"Obcy: Romulus", bezpośrednia kontynuacja "Ósmego pasażera Nostromo", nie przeraża w takiej formie, w jakiej dawniej straszyły widzów filmy o Ellen Ripley. Ksenomorf oraz easter eggi – w mniejszym lub większym stopniu – odnoszące się nie tylko do twórczości Ridleya Scotta i Jamesa Camerona, ale również "Prometeusza", stanowią jedynie dodatek w tej mrocznej historii o młodych ludziach, którzy wycieńczeni kapitalizmem szukają lepszej alternatywy na życie. Dzieło Fede'a Álvareza kupiło mnie zwłaszcza rewelacyjnym aktorstwem.
Ocena redakcji:
3/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Rain Carradine mieszka razem z przyszywanym bratem Andym, który jest syntkiem, w górniczej kolonii Jackson's Star. Dziewczyna jest pewna, że wypracowała wystarczającą liczbę godzin, by polecieć na planetę, której – w przeciwieństwie do obecnego miejsca zamieszkania – nie spowijają czarne chmury blokujące promienie słońca. Niestety wyzyskująca pracowników korporacja Weyland-Yutani przymusowo przedłuża jej pracę o kolejne pięć lat.
Z Rain kontaktują się przyjaciele, którzy podobnie jak ona są zmęczeni wdychaniem oparów z kopalni i wyniszczającą – niewolniczą wręcz – pracą. Były chłopak bohaterki, Tyler, wpada na pomysł, by z opuszczonej w kosmosie stacji badawczej wykraść komory do kriostazy (hibernacji), które pozwolą im przeżyć podróż do planety Yvaga. Jak to w kosmicznym horrorze bywa, coś musi oczywiście pójść nie tak.
Recenzja filmu "Obcy: Romulus"
"Obcy: Romulus" w reżyserii Fede'a Álvareza ("Nie oddychaj") nie jest powtórką z "Prometeusza" czy "Przymierza", a raczej powrotem do korzeni. Chronologicznie film urugwajskiego filmowca ustawia się pomiędzy "Ósmym pasażerem Nostromo" a "Obcym – decydującym starciem". Zapomnijcie więc o sterylnej, minimalistycznej scenografii i zaakceptujcie retro-futurystyczną technologię, obskurne tunele i trzymający się na taśmie klejącej kokpit.
Álvarez już w pierwszych minutach wskazuje, że zamierza oddać hołd staremu "Obcemu", a nie bezcześcić jego dziedzictwo. Pod pewnymi względami to mu się udaje, aczkolwiek chęć pozostania wiernym oryginałowi sprawia, że część publiczności może potraktować "Romulusa" jako ten film, który raz zobaczysz i nigdy więcej. Fabularnie nie wnosi niczego przełomowego do kultowej sagi (pomijając kolejne możliwości ewolucyjne ksenomorfa), gdyż podkreśla to, o czym wszyscy już wiemy: pazerność Weyland-Yutani nie zna granic.
Ksenomorf nie tak straszny jak prawdziwa metafora
Chcąc zainteresować sobą młodsze pokolenia, "Romulus" przenosi do fikcyjnego świata emocje i powody, którymi kieruje się współczesna młodzież. Motywykryzysu klimatycznego, a także niechęci wobec niezdrowych norm narzucanych przez korporacje są tutaj wszechobecne. Zaprojektowany przez szwajcarskiego malarzaH.R. Gigera ksenomorf, choć w swej obślizgłej nienaturalności wzbudza strach, nie jest traktowany w tej części jako główny element horroru (niezależnie od tego, czy taki był plan Álvareza czy też nie).
Cykl życia ksenomorfa pozostaje nienaruszony. Twarzołap (ang. facehugger) atakuje człowieka i zapładnia go larwą, która następnie w mgnieniu oka przemienia się w rozpruwacza (ang. chestburster), rozłupując od wewnątrz klatkę piersiową swojej ofiary. Ten proces zawsze przyprawiał mnie o ciarki na całym ciele, lecz w "Romulusie" (jak i w całej serii) pełni tak niezmienną funkcję, że aż ciężko nazwać ją jakimkolwiek zaskoczeniem.
Film Álvareza jest jak zamglone wspomnienie; odgrywany raz po raz scenariusz, który wpada w monotonię, błędne koło kultury remake'ów, rebootów, sequeli i prequeli. Znajdziemy tu parę dziur fabularnych i kilka głupotek wykorzystanych dla podbicia efektu sensacji. "Romulus" może pochwalić się wieloma easter eggami, ale (w moim odczuciu) to nie one ratują seans.
Załoga statku jak z marzeń
Twórcom produkcja 20th Century Studios udało się dobrać znakomitą obsadę pełną obiecujących młodych twarzy. W Rain wciela się znana z"Priscilli"Sofii Coppoli i "Civil War" Aleksa Garlanda Cailee Spaeny, która niezależnie od tego, jaką rolę otrzyma, wszędzie gra naturalnie; tak, jakby naprawdę wierzyła w każdą wypowiadaną przez siebie kwestię.
Dla fanów brytyjskiego serialu "Branża" nie będzie żadnym zaskoczeniem, gdy powiem, że objawieniem "Romulusa" jest odtwórca roli Andy'ego, czyli David Jonsson. Jako syntek pokazał cały wachlarz swych aktorskich umiejętności – od zagubionej w ludzkim świecie i zamkniętej w ciele nastolatka sztucznej inteligencji, której główną dyrektywą jest opieka nad siostrą, po bezdusznego i kalkulującego na zimno niewolnika korporacji.
W pozostałych rolach mogliśmy zobaczyć m.in. Archiego Renaux, któremu skasowany hit "Cień i kość" nie dał aż takiego pola do popisu, gwiazdę drugiego sezonu "The Last of Us" Isabelę Merced, Aileen Wu ("Closing Doors") oraz Spike'a Fearna ("Aftersun"). W tak niewielkiej obsadzie kryje się prawdziwy talent.
Najlepsze lata "Obcego" już dawno za nami
"Obcy: Romulus", któremu udało się znaleźć równowagę między efektami komputerowymi a praktycznymi, robi wrażenie na dużym ekranie nie tylko pod kątem wizualnym, ale i dźwiękowym. Miłośnicy serii o ksenomorfach mogą odetchnąć z ulgą, aczkolwiek najlepsze lata "Obcego" już dawno za nami.