Często wybieram rower jako środek transportu do pracy. Lubię nim też jeździć po mieście w weekendy. Z wielu powodów. Jednak to, co czasem widzę na ulicach, jest po prostu żenujące. Rowerzyści, mam do was tylko jedną prośbę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jestem rowerzystą, ale muszę to napisać. Wiele osób korzystających z jednośladów po prostu nie dorosło do jazdy nie tylko ulicami, ale też po publicznych ścieżkach rowerowych.
I zdaję sobie sprawę, że liczba i jakość ścieżek rowerowych, zwłaszcza w centrum Warszawy, pozostawia wciąż wiele do życzenia, mimo poprawy na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Jazda rowerem przez ścisłe centrum bywa koszmarem i ciągłym lawirowaniem w labiryncie pomiędzy samochodami a pieszymi.
Pewnych rzeczy jednak u rowerzystów po prostu bronić się nie da. Numer popisowy to jazda po przejściu dla pieszych i to taka, że ludzie uciekają na boki, by nie zostać rozjechanymi.
Ale bywa, że na pasach nie ma pieszych. Wtedy skręcający na skrzyżowaniu kierowca auta ma prawo po przejściu przejechać, gdy pali się zielona strzałka. Musi jednak mieć oczy dookoła głowy, bo w każdej chwili pod koła może mu wpaść pędzący z prędkością 20 km/h rowerzysta.
Co prawda rowerzysta ma obowiązek zsiąść z jednośladu na przejściu dla pieszych (poza wyjątkowymi przypadkami), ale co tam... Nie dość, że zasuwa po nim jak wariat, to jeszcze uważa, że mu się to po prostu należy. Jak nagrody Beacie Szydło i jej ministrom.
Mam kolegę, który kiedyś zrobił taki numer i został staranowany przez nadjeżdżające auto. Rower do wyrzucenia, a on sam z ciężką kontuzją twarzy wylądował w Szpitalu Bielańskim. Oczywiście nie poczuwa się do winy, bo myśli, że miał prawo po tym przejściu jechać. Jak wielu innych.
Inny problem to jazda po ścieżce rowerowej w szybkim tempie, jakby nikogo wokół nie było. Jednym z najlepszych przykładów na to jest ścieżka rowerowa przy wyjściu ze stacji metra M2 Rondo ONZ. Tam w godzinach szczytu jest ogromny ruch, mnóstwo ludzi wraca z pracy, jeździ wielu rowerzystów, którzy poruszają się właśnie tak, jakby jechali po rowerowej autostradzie. A piesi nie mają możliwości przejść bez wejścia na ścieżkę. Inna sprawa, że takie rozwiązanie nie jest idealne, ale to już sprawa dla zarządzających miastem.
Albo weźmy taką rodzinę z dziećmi na ścieżce rowerowej To wspaniale, że wybrali się na wspólną wycieczkę bulwarami wiślanymi. Kto wyjeżdża nad Wisłę w piękny weekend, ten wie, ilu tam jeździ ludzi, a ilu dodatkowo chodzi. Tego się nie uniknie, bo gdzie na rower, jeśli nie tam, jeśli jest się tzw. rowerzystą niedzielnym?
No i w tym niemiłosiernym tłoku, gdzie są i tacy, którzy chcieliby w miarę szybko przejechać, jedzie ta czteroosobowa rodzina. CAŁĄ SZEROKOŚCIĄ DWUSTRONNEJ ŚCIEŻKI. Zadowoleni z siebie. Mama i tata, co jest oczywiście zrozumiałe, świata nie widzą poza bombelkami, które nieco koślawo biorą się pierwszy raz za bary z rowerkiem. I jedyną rzeczą, która interesuje mamusię, jest to, czy dzidzia nie wywróci się na rowerku. Cały świat nie istnieje.
