Choć pierwsze wrażenie nie było najlepsze, wkrótce autentycznie zakochałam się w tym miejscu. I nie dziwię się już, że jeździ do niego tak wielu Polaków. Myślę, że z tymi oryginalnymi uliczkami, wspaniałym winem i jedzeniem, Porto może stać się naszym nowym wakacyjnym rajem. Opowiem wam dlaczego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Porto i Lizbona to chyba dwa najpopularniejsze miasta w Portugalii. Polacy do tej listy z pewnością dołożyliby jeszcze Maderę, która od kilku sezonów jest naszą miłością. Jednak to właśnie w Porto z początku nie mogłam wyjść z podziwu, jak wielu Polaków wpada tam przynajmniej na chwilę.
Weekend w Porto był zaskoczeniem i strzałem w dziesiątkę
Porto nie znajdowało się na mojej liście miejsc, które chcę zobaczyć. Jednak kiedy pojawiła się promocja na bilety, a ja akurat miałam cztery dni wolnego, stwierdziłam, że w sumie nie mam nic do stracenia. Spakowałam plecak, zarezerwowałam nocleg i ruszyłam w podróż, która zaskoczyła mnie na wiele sposobów.
Pierwsze wrażenia? Porto jest… szare i zniszczone. Nawet idąc główną ulicą, bez trudu znajdziecie kamienice, z których została jedynie frontowa ściana. Wewnątrz nieraz rosną pokaźnych rozmiarów drzewa. Kolejny przykład zrujnowanej architektury można zobaczyć wspinając się na Sé Catedral. Dopiero z góry widać, że pobliski budynek, który od frontu prezentował się naprawdę dobrze, ma niemal całkowicie spalony dach.
Podobnych akcentów jest znacznie więcej. Wiele budynków ma kolor szarego betonu, a jedynym kolorowym akcentem są niebieskie lub kolorowe azulejos, czyli niebieskie płytki tworzące całe obrazy lub ciekawe mozaiki. W Porto mnie oczarowały. Fasady niejednego kościoła są nimi pokryte niemalże całkowicie. Gdyby Dworzec Centralny w Warszawie wyglądał tak, jak dworzec Sao Bento, wybaczyłabym PKP wszelkie opóźnienia.
I choć Porto w pierwszej chwili wydawało mi się brzydkie, szare i bez wyrazu, to po przejściu kilkudziesięciu kilometrów jego uliczkami, autentycznie się w nim zakochałam. Niewiele miejsc robi na mnie takie wrażenie i zapada w pamięci. Po czterech dniach zdałam sobie sprawę, że tym, co przekonało mnie do tego miejsca, była jego autentyczność. Porto nie jest idealne, wymuskane niczym Lizbona. Jest prawdziwe, nadgryzione zębem czasu.
Porto opanowane przez Polaków. Widać nas zwłaszcza podczas degustacji
Porto to miasto, które słynie z produkcji wina. To jest inne, ze względu na swoją moc. Warto bowiem pamiętać, że dzięki dodaniu do niego mocnego alkoholu na początku procesu fermentacji, pozostaje ono bardzo słodkie, a do tego ma ponad 18 proc.
Na drugim brzegu rzeki Duero znajdują się winnice, w których poznacie historię porto – wina, w którym w XVIII wieku zakochali się Anglicy. Na uwagę zasługują marki Calem, Sandeman, Porto Cruz, czy Graham’s. Ostatecznie jednak wybór będzie znacznie większy.
Degustacja tego trunku wydaje się wręcz obowiązkowym punktem zwiedzania dla wszystkich pełnoletnich turystów. I choć przy stołach nie brakowało miłośników tego trunku, to właśnie Polacy byli najgłośniejsi. Ja byłam tam solo, ale kiedy kilka stołów dalej usiadła polska wycieczka, można było zapomnieć o ciszy i spokoju.
Nasi turyści mówili jeden przez drugiego. Nawet przewodniczka miała problem, żeby choć na chwilę ich uspokoić i wyjaśnić, w jaki sposób powinno się degustować wino. Kieliszek należy bowiem trzymać delikatnie za nóżkę, wino zamieszać, sprawdzić jego woń, a dopiero później upić małym łykiem. Dopiero wtedy można wyczuć wszystkie jego walory smakowe i zapachowe. Nasi turyści woleli jednak szybko opróżnić kieliszek i ruszyć na zakupy do sklepu znajdującego się w pobliżu winnicy.
Czytaj także:
Polaków można było spotkać nie tylko w winnicach, ale także na ulicach miasta. I od razu uspokajam – nie, nie byli pijani i awanturujący się. Wręcz przeciwnie, spokojnie spacerowali i cieszyli się otaczającymi ich widokami. I oczywiście muzyką fado, która dodaje Porto niezwykłego klimatu.
Porto to nie tylko porto. Oprócz wina warto spróbować lokalnej kanapki
Jeżeli wybierzecie się do Porto, doznań kulinarnych nie kończcie na tamtejszym winie. Odwiedzając restauracje, zwróćcie uwagę na jedno z tamtejszych tradycyjnych dań – kanapkę Francesinha. Jest ona podawana na ciepło i w zasadzie całkowicie skąpana w sosie. To jedno z bardziej nietypowych dań, które jadłam w życiu. Choć z wyglądu nie zachęcało, było smaczne. Serwują je zwłaszcza tradycyjne restauracje i bary.
Jednak prawdziwym przysmakiem mojego wyjazdu okazał się tamtejszy croissant. Ten tylko z kształtu przypominał tego, którego znamy w Polsce. Rogaliki w Porto są znacznie większe, mają też pomarańczowy, a nie brązowy kolor. Nie są suche, a wilgotne. Robi się je z innego rodzaju ciasta.
Croissanty z Porto są też słodsze od tych francuskich, ale Portugalczykom w niczym to nie przeszkadza. Mało tego, jedzą je z wędliną i warzywami. Niezależnie od formy, bardzo polecam ich spróbować.