Esej Szczepana Twardocha o "Zielonej granicy" poniósł się szerokim echem w sieci. Pisarz stwierdził w nim m.in. że uchodźcy są w filmie "rekwizytem", do pokazania cierpienia, szlachetności i odwagi wielkomiejskiej inteligentki. Kamil Syller, prawnik i aktywista, który pomagał migrantom na granicy, odniósł się do krytyki filmu. "Szczepan Twardoch zupełnie nie potrafi wyobrazić sobie ani poczuć ciężkiej, przytłaczającej atmosfery polsko-białoruskiego pogranicza" – przyznaje Syller. Dlaczego?
Reklama.
Reklama.
Tekst Szepana Twardocha ukazał się we wtorek na Wyborcza.pl. Pisarz zauważa w nim, że pierwsza połowa filmu "Zielona granica" jest "świetna" i "wstrząsająca", ale potem uchodźcy schodzą na dalszy plan. "Stają się pozbawionym podmiotowości rekwizytem, przedmiotem troski wielkomiejskiej inteligentki – i to jej cierpienie, szlachetność i odwaga stają się właściwym tematem, to ona jest prawdziwą ofiarą, niczym Chrystus z szat obnażona" – stwierdza w eseju pisarz.
Twardoch uważa, że film byłby lepszy, gdyby reżyserka skupiła się właśnie na ukazaniu losu samych uchodźców. "Klasowe uwarunkowania okazują się jednak silniejsze niż niewątpliwy talent Holland. Dla reżyserki tak naprawdę interesujący są jedynie ludzie podobni do niej samej. (...) Tak bardzo wierzy w wielkość – mimo śmieszności – swoich bohaterów, że obdarzając ich małymi ludzkimi przywarami, w istocie pozostaje wobec nich bezkrytyczna" – uzasadnia.
Zdaniem pisarza, podobnie do tej tematyki podszedł Mikołaj Grynberg w książce "Jezus umarł w Polsce". "Rozmówcy Grynberga bywają też przejęci swoim własnym heroizmem, tak samo jak heroizmem swojej głównej bohaterki przejęta jest Holland. Nie rozumiem, dlaczego autor książki pozwala im się tak zapędzać, dlaczego w redakcji tych starannie wycyzelowanych rozmów pozostawia fragmenty, w których jego rozmówcy wygłaszają własne laudacje" – pisze Twardoch.
Aktywista z Podlasia nie zgadza się ze Szczepanem Twardochem. "Pochylił się nad uchodźcami z granicy polsko-białoruskiej, którym nie pomagał"
Do jego eseju odniósł się Kamil Syller - prawnik, który wraz z rodziną przeniósł się z Warszawy na Podlasie. W czasie kryzysu migracyjnego pomagał uchodźcom na granicy (m.in. zainicjował akcję "Zielone światło") i był jednym z bohaterów książki Grynberga. Zaczął swój wpis od tego, że jest mu "przykro", ale odtrutką dla niego są komentarze internautów.
"Można je streścić w ten sposób: Twardoch - wielkomiejski inteligent i maczo ciągający sanki na ultradrogich wycieczkach po Spitsbergenie w ultradrogiej odzieży termicznej - pochylił się nad uchodźcami z granicy polsko-białoruskiej, którym nie pomagał, i nad 'klasą niższą' / 'klasą ludową', którą ogląda zza szyb luksusowego mercedesa" – pisze Syller.
Następnie zwraca uwagę na zarzut dotyczący bohaterów książki "Jezus umarł w Polsce". "Naprawdę nie widzę w książce Mikołaja Grynberga tych laurek wystawionych samym sobie przez jego rozmówców. Przeciwnie, większa część rozmówców - większa część z nas - jest z siebie niezadowolona, krytykuje braki własnego pomagania, krytykuje swoje słabości. I chyba najważniejsze. Szczepan Twardoch zupełnie nie potrafi wyobrazić sobie ani poczuć ciężkiej, przytłaczającej atmosfery polsko-białoruskiego pogranicza" – czytamy.
