"Akademia pana Kleksa" w piątek weszła do kin już na dobre. Mimo że już i tak rozbiła bank, to niestety nie jest udanym filmem. Brakuje magii, radości, emocji i... dobrego scenariusza. Jak powinien wyglądać nasz wymarzony "Kleks"? Postanowiliśmy zebrać pięć filmów (familijnych, przygodowych, fantasy), które mogłyby posłużyć twórcom za inspirację. A nic nie jest jeszcze stracone, bo przed nami druga część "Akademii".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nowa "Akademia Pana Kleksa" w reżyserii Macieja Kawulskiego i ze scenariuszem napisanym przez Krzysztofa Gurecznego i Agnieszkę Kruk trafiła do polskich kin już w piątek 5 stycznia. Wcześniej nową adaptację powieści Jana Brzechwy (drugą po kultowej wersji z Piotrem Fronczewskim z 1983 roku) można było oglądać na pokazach przedpremierowych.
Nowy "Kleks" nie jest jednak wierną ekranizacją książki z 1946 roku. Scenarzyści stworzyli zupełnie nową opowieść, nie zobaczymy więc tej samej fabuły co w filmie sprzed 40 lat. Postanowili również mocno ją uwspółcześnić.
Ada Niezgódka (Antonina Litwiniak) zastąpiła więc Adasia. Dziewczynka mieszka z mamą w Nowym Jorku i tęskni za zaginionym ojcem. Pewnego dnia trafia do akademii w świecie bajek, którą prowadzi profesor Kleks (Tomasz Kot), a prywatnie... jej wujek. Wraz z innymi dziećmi z całego świata będzie musiała stawić czoła niebezpieczeństwu: wilkusy pod dowództwem Danuty Stenki i Daniela Walaska szykują atak na szkołę, a ich celem będzie ptak Mateusz (Sebastian Stankiewicz).
Niestety ten zarys historii nie wystarczył, żeby zrobić z "Akademii pana Kleksa" widowisko z prawdziwego zdarzenia. Film dostaje bardzo kiepskie recenzje. Krytykowany jest scenariusz, montaż i brak emocji oraz magii, której w filmie o świecie bajek... powinno być aż nadto. Niektórzy, w tym my w naszej recenzji, porównali również produkcję bardziej do teledysku niż do filmu.
"Kleks" w wersji Kawulskiego, wcześniej twórcy mocnych filmów gangsterskich i sportowych ("Underdog", "Jak zostałem gangsterem", "Jak pokochałam gangstera") jest też zwyczajnie nudny: w szkole nic się nie dzieje aż do ataku wilkusów, który również jest niewypałem. Do tego pan Kleks jest tutaj biernym ekscentrykiem, którego muszą ratować dzieci, a Tomasz Kot zwyczajnie nie ma co grać.
Film robi jednak wrażenie realizacyjnie, chociaż... tylko na pierwszy rzut oka. "Zdjęcia są niby piękne, ale... to kwestia gustu. Barwy są tak jaskrawe, że trącą kiczem, a efekty specjalne są toporne i przypominają te sprzed dekad. Nie wiem, czy to celowy zabieg, czy mały budżet. (...) Owszem, film wygląda dobrze, ale... jak na Polskę. Taki rozmach nad Wisłą zachwyca, ale gdy spojrzymy bliżej, zobaczymy, że cały ten wykreowany świat bardziej przypomina telewizyjną, nieco paździerzową produkcję (...)" – pisaliśmy w recenzji "Akademii pana Kleksa".
Pięć filmów lepszych od nowej "Akademii pana Kleksa". To kino przygodowe i fantasy dla całych rodzin
"Akademia pana Kleksa" jest filmem dla dzieci i... tylko dla nich. Kawulskiemu nie udało się zrobić kina familijnego, który zachwyci i małych, i dużych. Po zwiastunie wierzyliśmy, że powstanie drugi Disney dla każdego, ale dostaliśmy ładną wydmuszkę, która zachwyci i poruszy dzieciaki. Reszta nie ma tu czego szukać, bajka jest pusta" – podsumowaliśmy.
Czy "Akademia pana Kleksa" faktycznie zachwyci dzieciaki? Zobaczymy. Są jednak takie filmy, które olśniewają wszystkich. Są pełne magii, fantazji i przygód, wciągające, emocjonalne, chwytające za serce dorosłych i dzieciaki. Po zwiastunach wydawało się, że taka właśnie będzie "Akademia pana Kleksa", ale niestety – nie udało.
Wybraliśmy pięć filmów – fantasy, przygodowych, familijnych – które w swoim gatunku są lepsze od nowego "Kleksa". Oczywiście, to głównie produkcje hollywoodzkie i z wielkim budżetem, ale nie chodzi o porównywanie (co byłoby bez sensu), a o klimat i vibe, w które powinien celować Maciej Kawulski. To takie produkcje, które zachwycają i wciągają do swojego świata bez reszty, w czym "Akademia pana Kleksa" poległa.
1. Seria "Harry Potter" (2001-2011)
To właśnie "polskim Harrym Potterem" wielu internautów nazywało przed premierą nowego "Kleksa". Nic dziwnego, filmy o Harrym Potterze, których łącznie powstało osiem, to wzór i inspiracja dla wszystkich twórców, którzy biorą się za kino fantasy i przygodowe kierowane do rodzin.
