"Twisters" jest kontynuacją głośnego filmu "Twister" z Helen Hunt i Billem Paxtonem sprzed prawie 30 lat. Pierwsze recenzje zapowiadają widowisko na miarę "Top Gun: Maverick" z Tomem Cruisem i cudownie. Ale mi wciąż nie daje spokoju to, że Hollywood nadal brnie w sequele. Rozumiem obawę przed podejmowaniem ryzyka, aczkolwiek jako widzowie zasługujemy na coś nowego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Twister" z 1996 roku to thriller katastroficzny holenderskiego reżysera Jana de Bonta ("Speed: Niebezpieczna prędkość"), który śledzi losy grupy amatorów / łowców burz próbujących rozstawić urządzenie badawcze w czasie ogromnego tornada, jakie nawiedza stan Oklahoma. Na ekranie mogliśmy ujrzeć nie tylko Billa Paxtona ("Titanic"), Helen Hunt ("Lepiej być nie może"), ale również Philipa Seymour Hoffmana ("Capote"), Alana Rucka ("Sukcesja") i Cary'ego Elwesa ("Narzeczona dla księcia").
Kina w maju tamtego roku pękały w szwach. "Twister" zainkasował na całym świecie kwotę 495 mln dolarów, stając się tym samym drugą najbardziej dochodową produkcją w 1996 roku (tuż za "Dniem Niepodległości" z Willem Smithem, który zarobił globalnie ponad 817,4 mln).
"Twisters" ma być tak dobry jak "Top Gun: Maverick"
"Twisters" ma być nowym rozdziałem "Twistera". W zwiastunie filmu, który zobaczymy w kinach już 19 lipca, słyszymy słowa: "Mamy bliźnięta". Jak możemy się domyślić, fabuła skupi się na przygodach łowców tornad, którzy próbują złapać dwa tornada naraz.
Glen Powell z "Top Gun: Maverick" wciela się tu w samozwańczego i pewnego siebie "pogromcę burz", a Daisy Edgar-Jones z "Normalnych ludzi" w naukowczynię, która razem z kolegą postara się stworzyć system śledzenia pozwalający ratować ludzi przed kataklizmem. Na ekranie u ich boku pojawiają się także Anthony Ramos z "Hamiltona i Brandon Perea z "Nie!". Za kamerą "Twisters" stanął reżyser nominowanego do Oscara dramatu "Minari" – Lee Isaac Chung, co już wróży dobrze.
Pierwsze recenzje zagranicznych krytyków potwierdzają dobre prognozy. "Twisters" ma być tak samo dobry, jak sequel"Top Guna" z Tomem Cruisem ("Mission: Impossible"), który zyskał podtytuł "Maverick".
Na portalu Rotten Tomatoes "Twisters" cieszą się 81 proc. pozytywnych recenzji (z 31 artykułów napisanych przez krytyków). "Steven Spielberg jest producentem wykonawczy (pod banerem Amblin), a echa jego pracy można dostrzec w dreszczyku ulewnego deszczu i epicentrum ogromnych zniszczeniach. (...) Krótko mówiąc, 'Twisters' ma w sobie ducha Wielkiego Letniego Filmu" – czytamy w tekście Beth Webb na łamach czasopisma "Empire".
Krytycy chwalą duet Edgar-Jones i Powella za chemię, a ekipę filmową za piękne efekty specjalne. "'Twisters' dostarcza nam to, co trzeba, czyli ekscytujące, ogromne sceny, które są tak samo mokre, jak i wietrzne" – ocenił Ian Sandwell z Digital Spy.
Z wad część recenzentów wymienia dialogi, które w niektórych scenach mają "zgrzytać". "Decydenci Hollywoodu postanowili, że ten lukratywny kawałek własności intelektualnej powinien zostać ponownie wykorzystany, ale nie zrobili z nim niczego zaskakującego" – skwitował Nicholas Barber z BBC.
Dlaczego mamy tyle sequeli w Hollywood?
Fabryka Snów kocha prequele, sequele, remake'i i rebootu, gdyż nie są one obarczone aż takim ryzykiem jak całkowicie nowe pomysły. Poza tym mają zagwarantowaną widownię (wystarczy spojrzeć na oryginalną trylogię "Gwiezdnych wojen").
"Istnieje powód, dla którego Hollywood tak bardzo polega na sequelach – dzięki nim może zarobić. Spośród 60 filmów, które od 2016 roku osiągnęły największe wyniki sprzedaży (z wyłączeniem 2020 roku / pandemii), zaledwie pięć można zaliczyć do tytułów prawdziwie oryginalnych" – ustalono w badaniach Yahoo Finance analizujących Box Office.