Nieważne, że z naprzeciwka też jadą ludzie. Że jeśli są równie nieuważni i jadą zbyt szybko, to często raptownie zjadą na trawę czy chodnik i wypadek gotowy. Albo nie zjadą i zderzenie z czteroosobową rodzinką też może się zdarzyć.
Nieważne, że może ktoś chciałby ich wyprzedzić, bo jadą – co jest zrozumiałe – ślimaczym tempem. I są na tej ścieżce hamulcowymi. Ale nie, oni mają prawo! Mają prawo, bo mają dzieci i wszyscy inni powinni to zrozumieć. No nie, tak to nie działa. Oczywiście nie jestem z kamienia i staram się przezornie zwalniać, gdy widzę dzieci na ścieżce rowerowej.
Ale nie może być tak, że tylko oni jako rodzina, dobro najwyższe, są na tej ścieżce ważni, a wszyscy inni, jak przed karetką czy wozem strażackim mają rozstępować się na boki niczym Morze Czerwone.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
To samo dzieje się, gdy dwie psiapsiółki czy dwóch kumpli wybrało się na rower, by przedyskutować szalenie ważne sprawy. Oczywiście muszą jechać obok siebie, bo tylko wtedy można rozmawiać podczas jazdy. Nie zwracają uwagi na to, że większość innych uczestników ruchu chciałaby je/ich po prostu wyprzedzić. I wtedy na ścieżce tworzy się korek, którego one/oni udają, że nawet nie widzą.
Albo inny typowy rowerzysta, czyli samiec alfa. Najnowsze oczojeb*e ciuchy i rower, no i on, brodacz bez koszulki z gołą, opaloną klatą. Zasuwa ci z naprzeciwka po twojej części ścieżki, bo akurat wyprzedza, bo musi być "najszybciejszy" w całej Warszawie. Jedzie tak, że musisz zjechać ze ścieżki, żeby nie było czołówki. Bo on oczywiście nie ustąpi, ponieważ jest samcem alfa.
Weźmy dostawcę pizzy z Dalekiego Wschodu, pędzącego po miejskim chodniku rowerem/hulajnogą. Gość ma termin, więc to ty martwisz się, by nie wpaść mu pod koła. Nieważne, że po chodniku można jeździć tylko w wyjątkowych przypadkach, bo priorytetem są na nim piesi, on nim jedzie, jakby był panem świata, bo musi dowieźć pizzę na czas. Nieważne, że idą wtedy po tym chodniku seniorki, które mogą wywrócić się ot tak. Z drogi śledzie!
Odrębna sprawa to zachowanie rowerzystów w komunikacji miejskiej. Otóż myślą, że jeśli mają wykupiony bilet na autobus, to bez względu na wszystko mogą wejść do niego z rowerem. I teoretycznie tak jest, ale znów – są jakieś zasady współżycia międzyludzkiego, które należy respektować.
I wchodzą do tego autobusu/metra bez względu na ogromny tłok, bez względu na to, że jeśli oni tam wejdą, to nie wejdzie już matka z dzieckiem w wózku, bo po prostu się nie zmieści.
Jakiś czas temu przy ulicy Puławskiej pomiędzy Piasecznem a Warszawą do autobusu wsiadał w godzinach szczytu pewien pan, który uważał, że skoro kupił bilet, to po prostu wolno mu wpakować się z rowerem do środka. Wsiadał, mimo że ludzie i tak ledwo się w tym autobusie mieścili. Mimo klnięcia innych, którzy musieli wręcz wchodzić na siebie, by tylko stały bywalec z rowerem też mógł dostać się do środka. Takie przypadki w komunikacji miejskiej są według moich obserwacji częste.
Tak więc rowerzyści, mam do was tylko jedną prośbę. Gdy już wyjeżdżacie na chodnik/jezdnię/ścieżkę, wsiadacie z rowerem do autobusu, weźcie uprzejmie pod uwagę, że nie jesteście pępkiem świata i poza wami w ruchu drogowym uczestniczą też inni.