Na koniec tego wątku podkreśla, że jednak najbardziej bali się właśnie o ludzi w lesie. "Nasz błąd, nieostrożność, fatalny zbieg okoliczności, zbyt późna reakcja, awaria sprzętu itd. - wszystko to mogło doprowadzić do nieszczęścia. Dziewczyny jadą na pinezkę - i znajdują zwłoki zamiast żywego człowieka. Grupa jest za głośno - i pojawiają się polskie służby, które, łamiąc prawo, bezlitośnie wywożą płaczących ludzi do białoruskiego lasu. Aktywiści poszukujący ludzi z kamerą termowizyjną jadą w lewo, a człowiek leżący przy drodze umiera, bo trzeba było skręcić w prawo" – wspomina.
I stwierdza, że "to wszystko trzeba zrozumieć i poczuć, żeby zacząć oceniać". Skomentował też podsumowanie eseju Twardocha, który uważa, że empatią Holland i Grynberg powinni się objąć też osoby, które boją imigrantów.
"Nie ma sensu zestawiać ze sobą rzeczy nieporównywalnych. Dziwne, że Szczepan Twardoch tego nie rozumie. Po stronie wspomnianych przez niego 'współobywateli' stanął cały ksenofobiczny aparat państwowy, władze centralne, służby mundurowe, ogromne pieniądze, patriotyczny marketing, tysiące trolli i botów internetowych. Po stronie ludzi z lasu - niewielka część społeczeństwa, w tym amatorzy, którzy nagle musieli stać się ratownikami. W tak nierównym starciu empatia należy się słabszym. Tym z lasu" – czytamy na koniec.
Twardoch teraz pochyla się nad losem uchodźców, ale kiedyś miał o nich inne zdanie
Twardochowi wypomniano też jego słowa o uchodźcach, które napisał w 2005 r. w "Gazecie Polskiej", a potem także na swoim zamkniętym już blogu. Stwierdził wtedy, że "problem z rozszalałym, arabskim motłochem w końcu zostanie rozwiązany". Nie zrobią tego m.in. politycy, ale "potomkowie Galów i Franków zdadzą sobie sprawę, że ciągle jest ich więcej we Francji niż przybyszów z Maghrebu. I zrobią z nimi porządek, prostymi, ulicznymi metodami. Pałką i nożem".
"Jak bez realnej zmiany poglądów na temat uchodźców zj*bać film poruszający temat tak, żeby nie wyjść na ksenofoba, ale żeby przyklasnęły ci wszystkie alt-lewicowe śpiewakoidy? Wystarczy napisać, że jest zbyt libkowy i można już jechać po Holland na równi z PiSem" – napisał w komentarzu do powyższego wpisu internauta.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Cierpienie i los uchodźców potrzebne są tylko do tego, aby główna bohaterka mogła się nad nimi ulitować, dowodząc swojego człowieczeństwa, w przeciwieństwie do mieszkańców Podlasia, którzy człowieczeństwa zdradzają pewne oznaki, dając np. wodę, ale nie mają szans osiągnąć jego pełni, bo po przekazaniu wody dzwonią gdzieś – pewnie po Straż Graniczną.
Szczepan Twardoch
Fragment eseju w "Wyborczej"
Na szali leżało i nadal leży ludzkie życie. Jeśli nikt nie znajdzie siły, żeby w nocy zwlec się z łóżka, ubrać i pojechać z plecakiem do lasu - w lesie może umrzeć człowiek. Miesiącami spaliśmy z komórką przy łóżku.
Niektórzy z komórką przy głowie. Żeby nie przegapić wezwania o pomoc. Niektórzy wymiotowali z napięcia. To nie wymysły na potrzeby rozmowy z pisarzem.
Niektórym puszczały nerwy i wrzeszczeli w lesie na strażników i żołnierzy, że są mordercami, bo w wypychanie ludzi na Białoruś jest przecież wkalkulowane ryzyko śmierci tych ludzi.
Baliśmy się nocnych najazdów na domy, przesłuchań, aresztowania, ośmiu lat w więzieniu, upokorzenia przy rewizji osobistej, grzebania w otworach ciała, siedzenia "na dołku" z przestępcami. I co z tego, że można potem napisać zażalenie, skoro już się stało?