Nowy wątek ws. zaginięcia Wieczorek. "Niemal na pewno nagrania nie były zabezpieczone"
redakcja naTemat
02 marca 2023, 11:11·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 02 marca 2023, 11:11
Co stało się z nagraniami z monitoringu w Dream Clubie, który 12 lat temu opuściła Iwona Wieczorek, oraz z nagraniami z osiedla dziadków Pawła P.? Do tej sprawy wróciła dziennikarka śledcza Gabriela Jatkowska. Przywołała też swoją rozmowę sprzed lat z przedstawicielem lokalnej spółdzielni mieszkaniowej i jego słowa: "Niemal na pewno nagrania do sprawy Iwony Wieczorek nie były zabezpieczane".
Reklama.
Reklama.
Były szef Dream Clubu, Marcin T., przekonuje, że "każdy zakątek klubu był okamerowany", a stwierdzenia, że nagrania z monitoringu były słabej jakości, nie mają pokrycia w rzeczywistości
Z nagraniami z monitoringu klubu zapoznawał się po zaginięciu Iwony Wieczorek Paweł P., kolega 19-latki, który tłumaczył później, że chciał dowiedzieć się, o której Iwona wyszła z klubu
Nagrania pokazał mu ochroniarz klubu, "Bolo", z którym P. kontaktował się po zaginięciu. Po co to robił?
W nowym tekście dziennikarka portalu I.pl przywołuje swoją rozmowę, z której wynika, że nagrania z monitoringu z osiedla dziadków Pawła P. "niemal na pewno nie były zabezpieczone"
Sprawą zaginięcia Iwony Wieczorek, do którego doszło w nocy z 16 na 17 lipca 2010 roku, zajmuje się prokuratorskie Archiwum X z Krakowa (konkretnie chodzi o Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie). Do tej jednostki akta sprawy trafiły w marcu 2019 roku, wcześniej sprawą zniknięcia 19-latki przez dziewięć pierwszych lat po zaginięciu zajmowały się pomorska policja i Prokuratura Okręgowa w Gdańsku.
Pod koniec roku prokuratura wykonała ruch w sprawie, zatrzymując Pawła P., kolegę Iwony Wieczorek, który w dniu jej zaginięcia bawił się z nią i innymi znajomymi w sopockim Dream Clubie (było to jedno z popularniejszych wśród imprezowiczów miejsc, mieściło się przy ulicy Bohaterów Monte Cassino, w tzw. Krzywym Domku). Po tym, jak Iwona opuściła ten klub, a kamery zarejestrowały ją po raz ostatni po godzinie 4 rano w okolicach wejścia na plażę nr 63 w Jelitkowie, ślad po niej zaginął.
Szefem klubu był Marcin T., "magnat" trójmiejskich dyskotek, który współpracował z oskarżanym o wielokrotne gwałty "Krystkiem" i był także współwłaścicielem Zatoki Sztuki. To miejsce również już nie istnieje, ale śledczy na przełomie roku zaczęli prowadzić przeszukania w dawnym budynku klubu: jak na razie prokuratura nie poinformowała o żadnym przełomie w sprawie.
Paweł P., którego dom przeszukano na jesieni 2022 roku, usłyszał w grudniu zarzuty dot. rzekomego mataczenia w sprawie, po przesłuchaniu wypuszczono go do domu i ma odpowiadać z wolnej stopy. Dziennikarze "Interwencji" ustalili, że śledczy podejrzewają mężczyznę m.in. o to, że miał bez pozwolenia wejść do domu Iwony Wieczorekpo jej zaginięciu i "usuwać nieokreślone pliki". Z kolei emerytowany analityk Komendy Głównej Policji, Marek Siewiert, przekonywał, że od początku było wiadome, że Paweł P. otwierał komputer Iwony. – Paweł P. był w mieszkaniu Iwony w obecności różnych osób. Nie rozumiem, dlaczego mówi się, że Paweł wszedł tam w sposób niejawny – mówił.
Prokuratura zastosowała wobec Pawła P. 50 tys. zł poręczenia majątkowego, ale on odwołał się od tej decyzji. O tym, czy krakowski sąd przyzna mu rację w sprawie wagi materiału dowodowego i sposobu zabezpieczenia, dowiemy się w przyszłym tygodniu. Jak potwierdził w rozmowie z naTemat mec. Woliński, pełnomocnik P., rozprawa została wyznaczona na 6 marca 2023 roku.
Co z monitoringiem z Dream Clubu? "Każdy zakamarek był okamerowany"
Już wcześniej media opisywały, że po zaginięciu Iwony Wieczorek Paweł P. aktywnie włączał się w poszukiwania kobiety. Polsat ujawnił też nagranie, na którym mężczyzna tłumaczy: "Zmarnowany czas, jak szukacie koło mnie, mówię wam".
– No szukaliśmy na własną rękę, na początku policja szukała sobie, a my szukaliśmy sobie – mówił P. Był dopytywany, "dlaczego sprawdzał, o której wychodzili, skoro to jest fakt, który zna". – Nie, my sprawdzaliśmy, czy ktoś za nami nie wychodził, a przy okazji widzieliśmy, o której my wychodziliśmy – przekonywał.
