Natalia z Andrychowa przez ponad 5 godzin leżała przed marketem na śniegu. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci dziewczynki był obrzęk mózgu spowodowany masywnym krwawieniem śródmózgowym.
Prokuratura wyjaśnia wszelkie okoliczności tragedii, a policja prowadzi wewnętrzną kontrolę, by sprawdzić, czy nie doszło do zbyt późnej reakcji ze strony funkcjonariuszy. Tu bowiem panuje dwugłos: rodzina i bliscy Natalii zarzucają służbom opieszałość, a służby deklarują, że ojciec zmarłej pojawił się na komisariacie kilka godzin po zaginięciu.
– Mijali ją ludzie i nikt nie pomógł, a ona umierała w śniegu. Zamiast zapałek miała w ręku telefon, którym resztkami sił próbowała dodzwonić się po pomoc. Zawiedli wszyscy – powiedziała w rozmowie z "Faktem" przyjaciółka rodziny Anna Żak.
W toku wyjaśniania okoliczności tragedii wychodzą na jaw kolejne fakty o rodzinie zmarłej. Jak podał "Fakt", 44-letni Grzegorz samodzielnie wychowuje jeszcze dwoje dzieci: 13-letniego syna i 19-letnią córkę.
Mężczyzna kilka lat temu musiał także pochować swoją żonę, która przegrała walkę z rakiem. – Dziś już nie cofniemy czasu, ale musimy wszyscy wyciągnąć z tej tragedii wnioski. To musi być lekcja dla każdego z nas, patrzmy na ludzi i reagujmy – dodała Anna.
– On musi się zająć teraz pogrzebem, dziećmi, na ten moment nie może wrócić do pracy, bo nie jest w stanie tego udźwignąć – podkreśliła przyjaciółka rodziny. Z tego względu bliscy Grzegorza założyli zrzutkę pieniędzy, by ten mógł przeżyć w spokoju najbliższe tygodnie.
– On nie chciał tej pomocy, ale my, przyjaciele postanowiliśmy ją zorganizować. Nie prosimy o jałmużnę. Prosimy ludzi o dobrych sercach o danie im możliwości przeżycia tych ciężkich chwil, tak by nie musieli martwić się o kwestie finansowe – wyjaśniła Anna.
Link do zrzutki znajdziecie <
Grzegorz chce być teraz jak najdłużej z dziećmi, więc na ten moment nie może wrócić do pracy. Nie prosimy o jałmużnę. Prosimy ludzi o dobrych sercach o danie im możliwości przeżycia tych ciężkich chwil, nie martwiąc się o kwestie finansowe.
Jak pisaliśmy w naTemat, 14-latkę odnalazł Rafał, który w rozmowie z TVN24 opowiedział o okolicznościach zdarzenia.
– Zaparkowałem na parkingu przy sklepie Aldi, wysiadłem z samochodu, rozejrzałem się. Zauważyłem przyczepę z reklamą, mówię: zajrzę – powiedział, po czym dodał: – Kiedy tam dochodziłem, to zobaczyłem najpierw coś czarnego, myślałem, że to kawałek folii. Jak podszedłem bliżej, zobaczyłem twarz dziewczynki. Tragiczny widok.