Duda przed komisją śledczą? Kancelaria Prezydenta zabiera głos
Nina Nowakowska
15 lutego 2024, 15:06·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 lutego 2024, 15:06
Małgorzata Paprocka z Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy zabrała głos w sprawie możliwości wezwania głowy państwa przed sejmową komisję śledczą. Chodzi m.in. o organy badające tzw. aferę wizową oraz inwigilację systemem Pegasus. Zdaniem urzędniczki jest to prawnie niemożliwe. Co ciekawe, historia Polski zna przypadek, gdy jedna komisja śledcza próbowała podjąć takie kroki wobec ówcześnie urzędującego Aleksandra Kwaśniewskiego.
Reklama.
Reklama.
Obecnie w Sejmie pracują trzy specjalne komisje śledcze, których członkowie badają sprawy tzw. wyborów kopertowych, afery wizowej i afery podsłuchowej. Ostatnio w mediach pojawiły się głosy, że przed oblicze speckomisji warto by wezwać samego prezydenta Andrzeja Dudę. Do nieformalnych sugestii odniosła się jego kancelaria.
Duda stanie przed komisją śledczą?
– Jeżeli będą takie sygnały z którejkolwiek komisji, to będziemy się temu przyglądać. Dzisiaj komisje śledcze nie mają uprawnień do przesłuchiwania prezydenta – podkreśliła w rozmowie z TVN24 sekretarz stanu Małgorzata Paprocka.
Współpracowniczka Dudy była pytana m.in. o to, czy głowa państwa stanie przed komisją ds. afery wizowej – Nie widzę żadnego związku prezydenta z obszarem działalności którejkolwiek z komisji dziś działającej – usłyszeli widzowie TVN24.
Paprocka nawiązała też do pogłosek, jakoby przywódca kraju miał być podsłuchiwany Pegasusem. – Nie mam żadnych podstaw, by stawiać tezę o tym, że prezydent w jakikolwiek sposób z użyciem takich czy innych narzędzi był podsłuchiwany – stwierdziła.
Historia zna podobne przypadki
Onet przypomniał, że nie po raz pierwszy politycy rozważają wezwanie przed sejmową komisję urzędującego prezydenta. Podobnie było w 2003 r. przy okazji tzw.afery Rywina. Sejmowa komisja śledcza w tej sprawie powstała 10 stycznia 2003 r., gdy premierem był Leszek Miller, a sejmową większość tworzyły: SLD, UP i PSL.
Przypomnijmy: latem 2002 r. popularny producent telewizyjny Lew Rywin, powołując się na "grupę trzymającą władzę", przedłożył redaktorowi naczelnemu "Gazety Wyborczej" Adamowi Michnikowi zamysł wykreślenia z projektu ustawy medialnej zapisów antykoncentracyjnych.
W tamtym czasie właściciel "GW", czyli spółka Agora miała swoją gazetę, radio i planowała jeszcze zakupić telewizję Polsat. Nowe przepisy pokrzyżowałyby zatem plany medialnego koncernu. W zamian za swoją "pomoc" Rywin oczekiwał jednak łapówki w wysokości 17,5 mln dol.
"Mogę zaśpiewać i zatańczyć"
Celem komisji było zbadanie, z czyjej inicjatywy producent przyszedł do szefa "Wyborczej". Organ chciał wezwać przed swoje oblicze w charakterze świadka m.in. ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Co ciekawe, niektórzy członkowie komisji wliczali go nawet w potencjalny poczet mocodawców Rywina.
– Mogę się stawić, mogę zaśpiewać i zatańczyć, tylko niech pan powie, po co – żartował wówczas przed dziennikarzami Kwaśniewski. W tym samym czasie prezydent wskazał jednak, że złożył obszerne zeznania w prokuraturze, która prowadziła równoległe śledztwo. Zaznaczył też, że nie ma żadnej innej wiedzy, niż to, co wyjawił śledczym.
Przesłuchanie Kwaśniewskiego nie doszło do skutku
Na kilku niejawnych posiedzeniach komisja próbowała ustalić, jak miałoby wyglądać wezwanie i przesłuchanie głowy państwa - na tym jednak się skończyło. Kwaśniewski nigdy nie stanął przed komisją, a wniosek o wezwanie prezydenta w charakterze świadka przepadł w głosowaniu.
– Przecież nie chodzi o wodzenie pana prezydenta w charakterze niedźwiedzia po dywanie w pałacu, tylko chodzi o to, że trzeba dla ciała konstytucyjnego, jakim jest komisja śledcza, mieć odrobinę szacunku i nie ironizować jej pracy – wyjaśniał wówczas poseł SLD Jerzy Szteliga.