Wiadomo też, że Paweł P. po zaginięciu Iwony wykonał telefon po jej zaginięciu: Wojciecha Sz., ps. "Bolo", który w 2010 roku był szefem ochrony Dream Clubu (później był również pracownikiem ochrony w Zatoce Sztuki)
"Dlaczego znajomy Iwony Wieczorek, tuż po tym, jak wyszła ona z klubu i piechotą udała się do domu w Jelitkowie, kilkukrotnie dzwonił do szefa ochrony lokalu?" – zastanawiali się dziennikarze portalu Trójmiasto.pl. Pytany o ten telefon, Paweł P. po latach przyznał: "Być może miało to coś wspólnego z jej zaginięciem. Znaliśmy się, więc po coś mogłem dzwonić, ale to było dwanaście lat temu, mogę nie pamiętać".
Co więc stało się z monitoringiem z Dream Clubu i jakiej był jakości? 2 marca 2023 roku dziennikarka śledcza Gabriela Jatkowska opisała na łamach portalu i.pl ten wątek. O komentarz poprosiła byłego szefa Dream Clubu, Marcina T. (dziś jest oskarżony w sprawie dot. wykorzystywania małoletnich dziewczyn, wyrok, podobnie jak w przypadku "Krystka", jeszcze nie zapadł). Ten twierdzi, że "monitoring był bez zarzutu, a imprezowicze, którzy zostawili w klubie swoje rzeczy, wracali następnego dnia i mogli obejrzeć nagrania.
– [Imprezowiczowi - red.] odtwarzano je w obecności menadżera i wszystko było na nich widać. Podobnie było z policją, która czasami sprawdzała, czy ktoś nie rozprowadza narkotyków i korzystała przy tym z naszych nagrań – powiedział w rozmowie z i.pl, dodając, że "każdy zakamarek klubu był okamerowany".
Zdementował też pogłoski o "słabej jakości nagrań", a takiego określenia – jak przypomina dziennikarka – mieli używać m.in. znajomi Iwony, którzy mieli "wielokrotnie je przeglądać", angażując się w poszukiwania po zaginięciu. To właśnie Paweł P. miał przeglądać ze wspomnianym już Wojciechem Sz., ps. "Bolo", nagrania. Miał w ten sposób próbować ustalić, o której godzinie Iwona opuściła klub.
Policja i prokuratura nie wypowiadają się na temat jakości nagrań z monitoringu i ich roli w śledztwie dot. poszukiwań Iwony. Dziennikarka zastanawia się, czy jest możliwe, że zapis z monitoringu został uszkodzony podczas ich zgrywania, bądź czy mogło dojść do celowego pogorszenia ich jakości. Zdaniem policyjnego eksperta, z którym rozmawiała, "kopia z kopii już może nie być tak dobra", więc taki scenariusz teoretycznie mógł być możliwy.
Nagrania z monitoringu z osiedla dziadków Pawła P. "Niemal na pewno nie były zabezpieczone"
Istotny może być jeszcze jeden wątek: nagrań z monitoringu z kamer wokół domu dziadków Pawła P., bo to u nich P. miał nocować po imprezie, i to dziadkowie zapewnili mu alibi. Na podejrzenia, czy nie mógł jednak po powrocie do domu ponownie z niego wyjść, tym razem przez okno z mieszkania dziadków, bronił się, że zostałby wówczas uchwycony na monitoringu.
Dziennikarka przytacza jednak swoją rozmowę z 2010 roku z pracownikiem lokalnej spółdzielni mieszkaniowej, który jasno stwierdził: "Niemal na pewno nagrania do sprawy Iwony Wieczorek nie były zabezpieczane".
Dodał też, że doskonale pamięta tę sprawę. – Jakiegoś większego zabezpieczenia policyjnego sobie nie przypominam, a policja musiałaby zabezpieczyć więcej niż jedną kamerę. Było ich przecież kilka – skwitował.
Paweł P. w rozmowach z mediami
O P. zrobiło się głośno we wrześniu zeszłego roku. Wówczas w rozmowie z mediami ujawnił, że jego mieszkanie zostało przeszukane, podobnie jak "wszystkie nieruchomości, w których mieszkał w 2010, 2011 i 2012 r.".
– Szukają kozła ofiarnego i sobie wymyślili, że mam być "Tomaszem Komendą 2" – mówił. - Przychodzenie do mnie po 12 latach, w sprawie, w której ja pomagałem z dobrego serca tyle, ile mogłem na początku, to jest dręczenie mnie – wskazywał. Relacjonował też, że policja chciała wejść do jego domu już w lutym 2022, ale wówczas nie wpuścił funkcjonariuszy.
– Najpierw zjawili się u nas w lutym tego roku. Było po godz. 21, dziecko już spało. Byli w cywilu, przyjechali z Warszawy. Chcieli wejść do środka, ale w drzwiach powiedziałem im, że nie mogę ich wpuścić. Wtedy jeden z nich, taki z brodą, powiedział mi, że jak mi przyj***e, to wpadnę do środka – mówił.