Obecnie w Sejmie pracują trzy specjalne komisje śledcze, których członkowie badają sprawy tzw. wyborów kopertowych, afery wizowej i afery podsłuchowej. Ostatnio w mediach pojawiły się głosy, że przed oblicze speckomisji warto by wezwać samego prezydenta Andrzeja Dudę. Do nieformalnych sugestii odniosła się jego kancelaria.
– Jeżeli będą takie sygnały z którejkolwiek komisji, to będziemy się temu przyglądać. Dzisiaj komisje śledcze nie mają uprawnień do przesłuchiwania prezydenta – podkreśliła w rozmowie z TVN24 sekretarz stanu Małgorzata Paprocka.
Współpracowniczka Dudy była pytana m.in. o to, czy głowa państwa stanie przed komisją ds. afery wizowej – Nie widzę żadnego związku prezydenta z obszarem działalności którejkolwiek z komisji dziś działającej – usłyszeli widzowie TVN24.
Paprocka nawiązała też do pogłosek, jakoby przywódca kraju miał być podsłuchiwany Pegasusem. – Nie mam żadnych podstaw, by stawiać tezę o tym, że prezydent w jakikolwiek sposób z użyciem takich czy innych narzędzi był podsłuchiwany – stwierdziła.
Onet przypomniał, że nie po raz pierwszy politycy rozważają wezwanie przed sejmową komisję urzędującego prezydenta. Podobnie było w 2003 r. przy okazji tzw. afery Rywina. Sejmowa komisja śledcza w tej sprawie powstała 10 stycznia 2003 r., gdy premierem był Leszek Miller, a sejmową większość tworzyły: SLD, UP i PSL.
Przypomnijmy: latem 2002 r. popularny producent telewizyjny Lew Rywin, powołując się na "grupę trzymającą władzę", przedłożył redaktorowi naczelnemu "Gazety Wyborczej" Adamowi Michnikowi zamysł wykreślenia z projektu ustawy medialnej zapisów antykoncentracyjnych.
W tamtym czasie właściciel "GW", czyli spółka Agora miała swoją gazetę, radio i planowała jeszcze zakupić telewizję Polsat. Nowe przepisy pokrzyżowałyby zatem plany medialnego koncernu. W zamian za swoją "pomoc" Rywin oczekiwał jednak łapówki w wysokości 17,5 mln dol.
Celem komisji było zbadanie, z czyjej inicjatywy producent przyszedł do szefa "Wyborczej". Organ chciał wezwać przed swoje oblicze w charakterze świadka m.in. ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Co ciekawe, niektórzy członkowie komisji wliczali go nawet w potencjalny poczet mocodawców Rywina.
– Mogę się stawić, mogę zaśpiewać i zatańczyć, tylko niech pan powie, po co – żartował wówczas przed dziennikarzami Kwaśniewski. W tym samym czasie prezydent wskazał jednak, że złożył obszerne zeznania w prokuraturze, która prowadziła równoległe śledztwo. Zaznaczył też, że nie ma żadnej innej wiedzy, niż to, co wyjawił śledczym.
Na kilku niejawnych posiedzeniach komisja próbowała ustalić, jak miałoby wyglądać wezwanie i przesłuchanie głowy państwa - na tym jednak się skończyło. Kwaśniewski nigdy nie stanął przed komisją, a wniosek o wezwanie prezydenta w charakterze świadka przepadł w głosowaniu.
– Przecież nie chodzi o wodzenie pana prezydenta w charakterze niedźwiedzia po dywanie w pałacu, tylko chodzi o to, że trzeba dla ciała konstytucyjnego, jakim jest komisja śledcza, mieć odrobinę szacunku i nie ironizować jej pracy – wyjaśniał wówczas poseł SLD Jerzy Szteliga.