gumkujemy cierpienia ludzi na przestrzeni dziesiątek lat.
Nie da się zmienić przeszłości (no, chyba że cenzurując ją w książkach), ale na błędach poprzedników można zawalczyć o lepszą przyszłość. Czy jest lepszy sposób na edukację z tolerancji niż czytanie i pokazywanie niepoprawnych bajek najmłodszym, a potem tłumaczenie, co z nimi jest nie tak i opowiadanie jak np. kiedyś traktowano osoby o innym kolorze skóry niż biała i dlaczego to jest złe? To zdecydowanie lepsze niż sucha pogadanka. Dzieci naprawdę nie są głupie, a nawet bym powiedział, że są mądrzejsze od niektórych dorosłych.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.