Aż się prosiło, żeby akademia w filmie Kawulskiego była magiczna niczym Hogwart (szczególnie ten z "Kamienia Filozoficznego" i "Komnaty Tajemnic") i owszem, wyraźnie na nim się wzorowano, ale to wciąż jedynie budynek, w którym wiele elementów zwyczajnie nie ma sensu. Z kolei atak wilkusów mógł nieco bardziej przypominać obronę Hogwartu w "Insygniach Śmierci: Części II" (oczywiście bardziej budżetową), ale skończyło się na... rozmowach Ady z napastnikami. Szkoda.
2. Wonka (2023)
Wybraliśmy "Wonkę", chociaż w tym wypadku jest on na równi z wcześniejszymi filmami o Willym Wonce, bohaterze powieści Roalda Dahla: "Willym Wonką i fabryką czekolady" (1971) oraz "Charliem i fabryką czekoladą" (2005). "Wonka", podobnie jak "Kleks" z 2023 roku, jest zupełnie nową wersją klasyka i odniósł sukces, bo reżyser Paul King, twórca "Paddingtona" i znakomitego "Paddingtona 2", zrobił to z wyczuciem i ze smakiem.
Film z 2023 roku z Timothée Chalamet jako młodym twórcą czekolady jest idealnym przykładem jak robić kino fantasy dla rodziców i dzieci, bo jest tu wszystko: przygody, magia, humor, łzy, celne obserwacje współczesności i złożone postacie drugoplanowe, które nie są tłem – a są nim niestety inni uczniowie z "Akademii pana Kleksa".
Przede wszystkim jednak Ambroży Kleks powinien być napisany również dobrze jak Willy Wonka – czy to w wersji Gene'a Wildera, Johnny'ego Deppa czy Chalamet. Ekscentryczny, dziwaczny, nieco... psychotyczny, który ma realną sprawczość i nie jest tylko papierową atrakcją, jak Kleks w filmie Macieja Kawulskiego, którego wilkusy zamykają w klatce i... koniec.
3. Niekończąca się opowieść (1984)
"Niekończąca się opowieść" to już klasyk. Niemiecki, anglojęzyczny film w reżyserii Wolfganga Petersena na podstawie powieści fantasy Michaela Ende "Niekończąca się historia" z 1979 roku to opowieść o chłopcu Bastianie, który podobnie jak Ada Niezgódka przenosi się do świata fantazji.
Dlaczego film z 1984 roku z przestarzałymi już efektami specjalnymi powinien zainspirować twórców nowoczesnej "Akademii pana Kleksa" z XXI wieku? Z powodu sceny, która straumatyzowała kolejne pokolenia, mianowicie śmierci konia Artaxa, który tonie na Bagnach Smutku.
To emocjonalny, poruszający moment, na którym wylewa się morze łez, ale podobna scena jest również w nowej "Akademii pana Kleksa". W filmie Kawulskiego tonie przyjaciel Ady, Albert. Scena na zamarzniętym jeziorze z pewnością może poruszyć dzieci (na szczęście po napisach Albert wraca), ale wielu bardziej świadomych widzów nie poczuje... nic.
Dlaczego? Albert, podobnie jak inne postacie, zupełnie nie został rozwinięty, dlatego jest dla nas obojętny. Oprócz tego scena w "Kleksie" jest zbyt długa, kiczowata i przekombinowana. Jest bardziej irytująca niż łamiąca serca.
4. Mary Poppins powraca (2018)
Podobnie jak w przypadku nowej "Akademii pana Kleksa" widzowie kręcili nosem na "Mary Poppins powraca". Po co poprawiać klasyka? Czy to zwyczajny skok na kasę? Przecież mamy już kultową "Mary Poppins" z 1964 roku z fantastyczną Julie Andrews.
Film z Emily Blunt w roli magicznej niani z parasolką był jednak sukcesem (chociaż słabszym od poprzednika) i podobnie jak "Wonka" pokazał, że można odświeżać ukochane przez publikę filmy z sercem i wrażliwością. Nie zabrakło magii, chwytliwych piosenek, zabawnych gagów, a fabuła była sensowna i zgrabnie łączyła się z wersją z lat 60. "Mary Poppins powraca" udowodniła też, że najważniejszy jest główny bohater: charyzmatyczny, tajemniczy i złożony, a tego w nowym "Kleksie" niestety zabrakło.
Jednak "Akademia pana Kleksa" z jakiegoś powodu stała się przecież kultowa. Przede wszystkim pan Kleks był postacią tak genialnie napisaną i zagraną, że zawsze będzie miał już twarz Piotra Fronczewskiego, nawet gdyby Tomasz Kot dwoił się i troił (a robi w filmie, co może).
Film Krzysztofa Gradowskiego ma magię, tajemnicę i przygody (i prawdziwe biegi, a nie elektroniczne!), budzi emocje, inspiruje i przeraża. I chociaż taka produkcja dziś nie mogłaby już powstać, to wciąż pokazuje, jak robić kino z duszą. Nowa "Akademia" niestety jest pusta i bezduszna. Oby druga część z Januszem Chabiorem jako Golarzem Filipem była lepsza... Trzymamy kciuki.