– Kto nam podrzuca szczury? Czasem robisz to ty – zarzucił Donaldowi Tuskowi Jarosław Gowin podczas spotkania klubu PO z premierem. Tusk zarzucał wtedy konserwatystom, że robią wszystko, by upadł rząd. A czarnoskóry poseł Killion Munyama powiedział do Johna Godsona: "John, w sprawie związków partnerskich to my jesteśmy sto lat za Murzynami". "Newsweek" o tym, jak rozpada się Platforma.
Środa, 13 lutego, spotkanie klubu Platformy Obywatelskiej z Donaldem Tuskiem. To po tym zebraniu podobno Jarosław Gowin klął tak, że nie można go zacytować. Ale wściekły był nie tylko minister sprawiedliwości. Premier też się ostro wkurzył. Na konserwatystów, którzy jego zdaniem robią wszystko, by upadł rząd.
Schetyny brak
Do Kancelarii Premiera posłowie PO przyjechali autokarem, było ich około setki. Zabrakło tylko frakcji Grzegorza Schetyny, co "Newsweek" opisuje jako ewidentną demonstrację, bo według tygodnika Tusk i tak już nie ukrywa, że były wicepremier to teraz jego rywal. Ale Tuskowi nieobecność Schetynowców nie przeszkadza, bo spotkanie nie było obowiązkowe. Premier chce tylko porozmawiać ze swoimi posłami, na luzie.
Szybko jednak okazuje się, że to tylko pozór. Bo premier zaczyna od razu walić ciężkim kalibrem: – Stało się coś dramatycznego. Minister Gowin dostaje w Sejmie oklaski od
PiS. Jeśli nie zatrzymamy tego teraz, nie zatrzymamy tego już nigdy – przestrzega. Chodzi mu nie tylko o relacje polityczne, ale też wyborców. Tusk przypomina swoim posłom, że to dzięki wyborcom z centrum Platforma jest u władzy. A wybryki konserwatystów notorycznie oddalają PO od centrum, a tym samym – od władzy.
Donald Tusk wtedy mówi konserwatystom wprost: jeśli będą się dalej spotykać i kombinować, to czeka ich rozstanie z partią. Atmosfera na spotkaniu szybko tężeje. Premier to zauważa i dla rozluźnienia opowiada, że w podręcznikach do psychologii w latach 70. homoseksualizm był zboczeniem, tak jak masturbacja. I że gdyby wciąż temu wierzyć, to przecież trzeba by zamknąć 90 proc. populacji, bo się masturbują. Atmosfera się rozluźnia, ale tylko na chwilę.
Trzy kluby PO
Premier podkreśla, że najważniejsze, to nie dać się podzielić. Znaleźć kompromis. Nie być ani zbyt w stronę PiS-u, ani zbyt w stronę lewicy. Zaczyna się dyskusja, posłowie mają wypowiadać swoje zdanie, a Tusk jest arbitrem. Zaznacza przy tym, że projekt o związkach partnerskich – lub jakikolwiek inny, pod inną nazwą, byle załatwiał sprawę – musi powstać.
Posłowie podzieleni. Część, jak Jacek Rostowski czy Antoni Mężydło, mówi wprost, że nie popierają legalnych związków homoseksualnych. Według świeżo upieczonego wicepremiera – bo to równia pochyła do tego, żeby niedługo homoseksualiści adoptowali dzieci. Przedstawiciele bardziej lewicowego skrzydła partii przypominają, że projekt ustawy o związkach autorstwa Artura Dunina był konsultowany w PO i nikt nie miał uwag. Ale teraz porozumienia brak, Tusk więc naciska: – Skoro jest tak dobrze, to dlaczego tu jesteśmy? (…) Albo się dogadamy, albo pojutrze dzielimy klub na dwie czy trzy części i będę prosił każdy klub z osobna, żeby wspierał rząd.
Kto podrzuca szczury
Wreszcie głos zabiera Jarosław Gowin. Wcześniej jeden z posłów sugerował, że związki partnerskie to taki szczur, temat zastępczy, który ktoś podrzuca. Minister sprawiedliwości się do tego odnosi i zwraca bezpośrednio do premiera. – Po co wchodzimy w sprawy światopoglądowe? To jest ten szczur, którego nam ktoś podrzuca. Kto? (…) Czasem to ty jesteś osobą, która nas w te spory wciąga. Zajmuje się tematami zastępczymi – zarzucał Tuskowi Gowin.
Tusk od razu odpowiada, "Newsweek" podkreśla, że wtedy chyba się zdenerwował. Premier odpowiada Gowinowi, że konserwatyści osiągnęli sukces, gdy zablokowali ustawę o związkach wbrew jego woli. I że to niebezpieczne dla jedności partii, bo teraz wszystkie media o tym mówią. Dalej przemawiają posłowie, odzywa się John Godson, który twierdzi, że konserwatyści czują się zagrożeni. Odpowiada mu inny czarnoskóry poseł, Killion Munyama, o dziwo liberał. – John, w sprawie związków partnerskich to my jesteśmy sto lat z Murzynami.
Porozumienia znowu nie ma. Konserwatyści chcą wolności sumienia i czują się zagrożeni, liberałowie – żeby nie przylgnęła do nich łata nietolerancyjnych. O tym, czego chce Tusk, "Newsweek" nie pisze, ale nietrudno się domyślić. Premier pamięta przecież, że obiecał obywatelom związki partnerskie. I niektórzy, jak Agnieszka Holland, już zaczęli go z tej obietnicy rozliczać.
Kto nie jest z nami…
Donald Tusk wysłuchał wszystkich głosów. Ale zdania nie zmienił. Jak podkreślił w swoim końcowym przemówieniu na środowym spotkaniu, ma nadzieję, że posłowie "dobrze zrozumieli jego ofertę". – Nie będziemy mogli być dłużej razem, jeśli będziecie dalej się spotykać – deklaruje konserwatystom szef rządu.
– Po tym, co powiedział Jarek, nie możemy dalej udawać, że jesteśmy jedną partią, jeśli
Gowin premierem?
Tak wieszczy szef Fundacji Batorego prof. Aleksander Smolar. Jego zdaniem, dojdzie do nowego POPiSu, którego liderem będzie właśnie Jarosław Gowin. – Stworzy radykalne państwo zaglądające do łóżka i probówek – twierdzi prof. Smolar w rozmowie z naTemat. CZYTAJ WIĘCEJ
nią nie jesteśmy. Może nie chcecie, żeby upadł rząd, ale robicie wszystko, żeby tak się stało. Wam się może wydawać, że to się nie dzieje, ale jesteśmy już w środku drogi... – dodaje premier. Dostaje głośne brawa.
Premier złamał frakcję?
I wygląda na to, że Donald Tusk nie rzucał wtedy słów na wiatr. Konserwatyści, jak wynika z relacji "Newsweeka", zaczynają traktować ostrzeżenia premiera poważnie. Niektórzy zrazili się do Gowina. – Gdyby Jarek nie oskarżył Donalda o puszczanie szczurów, nie byłoby źle. Powinien siedzieć cicho i nie zaogniać – mówi "Newsweekowi" jeden z dotychczasowych ludzi Gowina.
Tygodnik podkreśla, że tego dnia awantura wisiała w powietrzu od rana. W świetle tych doniesień przestaje dziwić, że w zapowiadanej rekonstrukcji rządu Donald Tusk nie odwołał Jarosława Gowina. Wtedy dopiero wszystkie telewizje w Polsce mówiłyby przecież o tym, jak w Platformie jest źle.